epiloque;

424 8 12
                                    

– Dalej, Lou! Mówiłem żebyś się pospieszył... – jęknął Harry zakładając pieprzenie idealnie skręcone tego dnia włosy za ucho i przewracając oczami na szatyna, który biegał po całym mieszkaniu w poszukiwaniu paska.

– Mówiłeś też, że mogę tego dnia pospać dłużej, a wiesz że nie szykuję się w 5 minut jak ty! – warknął Louis, gromiąc spojrzeniem swojego chłopaka w przelocie.

Harry skulił się nieco, lecz wciąż utrzymywał wzrok zatopiony w bezkresnych, lodowato niebieskich oczach, tak chłodnych że sam poczuł dreszcz na plecach.

W końcu jednak spuścił spojrzenie na swoje buty, kiedy Louis zniknął za drzwiami łazienki, a brunet zdecydował się zaryzykować swoją fryzurę, opierając się plecami o drewniane drzwi, przewracając oczami z uśmiechem, kiedy szatyn z roztargnieniem próbował otworzyć drzwi o które opierał się Harry, uderzając w drewno z głuchym jękiem.

– Przepraszam, Boo... – brunet zaśmiał się na cichą wiązankę przekleństw, z jaką niska sylwetka wypadła zza drzwi, pocierając obolałe ramię.

Słońce leniwie przemykało po długich zasłonach, spływających po drewnianej podłodze, jak gdyby czas nie istniał, śmiejąc się cicho z Louisa, biegającego w pośpiechu po całym mieszkaniu.

– Harold? – wysoki głos oderwał szmaragdowe oczy od migoczącego bez sensu „Candy Crush" – Dobrze wyglądam? Mogę tak pójść?

Brunet wstał powoli z kanapy na której siedział, krzywiąc się na strzelające kolana, nim podszedł do szatyna obejmując go ciasno wokół talii, czując jak jego twarz roztapia się w rozczulonym uśmiechu.

– Wyglądasz idealnie, skarbie... Jak zawsze – dodał Harry, gdy odsunął się ze śmiechem kiedy dotknął delikatnie rozkosznego noska, na co Louis jedynie skrzywił się w grymasie.

§

Harry choć wiedział, jak bardzo stresuje się jego chłopak, nie mógł powiedzieć, by ktokolwiek poza nim to zauważył, kiedy Louis plotkował razem z Gemmą, przytulał z jego matką, czy wymieniał sztywne kiwnięcia z jego ojcem, by już po chwili oboje zwijali się ze śmiechu.

Brunet w pewnym momencie ujął delikatnie palce szatyna, zwracając na siebie krystalicznie błękitne spojrzenie, nim spojrzał na swoją rodzinę, wpatrzoną niczym w sztabkę złota na ich złączone palce.

Mimo wszystko Harry odchrząknął, czując już jak z nerwów mrowią go dłonie, nim poczuł delikatny uścisk na swoim kolanie i słodki uśmiech szatyna, spływający po jego ciele jak deszcz, wracający do życia wszystkie jego organy.

– Cóż, uh... więc mogliście się czegoś domyślić, bo Louis ostatnio często tu bywał, albo ja byłem u niego... – brunet zabrał swoje dłonie ze stołu, spuszczając wzrok na sprany jeans na swoich nogach.

– Hazz – usłyszał delikatny, dziewczęcy głos, a rumieńce mimowolnie wstąpiły na jego twarz.

– Więc, chodzi głównie o to, że ja kocham Harrego, a on kocha mnie i jesteśmy razem – Louis przejął inicjatywę, głaszcząc delikatnie długie palce, zaciskające się na szczupłych kolanach.

– Ależ to wspaniale, chłopcy – lokowana głową podrywa się, przyszpilając Anne jadeitowym igłami do krzesła – Naprawdę bardzo cieszymy się waszym szczęściem, cieszę się Hazz, że znalazłeś sobie kogoś tak dobrego – mówiła dalej niewzruszona, z promiennym uśmiechem rozciągniętym na pomalowanych wargach.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz