Cholera jasna!
Zmazałam gumką kolejną nieudaną linię na papierze. Wiedziałam, że niewiele prób mi zostało, bo kartka, po której rysowałam już niedługo się podrze pod naporem mojego ołówka. Nie potrafiłam jednak przelać moich myśli do szkicownika. Po prostu nie umiałam. Siedziałam skupiona na niedokończonym rysunku już od godziny, ale nic sensownego nie chciało wyjść spod grafitowego rysika.
Zapomniałam.
Zapomniałam kształt oka, zapomniałam zarys brwi, zapomniałam linię ust. Zapomniałam.
Opaska na lewym oku narysowana, lecz bez cieniowania pozostawała tylko klapką na lewej stronie chudej twarzy. Czarne jak smoła włosy w nieładzie wyglądały, jakbym wylała w tamtym miejscu kilka kropel czarnej farby i aż chciałam je przeczesać ręką. Staro wyglądająca zbroja zwisała luźno ze szczupłego ciała młodego mężczyzny, sprawiając, że wydawał się o wiele drobniejszy niż był w rzeczywistości. Oczami wyobraźni widziałam krew, jak warstwa czerwonej farby, pokrywającą powoli część jego zbroi, kiedy fragment ostrza wbija się w jego brzuch. Niemal czuję jego ból, tak jakby był on moim własnym.
Nie chciałam się mścić, chociaż zapewne tego oczekiwałaby ode mnie matka. Nemezis nigdy nie porzuciłaby takiej okazji na zemstę. Wiedziałam jednak, że Ethan był inny, nie kierował się zemstą, tylko tym co uważał za słuszne, a ja nie uważałam za słuszne obwiniać nikogo o jego śmierć ani się mścić.
Żal, który odczuwałam był tym żalem, który odczuwa się po stracie członka rodziny. Czułam jakby los odebrał mi ukochanego brata, którego chciałam chronić oddając za to własne życie, ale zawiodłam i pozwoliłam mu skonać przed moimi oczami. Bo czułam się tak jakbyśmy byli rodzeństwem tym robiącym kawały rodzicom, tym trzymającym się za dłonie w pierwszy dzień szkoły, tym obejmującym się nawzajem, gdy jedno miało koszmar senny. Czułam, że tylko on mnie rozumiał, tylko on potrafił wysłuchać, a jego cień był ze mną zawsze, kiedy chciałam się poddać. Ta więź była dla mnie czymś wyjątkowym, jego historia wzrusza mnie za każdym razem, kiedy ją czytam.
Został nazwany zdrajcą. Nigdy nie uznałam tego tytułu. To słowo było hańbiące w momencie jego śmierci, nie powinno się zostać tak nazwanym, kiedy jedyne co chce się osiągnąć to sprawiedliwość. Podążał za tym co uważał za słuszne i nie było to coś, czego powinien się wstydzić, a tytuł zdrajcy z założenia każe mu się chować i wstydzić własnych wyborów. Czy oznacza to jednak, że jego potrzeba sprawiedliwości jest niewłaściwym wyborem?
Nie mam mu za złe, że przed śmiercią opuścił stronę Kronosa i pomógł temu Jacksonowi. Dopóki uważał, że to co robił było dobre, wierzyłam mu. Ufałam temu, że walczył o to co dobre. Walczył o to, żeby pomniejsi bogowie byli doceniani, walczył o to, żeby każdy zyskał to na co zasługiwał i miał możliwość wypowiedzenia własnego zdania. Te wartości przyświecały mi także w moich wyborach, nie ważne czy związanych z jego światem czy tym moim. Ta równość zawsze miała dla mnie wielką wagę, dlatego czyny Ethana były dla mnie szlachetne.
Nie zasłużył na nienawiść jaką okazują mu niektórzy, nie zasłużył na zapomnienie wśród "bohaterów", którzy przecież według historii czynili więcej "dobrego" niż on. Zasłużył na szacunek, którego ja jedna nie mogłam mu dać wystarczająco.
Zasłużył na pamięć, a ja zapomniałam.
Nie myślałam już nad tym co rysuję. Moja dłoń sama wiodła ołówkiem po papierze kierowana nie moją pamięcią do szczegółów, a uczuciami, którymi darzyłam osobę przeze mnie rysowaną. I nagle jakby wszystkie jego rysy stały się jasne i pewne, a pod moją ręką powstawał wyjątkowy szkic okraszony niewielką ilością zbladłych barw.
I już wiedziałam, że tak naprawdę nie zapomniałam, a jedynie blokowałam uczucia, które pozwalały mi pamiętać.

CZYTASZ
One shoty
FanfikceTu znajdują się moje one shoty plus zamówienia. Więcej informacji w pierwszym rozdziale.