Siedemdziesiąt pięć

15 2 0
                                    

Cassandra

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Cassandra

– Wystarczy.

Posłusznie się odsunęła. Tym razem udało jej się to zrobić bez choćby cienia wahania czy rozczarowania. Oderwała usta od nadgarstka Jaquesa, prostując niczym struna i natychmiast skupiając wzrok na czymś innym.

Szło jej coraz lepiej, nawet jeśli jakaś jej cząstka regularnie cierpiała, kiedy nadchodził ten moment. Już nawet nie była pewna, czy spijanie jego krwi wciąż utrzymywało ją przy życiu, czy w którejś chwili stało się co najwyżej elementem rutyny. Nie chciała sprawdzać, a i on nie sugerował, że miałaby przestać się żywić z jego pomocą. Co jakiś czas sam to proponował – bez wcześniejszego ostrzeżenia, nagle po prostu wyciągając ku niej ramię w ten jednoznaczny, wystarczająco sugestywny sposób.

To było niczym rytuał, na dodatek taki, który zawsze inicjował właśnie Jaques. Już dawno przestała się zastanawiać, co wpływało na jego decyzję. Początkowo myślała, że to forma nagrody, ale i w to ostatecznie zwątpiła. Miała raczej wrażenie, że to rodzaj kaprysu, który mógłby jej wytłumaczyć co najwyżej sam zainteresowany – z tym, że nic nie wskazywało na to, by zamierzał to zrobić.

Obserwowała go w ciszy, aż nazbyt świadoma, że on również mierzył ją wzrokiem. Zauważyła uśmiech, który pojawił się na jego ustach. Nawet nie drgnęła, kiedy mężczyzna wyciągnął ku nie dłoń, niemalże z czułością przesuwając dłonią po policzku Cassandry. Tym razem nie udało jej się zachować pełnego spokoju; mimowolnie zadrżała, czując jak pod wpływem dotyku nieśmiertelnego wzdłuż kręgosłupa przemyka fala ciepła. Nieznacznie przychyliła głowę, instynktownie próbując wtulić się w wyciągniętą ku niej rękę.

– Oj, ptaszyno – mruknął, parskając śmiechem.

Serce omal nie wyskoczyło z piersi Cassandry, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia nachylił się ku niej. Odsunęła się, opadając na materac. Lubiła swój nowy pokój, tak jak i to, że w ostatnim czasie dostawała więcej, niż śmiałaby marzyć. I choć Jaques wciąż miał w sobie coś takiego, co przyprawiało ją o dreszcze, zwłaszcza że nie miała pewności, czego powinna się po nim spodziewać, naprawdę czuła się przy nim szczęśliwa.

Już nie tułali się po ulicy, od czasu do czasu szukając sobie kryjówki w jakimś zacienionym miejscu. Nie próbowali okręcać sobie wokół palca przypadkowych ludzi albo potajemnie wkradać na strych czy do piwnicy. Naprawdę miała pokój – przyjemnie ciemny i skromnie urządzony, a jednak znaczący dla niej więcej niż sypialnia w rodzinnym domu. Nie żeby wspomnienie miejsca, które puściła z dymem, miało jakiekolwiek znaczenie.

Poczuła ciepły oddech na twarzy. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy Jaques przesunął się tak blisko, że wyraźnie widziała jego wysunięte kły. Nie miała pewności, co sądzić o jego zachowaniu i tym, że mógłby... że tak nagle...

– Coś nie tak? – zapytał jakby od niechcenia. Kąciki jego ust drgnęły, unosząc się ku górze. – Mam się odsunąć?

– N-nie...

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz