part twenty eight;

246 11 7
                                    

Tej nocy cienie wyjątkowo wolno przebiegały po ścianach, a płótno, błyszczące w swej bieli, gdy opierało się leniwie o poplamioną sztalugę na poddaszu, nie było ani trochę tak kuszące jak zwykle, a materiał, po którym bezszelestnie sunął pędzel bruneta, nie był ani trochę tak błyszczący jak oczy, zamknięte tej nocy spokojnie, gdy odsypiały rozkoszną poezję poprzedniej nocy, wymazując z pamięci drobne występki i słowa, jakimi raczył się chłopak niczym ambrozją.

Harry był szaleńcem, próbując przenieść owe oczy na płótno tej nocy, lecz czy czyniło to jego szaleństwo większym niż wcześniej? Próbował też tej nocy pobić żenujący rekord jego snu, gdy na godzinę czy dwie, przysnął gdzieś na zakurzonej kanapie, lub oparty o framugę drzwi, ponieważ nie mógł dosłownie nie spać.

Sprawdzał swój polaroid, pielęgnując i czyszcząc z miłością starą obudowę, a także spacerował za domem, zbierając na butach szczątki białego puchu, który powoli rozpływał się w zapachu kwiatów i śmiechu biegających za dnia dzieci, czyniąc świat osobistym cmentarzyskiem, zapomnianym i przykrytym czerniejącym od ziemi całunem.

Gdy, ignorując cześć, słuszną oddawać ruinom pięknych istnień, ułożył się wygodnie wśród śniegu, sfrustrowany gdy po kilku godzinach słońce wstało nieśmiało, łaskocząc promykami jego wzburzoną podświadomość, nie pozwalającą brunetowi nawet na cholernych kilka chwil sennego rozmarzenia.

Następnie wstał, otrzepując kurtkę i przysięgając że jeśli będzie chory, będzie najbardziej nieznośnym chorym na świecie, by czekać cierpliwie, choć paradoksalnie wydawać by się mogło że dzień ten poskąpił mu cierpliwości, aż słońce wstanie nad horyzontem, a leniwe wskazówki wybiją godzinę szóstą. Wszedł wtedy po cichu do domu, jak zawsze zostawiajac dla spóźnionej na zajęcia Gemmy, śniadanie w brązowej torebce z malutkim serduszkiem i wychwytując z przemykającego brunetce czasu, choć chwilę dla siebie, zagubioną cichutko na policzku dziewczyny, gdy Harry pocałował ją krótko, nim wybiegła jak burza.

Następnie zostawił rodzicom kartkę że wychodzi, z takim tycim dopiskiem że ich kocha i zostawił im śniadanie, by następnie zadzwonić do Liama, z ofertą ciepłej kawy oraz dzielnej walki z kacem.

Udręczony szatyn oczywiście z początku nie przyjął propozycji i prosił, by chłopak nie zrywał się tylko dla niego z łóżka, nie wiedząc że ze wszystkich wędrówek Harrego tej nocy, łóżko nie było nawet po drodze.

Ostatecznie zakończyli tę miłą pogawędkę, gdy Liam próbując przekonać bruneta do niefatygowania się, został ucieszony krótkim „otwórz drzwi", oraz Harrym trzymającym głową telefon na ramieniu, objuczony trzema kubkami ciepłej kawy, zapasem tabletek przeciwbólowych, wielkim kocem, kilkoma filmami, przekąskami i wieloma butelkami wody, przez całą drogę grożącymi że wypadną z bogu ducha winnej reklamówki, ledwo wytrzymującej taką ilość rzeczy.

– Aww, Harreh się komuś podlizuje... – powiedział przesłodzonym głosem Zayn, gdy otworzył drzwi.

– Przestań być niemi... oh mój boże, Harry... – sapnął Liam gdy również stanął w wejściu, zanim zabrał od chłopaka reklamówkę, nim ta się rozpadnie – Zee, idź do dzieci – rzucił, nim zniknął w kuchni, skąd uciekały przepyszne zapachy, tylko podsycające żądne krwi żołądki na gastrofazie.

– Obudzili się już? – spytał Harry, nim został pociągnięty przez mulata za rękaw koszuli w kolibry, żądającego cicho by brunet mu pomógł.

I chłopak oczywiście by to zrobił. Nawet gdyby nie chciał, nie ośmieliłby się sprzeciwić Zaynowi, lecz nie spodziewał się że od zeszłego wieczora w rozmieszczeniu dwójki chłopców zajdą takie zmiany.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz