Louis był nieco odrętwiały, a w uszach mu szumiało, gdy Eleanor niemal zmusiła go do wzięcia tego pieprzonego numeru i to jeszcze tuż przed jego przyjaciółmi. Nie wyobrażał sobie nawet tego poczucia niezręczności, jakie musiało ogarnąć Harrego, więc zupełnie nie rozumiał jego bohaterskiego zrywu, gdy wyciągnął szatyna z tej okropnej sytuacji.
Nie rozumiał też tego zimnego odrętwienia, jakie ogarnęło potężnym dreszczem jego ciało, gdy Harry wyrwał dziewczynie z rąk zawiniątko.
Doskonale wiedział, że brunet nie umówi się z dziewczyną. Nie może. Dostrzegł więcej litości w jego spojrzeniu, niż realnego zainteresowania, ale nawet pomimo niepewności, wciąż oblewającej jego duszę i przyklejającego się do każdego pieprzonego cala skóry i pora Louisa, szatyn czuł już przełamujący się przez zdradliwą barierę sentyment i pewne przywiązanie do bruneta, ponieważ, do cholery, to był jego błękitny chłopak!
Właśnie dlatego nieśmiało zerkał na kartkę zgniecioną w zaciśniętej pięści Harrego, gdy wracali zabłoconym chodnikiem, a Niall wieszał się na nim, z ramieniem troskliwie i opiekuńczo owiniętym wokół jego szyi, co oczywiście doceniał, ale przez to nie mógł dosięgnąć wzrokiem tej jednej pieprzonej dłoni, oraz zaciśniętych palców bruneta, które niepokojąco wciąż zwracały na siebie uwagę Louisa i zabierały całe jego skupienie.
Dlatego też wyszedł na wieczorny spacer.
By oczyścić umysł. Nie liczył nawet że spotka Harrego, to nie była ich pora. Przez chwilę szatyn zastanawiał się jak to musi być, mieć randkę z Harrym, ale po krótkiej chwili zganił się za to, bo nie miał żadnego prawa by zachowywać się w taki sposób.Harry był jego przyjacielem, a Louis odrzucił Eleanor i chłopak jedynie wyświadczył szatynowi przysługę, jednocześnie samemu czerpiąc z niej korzyści.
To nie było skąplikowane, ani trudne do zrozumienia, dlatego Louis zganił się w myślach ponownie, gdy odwrócił się napięcie w stronę domu i wbił wzrok w ziemię, chwilę później wpadając na kogoś, łapiącego go za ramiona, upewniając się że nie upadnie. Chłopak szybko przeprosił i obszedł szatyna, odwracającego się na znany, bełkotliwy i niski głos.
- Harry? - odezwał się, gdy ciemny płaszcz łopotał na wietrze.
- Louis? Przepraszam, niechcący... - zaczął się tłumaczyć, na co chłopak szturchnął go biodrem i poczerwieniał na twarzy.
- Jak było na randce? - zmienił szybko temat, choć nie był to najlepszy wybór, o czym przekonał go jego własny głos, nieco zbyt sarkastyczny czy pogardliwy.
Brunet uśmiechnął się pod nosem na reakcję szatyna, wiedząc, że będzie smażył się w piekle.
- Była naprawdę przemiłą dziewczyną. Świetnie spędziliśmy wieczór, jeśli chcesz wiedzieć. I przy okazji świetnie całuje - dodał brunet, dokładnie rejestrując reakcję chłopaka, na jego malutkie, podłe kłamstwo.
- Naprawdę byłeś z nią na tej randce? Przecież ona... ona... on... ona ma wszy! - krzyknął sfrustrowany. Harry zaśmiał się na to jak bardzo chłopak odsłaniał się ze swoimi emocjami. Był w tej chwili taki nieporadny...
- Jesteś doprawdy rozkoszny gdy jesteś zazdrosny, Lou, ale nie ładnie jest kłamać - odparł brunet rozczulony.
- A ty jesteś podły, gdy wiesz że jestem zazdrosny i próbujesz to wykorzystać. Czego ty w ogóle chcesz? Żebym rzucił ci się w ramiona? Błagał o uwagę? Może od razu padnę przed tobą na kolana w wiadomym celu? - prychnął, zakładając ramiona na piersi.
- Nie, ja... nigdy nie pomyślałem o... ja... - westchnął ciężko, kiedy słowa kotłowały się i zbijały w ciężką kulkę w jego gardle - Co się dzieje, Lou? Tak naprawdę? Udajesz bezczelnego i pewnego siebie, udajesz nawet przed przyjaciółmi, a kiedy tylko lekko dotknie się twojej osłonki sztuczności, chowasz się jak kwiat na zimę. Więc słucham. Co takiego naprawdę dzieje się w głowie Louisa Tomlinsona. Czemu skrywa się przed światem, gdy mógłby go przyozdabiać?
CZYTASZ
❝ we keep this love on a photograph ❞
FanfictionAU, gdzie Louis to początkujący model, który wybrał akurat ten zawód po części dlatego że to go fascynuje i pociąga, a po części w nadziei na wyzbycie się swoich lęków i kompleksów. Natomiast Harry to młody fotograf, w niechlujnym koczku i w wieczni...