Rozdział czwarty - Pełnia księżyca

2.6K 223 97
                                    

"Rozległo się ohydne warczenie. Głowa Lupina zaczęła się wydłużać. Ramiona zwisły. Gęste włosy wyrastały na twa­rzy i dłoniach, które zakrzywiły się w zakończone pazurami kły. Kłapnęły długie szczęki wilkołaka."

Piątek trzynastego. Tylko głupiec nie uwierzyłby w prawdziwość pecha tego przeklętego dnia. Chyba że jest się czarodziejem czystej krwi.

Josephine nie wierzyła w głupie przesądy mugoli. W końcu oni tylko szukali wymówki, którą mogliby wytłumaczyć swoje nieszczęście. Dziewczyna zaczęła się jednak zastanawiać nad tym głębiej, gdy dwa dni przed tą przeklętą datą miejsce miała pełnia księżyca. Pełnia natomiast oznaczała tylko jedno — przemianę Remusa.

Chłopców nie było w domu od dobrych pięciu dni. Sierpniowa pełnia wcale nie miała trwać tak długo. Bardzo stresowało to Josehpine, jednak bardziej zestresowana była Euphemia, która ciągle siedziała w oknie, wypatrując chłopców. Za dnia i w nocy nie opuszczała straży. Mówiła, że nigdy nie wiadomo, o której wrócą i w jakim stanie będzie Remus.

Od doby pokój dziewczyny przygotowany był jako miejsce spoczynku Lupina, jak tylko wróciłby do swojej pierwotnej postaci. Jo sama zaproponowała taki układ, jednak bez wiedzy Remusa, który na pewno na to by się nie zgodził. Puchonki to jednak nie obchodziło. Najważniejsze było dla niej bezpieczeństwo i wygoda przyjaciela. Dla niej przeleżenie kilku dni na kanapie w salonie było niczym w porównaniu do tego co przechodził Remus.

— Idą! — zawołał Fleamont, gdy tylko dostrzegł przez okno, jak Peter z Syriuszem unoszą na barkach przyjaciela.

James wpadł do domu jak oparzony. Wszystko działo się zbyt szybko, aby cokolwiek zarejestrować, a co dopiero porozmawiać, z którymś z chłopaków. Josephine odsunęła się na bok i pozwoliła reszcie działać. Zdobyła się jedynie na wykonywanie poleceń matki, która prosiła ją wcześniej o przygotowanie świeżych ręczników i ciepłej wody, która miała odkazić rany Remusa.

Chłopcy razem z Fleamontem zanieśli Lupina do pokoju dziewczyny. W pośpiechu Jo zdążyła jedynie dostrzec rany na twarzy przyjaciela, które nie wyglądały za dobrze. Nie chciała nawet myśleć, jak wyglądała reszta jego ciała.

Zaraz po tym Euphemia Potter udała się do pokoju, wyrzuciwszy wszystkich za drzwi. Nikt nie mógł wejść do środka, poza jej mężem, przez dobra godzinę. Wszyscy siedzieli, jak na szpilkach czekając na jakikolwiek znak, ponieważ jedyne co byli w stanie usłyszeć to jęki chłopaka, który zwijał się z bólu.

Chłopcy byli do tego przyzwyczajeni. W końcu pomagali mu w tym co miesiąc. Ból Remusa dotykał również Jo, która przeżywała każdą pełnię, rozmyślając o przyjacielu przemienionym w wilkołaka.

Gdy Euphemia opuściła pokój, cała czwórka machinalnie odwróciła się w jej stronę, czekając na informację o stanie Lupina. Po kobiecie było widać zmęczenie, a jej ręce były pomarszczone od czyszczenia ran chłopaka.

— Jak on się czuje? — zapytał James.

— Nie jest tak źle, jak nam się wydawało. Remus jest bardzo silnym chłopakiem, nie takie przemiany wytrwał — odparła, delikatnie się uśmiechając. Miało to nieco uspokoić przyjaciół, lecz przyniosło to marny skutek. — Mówił, że chciałby zobaczyć się z tobą — zwróciła się w stronę córki, której oczy momentalnie rozszerzyły się do wielkości galeonów.

Trójka huncwotów w ciszy ustąpiła miejsca Josephine. Jedyną osobą, jaką Remus wpuścił do siebie, była ona. Nie James, Peter czy Syriusz, a Josephine. Nagle ogarnęło ją przerażenie, a nie miała czasu, aby się z nim zmierzyć. Biorąc głęboki oddech, weszła do swojego pokoju, w którym leżał Lupin.

Dziewczyna na widok poranionego Lupina omal się nie rozpłakała. Remus leżał na łóżku i wpatrywał się prosto w Jo.

— Ładny pokój — skomentował ledwo słyszalnie, a na twarzy dziewczyny pojawił się niewielki uśmiech, który od razu zniknął.

Sparaliżowana Potter nie mogła patrzeć na cierpiącego przyjaciela, dlatego swój wzroku utkwiła w drewnianej podłodze. Szybko się jednak zorientowała, że po jej policzkach spływają łzy, których nie była w stanie ukryć przez Remusem.

— Nie płacz, proszę — odparł cicho.

Josephine przybliżyła się, klękając koło chłopaka w czarnej, zakrwawionej bluzie. Ujęła dłoń przyjaciela, całując jego poranione knykcie. Musiała się nim zająć, a jak dotąd sama nie mogła się pozbierać. Otarłszy łzy z policzków, wzięła mokrą ścierkę zanurzoną w przegotowanej wodzie. Powoli oczyszczając rany przyjaciela, zaczęła od poranionej twarzy.

Remus syknął z bólu, na co Jo odruchowo odsunęła rękę.

— Bardzo cię boli? — zapytała, wróciwszy do ocierania jego policzków.

Lupin skinął głową, nie odwracając wzroku od brunetki.

Uważnie obserwował każdy jej ruch, nawet pojedyncze mrugnięcie. Podziwianie Josephine go uspokajało. Uwielbiał patrzeć na swoją przyjaciółkę, uwielbiał jej śmiech, różowe rumieńce oraz to jak jej włosy pachniały świeżymi malinami. Przy niej momentalnie zapominał o bólu, jaki mu towarzyszył podczas pełni.

— Jo, proszę nie płacz — poprosił ponownie Remus, ocierając kciukiem spływające łzy po policzku dziewczyny. — Jesteś zbyt piękna, żeby płakać.

Potter, pociągając nosem, uśmiechnęła się przez łzy.

Dłoń Lupina ciągle spoczywała na policzku brunetki, delikatnie ją gładząc. Chłopak resztkami siły podniósł się do pozycji siedzącej, przyciągając do siebie przyjaciółkę, która mu się nie opierała.

Odległość między nimi nieznacznie się zmniejszyła, na co żadne z nich nie narzekało. Oboje uwielbiali swoją obecność, więc w tamtym momencie nic więcej się nie liczyło.

— Nie mogę cię stracić — wyszeptała, stykając się czołami.

Josephine chciała jedynie, aby Remus był bezpieczny. Jednak wizja comiesięcznych pełni wcale jej tego nie gwarantowała. W każdą pełnię nie spała, modląc się o to, aby jej najlepszy przyjaciel wrócił cały i zdrowy, a patrzenie na poranione ciało Lupina sprawiało jej jeszcze większy ból.

— Nigdzie się nie wybieram — odparł, uspokajając ją. — I zawsze przy tobie będę — dodał, muskając kciukiem jej zaróżowione usta.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, serce Jo omal nie wyskoczyło jej z piersi. Waliło jak szalone, gdyż nie spodziewała się takiego ruchu ze strony Lupina. On sam działał pod wpływem impulsu.

Remus jednak nie posunął się zbyt daleko i przytulił Josephine.

Regularne bicie serca oraz ciepło bijące od przyjaciela nieco ją uspokoiło. Leżenie w jego ramionach było najprzyjemniejszą rzeczą, jaką w życiu doświadczyła. Właśnie dzięki Remusowi czuła się bezpiecznie.

— Cieszę się, że cię mam Jo.

Josephine uśmiechnęła się szeroko, czego chłopak nie mógł dostrzec, jednak mocniejsze zacieśnienie uścisku było jednoznaczną odpowiedzią. Dziewczyna, wtulając się, zaciągnęła się słodkim zapachem bijącym od Lupina. Gorzka czekolada zawsze przypominała jej o przyjacielu.

Remus natomiast zatopił nos we włosach Potter. Zapach świeżych malin pozwalał przenieść się do cudownego życia Josephine. Zwłaszcza gdy się rumieniła, jej policzki odzwierciedlały kolor tych owoców. Przy przyjaciółce zapomniał o tym, że ostatnie kilka dni spędził przemieniony w wilkołaka. Ona utrzymywała go przy człowieczeństwie.

Cholernie mi na tobie zależy. — pomyślał Remus, bojąc się reakcji dziewczyny. Za każdym razem bał się tego co ona o nim pomyśli, bo dwoma wyrazami, które chciał jej zawsze powiedzieć, mógł zniszczyć istniejącą przyjaźń, a nie zamierzał stracić jedynej osoby, która sprawiała, że chce mu się żyć.  

Księga zapisana czarną krwią | Regulus BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz