4. - Harry Styles

137 5 4
                                        

Dla l0bieskakac
Przepraszam, że tak długo i mam nadzieję, że wyszło nie najgorzej.

- Gdzieś ty się podziewał, palancie niedorobiony? - wrzasnęłam prosto w twarz mojego młodszego brata, kiedy przeszedł przez próg pokoju.

Steve gwałtownie złapał się za klatkę piersiową, z przerażeniem wpatrując się we mnie. Może i siedziałam na łóżku w jego pokoju o trzeciej nad ranem, ale przecież nie przyszłam go zabić, nie? Widziałam, że chłopak ledwo trzymał się na nogach, dlatego pozostała mi tylko jedna rzecz do zrobienia. Zapaliłam lampkę w rogu pokoju, a gdy pomieszczenie rozjaśniło się blado żółtym światłem, przyciągnęłam twarz mojego brata do swojej.

- I jeszcze ćpałeś! Co jest z tobą nie tak?! - nie potrafiłam się powstrzymać, widząc rozszerzone źrenice, na tyle, że nie można było dostrzec błękitnych tęczówek.

- Weź ogar dupę, Liv. Nic mi nie jest - mruknął chłopak i przepchnął się obok mnie, by rzucić się na materac.

- Nic ci nie jest?! Nic ci nie jest?! - wrzeszczałam na całe gardło, modląc się, żeby rodzice mnie nie usłyszeli. - Czy ty siebie słyszysz, debilu?!

- Daj mi spokój - owinął się szczelnie kołdrą i obrócił się do mnie plecami. - Idź spać.

Warknęłam na niego, ale wróciłam do swojego pokoju z rodzącym się w mojej głowie planem.

Od tamtego wieczoru minął równo tydzień. Mój brat codziennie wymykał się po kolacji, by wrócić w środku nocy, myśląc, że nikt go nie widzi. Ja widziałam.

Tamtego dnia poszłam za nim. W czarnej bluzie i czarnych dresach czułam się jak istny ninja, kiedy skakałam od krzaka do krzaka, byle tylko Steve mnie nie zauważył. Dobre dwadzieścia minut podążałam za nim na obrzeża miasta, zanim chłopak nie zatrzymał się przed wielkim starym magazynem. Okolica wydawała się być opuszczona - szare poobdzierane z tynku bloki, trzy na krzyż latarnie, które migały w rytmie bicia mojego serca. Blachy na dachu magazynu uderzały o siebie głośno, poruszane przez dość mocny tego wieczoru wiatr.

Mój brat rozejrzał się wokół, po czym uchylił wielkie stalowe drzwi, by następnie przez nie przejść. Odczekałam kilka chwil i podbiegłam do budynku. Zajrzałam przez szparę do środka, ale jedyne co zobaczyłam to ciemność. Weszłam do środka, starając się być najciszej jak potrafiłam. Nic nie widziałam, więc niepewnie stawiałam kolejne kroki. Gdzieś w oddali słyszałam krzyki brzmiące bardziej jak dopingowanie, niż impreza, której się tu spodziewałam. Wchodziłam coraz głębiej w ciemność, aż nie zobaczyłam tłumu ludzi oświetlonego przez kilka reflektorów. Wszyscy wrzeszczeli różne hasła, a jedynym, które powtarzało się wystarczająco często, by je zrozumieć, było "Styles". Nie miałam pojęcia co to miało oznaczać - to była nazwa czy czyjeś nazwisko? Skupiłam się na ułożeniu tłumu. Wszyscy byli obróceni, jakby po środku całego zamieszania coś się znajdowało. Przepychając się łokciami, ruszyłam w stronę centrum wielkiej hali. Nie było to łatwe, bo ludzie odpychali mnie od siebie na prawo i lewo.

W końcu mój wzrok padł na powód tego zgromadzenia. Na samym środku stał bowiem całkiem profesjonalny ring bokserski. Na nim rozgrywał się pojedynek między dwoma młodymi chłopakami. Gołym okiem widać było przewagę jednego z nich. Ten, który przegrywał był dobrze zbudowanym blondynem ubranym w czerwone satynowe szorty do kolan. Drugi był wyższym od niego o głowę brunetem z tatuażami na klatce piersiowej i lewej ręce. W oczy rzucał się wielki czarny motyl na środku, przez którego miałam ochotę się zaśmiać. Serio motyl? Koleś właśnie wygrywa walkę najprawdopodobniej nielegalną i ma motyla na brzuchu? Nieważne. Jego długie nogi opinały zielone szorty z ciemnym pasem. Włosy były związane w niewielkiego koka na czubku głowy, co też raczej nie pasowało do tego co robił. Był raczej słodki, nie groźny.

One shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz