ROZDZIAŁ 4

74 35 0
                                    


Pethane przeskoczyła, jak najdalej się dało. Była teraz na obrzeżach jakiejś malowniczej wsi. Przygładziła włosy i wyrównała oddech. Nakazała sobie spokojnie oddychać. Za chwilę przeskoczy z powrotem i uwolni Re. Przeszła kilka kroków i złączyła dłonie. Zanurzyła się w źródle swej mocy. Spadała i spadała, mijała cienie i ponure kształty. W końcu dotarła na sam spód swego źródła. Czekały tam na nią tylko popioły.

Wróciła do otaczającego ją świata i krzyknęła z żalem i smutkiem. Mocy zostało na jeden przeskok. Nawet gdyby go wykonała, kto pokonałby strażników? Wprawdzie dałaby radę samym mieczem, ale coś mogło pójść nie tak. Była rozbita. Z jednej strony wiedziała, że musi dostać się do Rehme, z drugiej jednak była pewna, że nie dałaby rady pokonać straży i króla.

Po spojrzała na swe ręce. Dlaczego jej moc została zablokowana, gdy najbardziej jej potrzebowała? Gdyby jej cienie zadziałały, teraz siedziałyby pewnie w obozowisku i śmiały się z tej niedorzecznej sytuacji. A teraz stała sama, w jakiejś wsi, bez żadnej mocy. Nagle do jej umysłu poczęła dobijać się informacja. Przypomniała sobie. Łańcuchy. To przez tę broń Re nie mogła się bronić. Przecież Peth sama powiedziała przyjaciółce, że pachną śmiercią. Dlaczego od razu nie uciekały? To, że złapali jej towarzyszkę, to była tylko i wyłącznie jej wina.

Teraz pozostało jej tylko jedno. Przedostać się do Pogo i Chloride i uwolnić siostrę, gdziekolwiek była w tej chwili. Złożyła dłonie i pomyślała o dziewczynach. Na czubkach jej palców zabłysnęły jasnoszare iskry. Świat zawirował, czas płynął, a ona wirowała na drodze do towarzyszek. W jednej chwili leciała, a w drugiej spadała... Widziała jasne niebo poprzecinane wstęgami różu i zieloną wyspę. Rosło na niej wiele drzew.

"Idealne miejsce na postój" — pomyślała z irytacją. — "Gdy my męczyłyśmy się z owadami, one pływały w morzu i nic nie robiły, aby poczynić jakieś postępy w poszukiwaniu"

Zdała sobie sprawę, że nadal spadała, ale była bardzo blisko ziemi. Gdy się z nią zderzyła, poczuła wszystkie kości w ciele

Bolało ją wszystko. Miała wrażenie, że już nigdy nie wstanie. Czy dziewczyny ją znajdą? A może są zbyt daleko? Usłyszała kroki i dwa głosy. Poznawała je. Pomimo bólu spróbowała się podnieść i zwrócić na siebie uwagę, ale od razu upadła. Na szczęście to wystarczyło, aby spojrzały w tym kierunku. Pogo podbiegła do niej. Zaczęła oglądać ją z każdej strony, aby upewnić się, że jest to tylko chwilowe ogłuszenie spowodowane upadkiem. Chloride nie interesowało za bardzo to, że coś mogło jej się stać. Od razu przytuliła siostrę, a z jej oczu wypłynęły łzy.

"Czy to możliwe, abym była w tak złym stanie?" — reakcja przyjaciółki na to by wskazywała, ale Peth czuła, że już za chwilę będzie mogła usiąść.

— Chloride, nie uduś jej — powiedziała z irytacją Pogo, ale było po niej widać, że sama ma taką ochotę. — Ona nie umiera. To tylko lekkie stłuczenie.

Śmierć chciała czuć tylko lekkie stłuczenie, niestety nie miała dziś szczęścia.

— Chlo, zaniesiemy ją do obozu — powiedziała Ognista, kiwając głową w stronę drzew.

W tym momencie podniosły ją i ruszyły do miejsca, w którym rozłożyły namioty.

— Nie wiem, dlaczego spadłaś z nieba z krzykiem — oznajmiła z nutką ciekawości w głosie — ale wiedz, że kiedy będziesz mogła już mówić, powiesz mi, jak to się stało i dlaczego nie ma z tobą Rehme.

Obudził się w niej smutek i poczucie winy. Jeszcze nigdy niczego tak bardzo nie zepsuła.

— Porwali ją — wydusiła z siebie — gdybym poczekała, to... to może bym jej pomogła, ale... — przerwała, bo wiedziała, że nawet gdyby tam została, złapaliby też ją.

— Kto ją porwał? — zapytała Chlo, która też nie była już tak radosna jak wcześniej.

— Byłyśmy w Hysenie, niedaleko stał pałac. Myślałyśmy, że to jakiś letni dworek — wyrzucała z siebie bezużyteczne informacje — ale oni przyszli. Wzięli dziwne łańcuchy. Były bardzo jasne. Pomimo tego, że nie dotknęły mnie, czułam, jak wysysają mą magię.

— A Re?

— Łańcuchy oplotły jej nogi. Wyssały jej całą Moc. Zabrali ją.

Pogo i Chlo zrobiły zbolałe miny. Resztę drogi pokonały w milczeniu.

Po jakimś czasie dotarły do obozowiska. Było ulokowane na polanie między drzewami. W końcu miała na tyle siły, aby wstać. Siostry położyły ją na ziemi, a ona usiadła. Popatrzyła na swe dłonie. Dlaczego moc nie zadziałała? Co miały w sobie te łańcuchy?

— Odkryłam sposób na odnalezienie Bogów, ale zaginięcie Re wszystko zmienia. Najpierw odnajdziemy ją, a potem Bogów.

— Najpierw muszę odpocząć. Nie dam rady nawet przeskoczyć.

Przyjaciółki zostawiły ją samą. Nie miała nic przeciwko, bo chciała być sama.

***

Dzień jak co dzień. Wstać. Ubrać się. Zjeść. Sala tronowa. Stanie obok tronu. Karanie. Odesłanie do swoich obowiązków. Warta. Sen. I tak przez ostatnie trzysta lat.

Szedł właśnie do sali, gdzie czekała na niego królowa. Przywitał strażników. Wszedł do pomieszczenia. Pokłonił się siedzącej na tronie istocie. Ta uśmiechnęła się do niego z wyższością. Wskazała miejsce obok siebie. Podszedł tam i odwrócił się do klęczącego człowieka. Kobieta machnęła dłonią. Z cienia wyszli dwaj Fae. Mieli na sobie białe tuniki, które miały spłynąć krwią nieszczęśnika. Podnieśli go, aby spojrzał na władczynię tego pałacu. Uśmiechnęła się do niego drapieżnie i znów machnęła dłonią. Na ten znak on wyszedł z cienia. Popatrzył na bezbronnego człowieka, który w oczach miał tylko dwa słowa:

"Zlituj się" — zdawały się mówić.

On jednak musiał wykonywać swoje zadanie. Spojrzał mu głęboko w oczy i uderzył. Nie fizycznie, ale mentalnie. Więzień zgiął się wpół. Znów uderzył. I znów. Dopiero po jakimś czasie królowa machnęła ręką, co miało znaczyć, że jest już zadowolona. Wtedy wyrzucił swą moc do przodu, a świadomość nieszczęśnika rozpadła się na kawałeczki. Teraz był tylko marionetką. Trzymający go mężczyźni wyprowadzili ciało z sali. Kobieta popatrzyła się na niego pytająco. On tylko uśmiechnął się i skinął głową na znak, że dziękuje. Wcale nie dziękował. Gdyby jednak powiedział, że mu się nie podobało, zastąpiłby tego człowieka.

Wyszedł z sali. Jeszcze długo słyszał chichot królowej, który rozległ się zaraz po jego wyjściu. Strażnikom też się to nie podobało, ale bali się tak samo jak on. Zszedł do korytarzy służby i odszukał człowieka, którego skrzywdził. Jego przyjaciele już tam byli i tylko na niego czekali. Tylko on mógł teraz skończyć cierpienia tej marionetki. Po raz ostatni wysłał swe cienie, a ciało zwisło bezwładnie w rękach jego towarzyszy.

Skinęli mu w podzięce, a on udał się do swych komnat. Wiedział, że nigdy nie zapomni twarzy tych, których zabił na rozkaz Kakó. Oni też nie. Taka była cena za wolność. Taka była ich przyszłość. Już dawno się z tym pogodzili. I nagle poczuł coś, co przerwało jego użalanie się nad sobą. Było to małe, ciche uderzenie gdzieś w jego umyśle. Po chwili powtórzyło się jeszcze trzy razy. Potem poczuł wodę, ogień, naturę i śmierć. Już widział, że będą wybawieniem lub upadkiem jego towarzyszy. Matka wysłała Łowczynie. A Oni mieli być zwierzyną.

Dziedzictwo BogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz