Sto pięćdziesiąt jeden

13 1 0
                                    

Isabeau

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Isabeau

Z rezerwą rozejrzała się po zatłoczonym lotnisku. Zapach ludzkiej krwi irytował, ale nie aż tak, by miała problem z zapanowaniem nad głodem. W hali i tak nie było aż tak tłoczno, zważywszy na późną porę lądowania. Isabeau była pewna, że na zewnątrz już zrobiło się ciemno, zwłaszcza że jej zmysły znacznie się wyostrzyły. Taki stan rzeczy jak najbardziej jej odpowiadał, choć samo planowanie podróży tak, by przypadkiem nie wylądować w słoneczny dzień na otwartej przestrzeni, za każdym razem okazywało się równie męczące. W takich chwilach tęskniła za Lilly, nawet jeśli wspominanie dziewczyny tylko przez wzgląd na zdolności, brzmiało co najmniej egoistycznie.

– Jasper napisał mi, że już czekają na zewnątrz. Tam jest wschodnie wyjście – wyjaśniła usłużnie Alessia, machając ręką w odpowiednim kierunku.

– Szybko się uwinęli – stwierdził Dimitr. Kiedy Beau przeniosła na niego wzrok, przekonała się, że z uwagą wodził wzrokiem dookoła. Jego oczy pociemniały, ale dzięki temu wyglądały niemalże ludzko. – Wszystko gra? – zapytał, podchwyciwszy jej spojrzenie.

Potrząsnęła głową.

– Pomijając to, że właśnie zaczęło padać...

Nie lubiła tego miejsca. Prawda była tak, że Seattle – ba, cały stan Waszyngton! – już jakiś czas wylądowały na jej czarnej liście. Jasne, nie miała nic przeciwko z wpadnięciem na rodzinne uroczystości, a na otwarciu klubu bawiła się całkiem nieźle, ale nic ponadto. Już od jakiegoś czasu miasto, w którym osiedlili się Cullenowie, kojarzyło jej się wyłącznie z tym, co najgorsze. Zważywszy na warunki, w których zmuszona była się pojawić, najwyraźniej absolutnie nic się pod tym względem nie zmieniło.

– Zaparkowali blisko wejścia – usłyszała spokojny głos wpatrzonej w wyświetlacz komórki Ali.

Podążający za nią niczym cień Ariel jedynie posłał dziewczynie wymęczony uśmiech. Wyglądał na zmarnowanego, najpewniej jako jedyny czując skutki kilkugodzinnej podróży, zwłaszcza przy zbliżającej się pełni. Isabeau wiedziała, że ryzykowali, zabierając go ze sobą, ale to wydawało się jedynym sensownym pomysłem. Co prawda ani trochę nie rozwiązywało problemu Joce i ugryzienia, zwłaszcza że w temacie nadchodzącej przemiany wiedzieli aż za dużo, ale ściągnięcie wilkołaka i tak było pierwszym, co przyszło wszystkim do głowy. Na pewno pozostawał lepszą opcją niż czekanie, aż Jocelyne zostanie zostawiona sama sobie w krytycznym momencie.

Cóż, do pewnego stopnia Isabeau wciąż pocieszała się brakiem jakichkolwiek wizji. Sam telefon ze złymi wieściami aż tak bardzo jej nie zaskoczył, bo od rana czuła, że coś się dzieje, ale przynajmniej nie została pobłogosławiona ostrzeżeniem w bardziej... jednoznacznej formie. W zasadzie nie widziała niczego od bardzo dawna, ale nie potrafiła stwierdzić, czy to dobrze. Zupełnie jakby wraz z żałobą zamknęła się przed własnym darem. Nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz