𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐓𝐖𝐄𝐍𝐓𝐘-𝐒𝐈𝐗

274 43 43
                                    

zaraz przeczytasz to, co zdarzyło się ostatniego wieczoru. Pamiętaj, że Emerson nic nie pamięta. Miłego czytania!

pijani

***

- Są kompletnie pijani. - Madi jęknęła, próbując mnie złapać. Jednak byłam dużo szybsza.

- Co ty powiesz, Sherlocku! - powiedział Charlie, gdy próbował powstrzymać Owena przed wskoczeniem na jego kanapę.

- Wszystko w porządku, po prostu się z wami bawimy, bo robi się nudno. Jedyne, co robicie, to gadanie. - nadąsałam się, chwytając Owena za rękę i usiadłam na kanapie.

- Lucyfer ma rację, zamulacie! Hej, mam pomysł! Wskocz mi na plecy, będziemy ścigać się z Charliem i Mads! - uśmiechnął się, a ja natychmiast skinęłam głową.

- Skończysz z całym tym skakaniem, jeśli to zrobimy? - zapytał Charlie.

- Tak, proszę pana! - zasalutowałam.

- Okej, miejmy to już za sobą, z kanapy do sypialni Owena i z powrotem. - powiedział brunet, przy czym stał się trochę konkurencyjny. Skinął na Madi, by wskoczyła mu na plecy, ona początkowo się wahała, ale i tak się zgodziła. Ja natomiast skoczyłam na Owena, nie dbając o to, czy jestem ciężka, czy nie.

- Trzymaj się mocno, Lucyferze, nie przegram z tą dwójką. - krzyknął, gdy poklepałam go po głowie.

- Właściwie to nie jesteś taki wysoki. - powiedziałam znikąd.

- Jestem wyższy od Charliego!

- A jednak nadal jesteś malutki. - skomentowałam i zaczęłam się bawić jego włosami.

- Masz 162 centymetrów wzrostu, nie masz prawa rozmawiać! - krzyknął, a ja natychmiast zamilkłam.

- Okej, teraz, kiedy skończyliście tę rozmowę, możemy już zacząć? - powiedział zniecierpliwiony Charlie.

- Racja.

- Trzy! - wrzasnął Jer.

- Dwa! - kontynuowała Jadah.

- Jeden! - wykrzyknęła Sav, wyrzucając szalik w powietrze.

- Start!

To było tak zabawne, że nie mogłam przestać się śmiać.

- Przestań się śmiać, Lucyferze. - Owen się zaśmiał, gdy prawie dotarliśmy do jego łóżka, a Charlie i Madi już tam byli.

- Nie mogę, chłopcze, to takie zabawne! - zakryłam usta dłonią, kiedy dotarliśmy do łóżka, nagle oboje tracimy równowagę. W jakiś sposób wylądowałam na łóżku Owena, kiedy on znajdował się nade mną.

- Jeśli naprawdę tego chcesz, wszystko co musisz zrobić to poprosić. - uśmiechnął się.

- W twoich snach, chłopcze. - odpowiedziałam.

- Myślisz, że możesz mi się oprzeć? - uśmiechnął się bezczelnie.

- To naprawdę nie jest takie trudne. Pozwól, że ci pokażę. - popchnęłam go lekko, a on podniósł mnie, rzucając ponownie na łóżko.

- Och, więc chcesz, żebym zwymiotowała na ciebie, co? - patrzyłam w jego zapierające dech w piersiach oczy.

- Właściwie to chcę obejrzeć serial. - powiedział i wzruszył ramionami, a chwilę później położył się na mnie, a ja wydałam z siebie jęk.

- Nie jestem poduszką.

- Tak, jesteś. - spojrzał na mnie.

- Nie, nie jestem! - krzyknęłam.

- Zamknij się, jesteś taka głośna. Obejrzymy "Jak poznałem waszą matkę". - otworzył laptopa, wciąż leżał na mnie.

- Nie obchodzi mnie, że jestem głośna! Będę krzyczeć ile zechcę!

- A co z dwoma? Czy ty masz to w dupie?

- Nie, chłopcze, nie obchodzi mnie to!

- A co z dziesięcioma? Co z latającymi pierdołami?

- Nie, nawet nie latające pierdoły.

- Pływające pierdoły?

- Nie.

- Skaczące?

- Nie, a teraz zamknij się, albo dam ci coś innego, co będzie trwalsze niż skaczące pierdoły.

- Będziemy uprawiać seks? - zapytał zmieszany.

- Co? Nie! Po prostu obejrzyjmy ten cholerny serial!

- W porządku.

Big bindi wskoczył na łóżko. To był uroczy widok, głowa Owena znajdowała się na moich kolanach, kiedy bawiłam się jego włosami, szczeniak położył się obok chłopaka, który mógł go pogłaskać, ale był na tyle blisko, żebym też mogła to zrobić.

Oglądaliśmy serial w milczeniu, nie słysząc, że nasi przyjaciele już nas opuścili. Wkrótce zasnęliśmy. Obudziliśmy się ponownie około czwartej rano. Big bindi chodził dookoła łóżka, prawdopodobnie chciał wyjść na spacer.

- Kochanie, obudź się, musimy wyprowadzić psa. - powiedziałam oszołomiona.

- Jeszcze tylko pięć minut. - wcisnął głowę w poduszkę.

Wstałam i przetarłam oczy, a gdy już trochę się rozbudziłam, poszłam do kuchni i nalałam sobie trochę soku jabłkowego. Już miałam go wypić, ale Owen zdecydował się mnie przestraszyć.

- Bu!

- Pierdol się i to swoje bu! Możesz włożyć je sobie w dupę! - trzymałam się blatu, a sok był teraz na mojej koszulce. Owen śmiał się tak głośno, gdy ja tylko patrzyłam się na niego.

- Przepraszam, dam ci moją koszulkę.

- I sweter, na dworze jest zimno. - skrzywiłam się, a on podał mi białą koszulę i niebieski sweter.

- Poczekaj, pozwól, że ci pomogę. - nie zdążyłam nawet dotknąć swoich ubrań, gdy założył na mnie koszulkę, nasze oczy spotkały się po raz kolejny. Następnie ubrał mnie w sweter, czułam teraz jego miętowy zapach zmieszany z wodą kolońską.

- Zabierzmy cię do domu. - uśmiechnął się.

Nie wiem, co to za uczucie tak bardzo ciągnie moje serce, ale byłam spokojna.

Do bani, że tego nie pamiętam.

𝐦𝐞𝐥𝐥𝐢𝐟𝐥𝐮𝐨𝐮𝐬 [owen patrick joyner] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz