Sto trzydzieści osiem

8 1 0
                                    

Elizabeth

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Elizabeth

Nie miała ochoty wracać do domu. Damien również, przez co ostatecznie wylądowali w pobliżu klubu Alice. Nie była tu od otwarcia, w gruncie rzeczy sama niepewna, czego powinna się spodziewać. Jak znała krewnych Eleny, dosłownie wszystkiego.

Miała rację i przekonała się o tym jeszcze przed przekroczeniem progu, ledwo zdążyli przedostać się z samochodu do wejścia. Wciąż padało, przez co tkwienie na zewnątrz brzmiało jak najgorszy na świecie plan. Cóż, przynajmniej do momentu, w którym nie dostrzegła Emmetta – ze skrzyżowanymi ramionami, poważną miną i w czarnych przeciwsłonecznych okularach.

– Dowodziki proszę – rzucił przesadnie głębokim głosem. Gdyby go nie znała, najpewniej w tamtej chwili wycofałaby się w podskokach.

Damien nawet się nie skrzywił. Wywrócił oczami, spoglądając na wampira z zażenowaniem.

– Pada – przypomniał, ciągnąć Liz za sobą.

Przemknęli tuż obok. Emmett pozwolił im na to, ledwo powstrzymując uśmiech.

– Tylko dlatego, że znacie właścicielkę! – zawołał za nimi, jak nic świetnie się przy tym bawią.

W tamtej chwili sama nie była pewna, czy powinna się śmiać, czy może zacząć wyć. Z drugiej strony, jeśli ktoś nadawał się lepiej do tego, by robić za ochroniarza, to zdecydowanie ten wampir. Może gdyby go nie znała, naprawdę zrobiłby na niej wrażenie, zwłaszcza że posturą wciąż przypominał niedźwiedzia.

Zbiegli po schodach, wciąż trzymając się na ręce. Liz mimowolnie rozluźniła się, słysząc przyjemną, energiczną muzykę – o wiele łagodniejszą i bardziej melodyjną niż ta, którą przywykła słyszeć na większości imprez. Co prawda nawet nie umywała się do tego, co podczas otwarcia wygrywał na gitarze Gabriel, ale to nie miało znaczenia. Panująca dookoła atmosfera okazała się aż nadto kojąca, a właśnie tego było jej trzeba.

W środku kręciło się kilka osób. Rozmawiali, śmiali się, ktoś nawet tańczył. Spojrzała na to z zaciekawieniem, mimowolnie się uśmiechając. Zerknęła na Damiena, by przekonać się, że ten wyglądał na spokojnego. Najwyraźniej to, że małe przedsięwzięcie Alice odnosiło sukces, ani trochę go nie dziwiło.

Wampirzycę zastali przy barze, uśmiechniętą i wyraźnie w dobrym nastroju. Nie żeby w jej przypadku było to czymś nowym. Elizabeth miała czasami wrażenie, że uroczy uśmiech ani na moment nie opuszczał twarzy tej dziewczyny, ale to było dobre. Zwłaszcza po wydarzeniach sprzed dwóch miesięcy, spokój wydawał się pod każdym względem właściwy.

– Cześć! – Wyraźnie się ożywiła na ich widok. – Jak dobrze was widzieć – rzuciła pogodnym tonem, natychmiast obchodząc kontuar.

Liz udało się nie skrzywić, kiedy lodowate ramiona owinęły się wokół niej. Przytulanie wampirzycy wciąż było dziwne, ale może mogła się do tego przyzwyczaić. Do pewnego stopnia, sama nadal nie potrafiąc brać pod uwagę, że mogłaby skończyć w podobny sposób. Zresztą chyba tylko Alice Cullen mogła wybaczyć atakowanie jej w ten sposób w najmniej oczekiwanych momentach.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX: KRWAWY KSIĘŻYC] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz