dla oliipati
Życie na tym samym świecie, co niektórzy cudowni ludzie wydaje się czasem wręcz niemożliwe. W takie dni jak dziś często się nad tym zastanawiam. Staję przed kimś tak dla mnie ważnym i pytam samą siebie czy wszystko to nie jest czasem tylko pięknym snem, z którego obudzę się rano, nie pamiętając co pozostawiło we mnie to uczucie pustki. Może gdyby to rzeczywiście była ułuda, nie bałabym się tak bardzo myśleć o tych "co by było gdyby". Może potrafiłabym całkowicie chwytać te dni, które mi pozostały w tej pięknej rzeczywistości.
Kiedy leżę na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma drzewami, bose nogi plączą się między sznurkami, a czyjaś ciemnowłosa głowa spoczywa uśpiona na moich kolanach, próbuję zrozumieć. Zrozumieć jak znalazłam się w tym miejscu, ciesząc się życiem z trójką najlepszych przyjaciół jakich tylko mogłam sobie wymarzyć. Wątpię, że byłabym tym samym człowiekiem bez ich obecności.
Jako pierwszego z trójki rodzeństwa poznałam Matta. Byłam wtedy na studiach, poznając nowe oblicza od lat ukochanej przeze mnie matematyki. To nie była wymiana. Coś w rodzaju krótkiej wycieczki krajoznawczej, która zaprowadziła mnie do Ameryki. Wyprawa w tamte strony była do tamtej pory odległym marzeniem. Czymś, co miało w mojej rzeczywistości niewielkie szanse powodzenia. Jednak udało mi się to, kiedy miałam zaledwie 20 lat, a życie w końcu zaczęło mi się układać.
Byłam chyba w kinie, nigdy nie zapamiętałam, w którym momencie był ten pierwszy raz, kiedy się spotkaliśmy.
Na pewno którymś, jednym z pierwszych było kino, niewielki miejski teatr, który obsługiwał zaledwie dwie skromne sale kinowe. Wyświetlany film był nudny, nie zwracałam większej uwagi na jego fabułę. Wyszłam do łazienki, a przynajmniej udawałam, że wychodzę do łazienki, gdy tak naprawdę powędrowałam do sklepiku przed wejściem, by kupić kawę na pobudzenie. Nieważne, że smak kawy przyprawiał mnie o mdłości, potrzebowałam w tamtej chwili czegokolwiek, co utrzymałoby mnie świadomą do końca filmu. Co mnie wtedy dziwiło to fakt, że mimo pustki przed ekranem stałam w kolejce do kasy. Przede mną stał wyższy ode mnie brunet, opierający łokcie na ladzie. Widziałam tylko plecy jego niebieskiej bluzy i słyszałam pojedyncze słowa z rozmowy jaką prowadził z pracownicą za kontuarem. Wywnioskowałam, że znali się już wcześniej, co potwierdziło mi się stosunkowo szybko, kiedy usłyszałam z ust dziewczyny "suń się, Matt, klienta mam". Jako że owym klientem byłam właśnie ja, podeszłam do blatu, by złożyć swoje zamówienie.
- Poproszę kawę, dużo cukru i mleka - powiedziałam niepewnie, starając się odnaleźć gdzieś na plakatach cenę takiej zachcianki.
- Nie bierz tutaj kawy - rozległ się przesadnie głośny szept za moim uchem, a ja spojrzałam na chłopaka za mną pytającym wzrokiem. - Jest obrzydliwa.
Kasjerka obdarzyła go ostrym, wściekłym spojrzeniem, a ja poczułam się jakbym była w środku jakiejś większej burzy.
- Kawa ogólnie jest obrzydliwa - odparłam zgodnie z własnym odczuciem, starając się zignorować konflikt toczący się gdzieś nad moją głową.
- To po co ją kupujesz? - brunet zaprzestał rzucania wzrokowych wyzwań dziewczynie za ladą i spojrzał na mnie ze szczerym zaciekawieniem.
- Żeby nie zasnąć - zmierzyłam go zmęczonym spojrzeniem, a on zdawał się nagle zrozumieć sens moich słów. - Chociaż to i tak niewiele daje.
Staliśmy w ciszy kilkanaście sekund, czekając na cokolwiek, kiedy oboje w tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem. Nie wiedziałam dlaczego się śmiałam. Czułam się tak, jakby wszystko, co we mnie siedziało od jakiegoś czasu, uleciało ze mnie całkowicie, jedynie przez ten krótki dźwięk. Nie wiedziałam także dlaczego on się śmiał. Jednak jego uśmiech był czymś, czego tłumaczyć sobie nie potrzebowałam. W tamtym momencie pokochałam ten uśmiech. Nie tak jak kocha się ludzi, ani nie tak jak kocha się przedmioty. Bardziej tak jak kocha się wschód słońca na łące lub ciepłe kakao w śnieżną zimową noc.
Wtedy poczułam, że to jest coś. Coś, bo wtedy nie umiałam tego nazwać. Coś, bo kiedy wyciągnął rękę w moją stronę, mówiąc "Jestem Matt", to imię coś zaczęło dla mnie znaczyć.
Teraz potrafię to nazwać. Przyjaźń - jeden z rodzajów miłości, najwspanialszy jaki istnieje na całym świecie. Nie niesie ze sobą zazdrości, nie niesie planów na przyszłość; jest tylko tu i teraz, które sprawia największą w życiu radość.
Moja ręka zastyga między ciemnymi kosmykami włosów, gdy głowa na moich kolanach się obraca, a niebieskie oczy zaczynają wpatrywać się prosto we mnie. Niewielkie iskierki świecą się na tęczówkach przypominających błękit oceanu, jak gwiazdy odbijające się w tafli morza. Chciałabym, że moje oczy równie wyraźnie okazywały tę czułość za każdym razem, kiedy brunet patrzy w moją stronę.
- Cześć - słyszę zachrypnięty głos, który gra w moich uszach jak muzyka.
Zaraz potem widzę ten uśmiech. Zawsze ten sam, piękny i jasny jak słońce, które już zniknęło za horyzontem. pozostawiając za sobą fioletowo-różową poświatę na niebie nad nami. Matt chwilę porusza się na moich kolanach, by przybrać wygodniejszą pozycję na plecach. Teraz jego twarz kieruje się bezpośrednio w górę, gdzie spotyka mój wzrok.
- Cześć - odpowiadam, a cichy śmiech przypomina mi, że ludzie, których kocham żyją tutaj ze mną, ci sami co w moich wspomnieniach i snach.

CZYTASZ
One shoty
FanfictionTu znajdują się moje one shoty plus zamówienia. Więcej informacji w pierwszym rozdziale.