Pierwszym co zobaczyła, była Matka. Nie znajdowała się wtedy jeszcze w Theonie, ale w przestrzeni życia. Stworzycielka była istotą o jasnoturkusowej skórze. Miała oczy koloru miodu, a jej usta były w odcieniu dojrzałych śliwek. Włosy zaś falowały, gnane niewyczuwalnym wiatrem. Mitera zbliżyła się i powiedziała do niej:
— Córko, wysyłam cię tam, abyś wielkich rzeczy dokonała i nie ugięła się. Nie daj się oczarować — powiedziała i odeszła. Wraz z nią zniknęła też świadomość.
***
— Chlo, idziemy! — krzyknęła Ognista do Łowczyni Natury, która właśnie przyglądała się młodemu chłopakowi, zmierzającemu do taniej knajpy, w której mieszkały od kilku dni. — Nie patrz się tak na niego. To śmiertelnik, zbyt delikatny dla ciebie. Nie zaprzątaj sobie tym głowy.
— Kochana, ja tylko przyglądam się tej szarej kostce brukowej koło niego — odpowiedziała Chloride i zabębniła palcami o szybę. Pogo już współczuła nieszczęśnikowi. Najczęściej, po nocy z Chloride, żaden mężczyzna nie zobaczył już światła dziennego. Ona po prostu... Jakby to powiedzieć? Lubiła bawić się jedzeniem. Łowczyni złapała ją za nadgarstki i odciągnęła od okna.
— Koniec tych żartów. Nie jesteśmy tu, by uwodzić śmiertelników — rzekła, wiedząc, że sama święta nie jest. Ona jednak nie bawiła się zdobyczą.
Rehma i Pethane miały do nich dołączyć już za kilka dni. Od dwóch miesięcy swego pobytu tropiły tutaj Upadłych, ale jak dotąd nie było po nich śladu. Tak jakby po wygnaniu zapadli się pod ziemię. To całkiem bez sensu. Ile jeszcze zamierzali tkwić w tym pozbawionym kolorów świecie?
— Ktoś idzie — powiedziała Chlo, wyrywając ją z rozmyślań. — Taki w płaszczu z kapturem. Mężczyzna około trzydziestki.
— Chlo, spokojnie. Jak się pospieszymy, to za kilka miesięcy będziesz miała ich pod dostatkiem — powiedziała do przyjaciółki.
— Ależ Pogo, wyczuwam w nim magię. Uśpioną ale jednak. Silną, jeśli się nie mylę. Chodźmy za nim. I tak siedzimy tu od dawna. Zaczynam się nudzić. — Zrobiła przy tym tak zbolałą minę, że Ognistej zrobiło jej się żal. Flora w tym miejscu musiała czuć się opuszczona.
O ile w innych miastach na tym kontynencie była zieleń i życie, o tyle tu była tylko śmierć. Dziwne, biorąc pod uwagę, że Peth jeszcze tu nie przybyła.
— Dobra, ruszamy za chwilę. — Nie musiały nic zabierać, ponieważ nic nie było im potrzebne. Dziewczyna wyglądająca przez okno zerwała się ze swojego miejsca, po czym zaczęła energicznie podskakiwać z radości. Widok ten był tak rozbrajający, że chyba nawet najbardziej zatwardziałe serce zaczęłoby się śmiać. Pogo zachichotała w duchu i poszła do łazienki przygotować się na podróż.
***
Pethane rozejrzała się po ponurej okolicy. Co to miało być? Szare drzewa, suche liście i dużo, dużo błota. Nie chciała narzekać, ale była nastawiona na to, że po tym jak tu dotrą, coś się stanie. Liczyła na jakiś znak, ale nie tym razem. Od tygodnia nie ruszały się z miejsca i myślały co począć dalej. Oczywiście, mogły przeszukać cały ten świat, ale nie miałoby to najmniejszego sensu. Mogły też znaleźć Pogo i Chloride. Tak więc Śmierć odszukała wzrokiem Rehme, która, pomimo całej scenerii, wyglądała na zadowoloną. Miała najłagodniejszą moc i taka też była. Niestety wolała nie być w skórze nieszczęśnika, który by ją rozwścieczył. Wtedy zamieniała się w okrutną istotę, zdolną zamrażać i topić całe miasta.
Czekała na list od towarzyszek już jakieś cztery dni, ale jedyne co dostały to mało wyczerpująca wiadomość:
"Czekamy w przełęczy Księżyca"
Fengari*, według legend, był Towarzyszem Życia i Addeli Matki. Miał udział w stworzeniu wszelakich istot żywych, w tym Łowczyń. Peth wróciła do namiotu. Musiały znaleźć tych aroganckich Bogów, zanim same zostaną tu usidlone. Już czuła, jak ich magia ucieka malutką strużką. Wzdrygnęła się. Miała nadzieję, że wystarczy jej na jeszcze kilka tygodni. Przygładziła swe czarne pióra, po czym usiadła przy prowizorycznym biurku i zaczęła myśleć.
Jeśli wyruszą z Zois jeszcze dzisiejszej nocy, to dotrą do przełęczy... za jakieś pięć dni. Nie powinien być to problem dla Pogo. Zwłaszcza że to ona wpadła na ten idiotyczny pomysł, aby się rozdzielić.
Dla pewności, że misja się powiedzie, Pethane potrząsnęła kośćmi, wyrzuciła je na stół i z całych sił modliła się do Matki, aby ułożyły koło.
— Magiká ostá Ta archaía ostá mou deíchnoun to méllon aftoú tou thématos — recytowała kościane słowa. Powoli zaczęły drgać i się przemieszczać. Niestety, pomimo jej starań, przedmioty ułożyły grammi, co oznaczało, że nawet Bogowie nie widzą, co jest im pisane.
— Dekāra — zaklęła Łowczyni z wściekłością, po czym zepchnęła kości ze stołu. Jeśli one nie widziały, to nic już nie mogło im pomóc. Mogły tułać się po świecie, a i tak pewnie nigdy nie znalazłyby buntowników. Więc Pethane wybrała jedyną możliwość, która wydawała jej się właściwa.
Śmierć zawołała Rehme i zaczęły przygotowania do podróży. Miały pięć dni. Musiały się spieszyć.
*Fengari — księżyc
CZYTASZ
Dziedzictwo Bogów
FantasyTekst bierze udział w konkursie "Szklane Pióra 2021" czasopisma Peopie Na początku była Ona - Matka, Stworzycielka świata. To za jej sprawą byty znane obecnie jako Bogowie obudziły się jako pierwsze żywe istoty. Kreacja Matki nie była jednak perfekc...