part thirty five;

187 13 2
                                    

Harry postanowił dać Louisowi czas.

Sam by tego wymagał w takiej sytuacji, a teraz wiedział że wyjątkowo spieprzył.

Przewracał się z boku na bok, nie mogąc nawet na minutę zmrużyć oczu, mimo iż słońce stało już wysoko, a Gemma kilka razy dobijała się by zszedł na obiad.

Brunet usłyszał po raz kolejny głuche walenie w drzwi i nakrył twarz mocniej kołdrą, zdmuchując z twarzy za długie loki.
Odkrzyknął że źle się czuje i będzie spał cały dzień. Nie będzie spał ani chwili.

Jednak to załatwiło Harremu kilka godzin spokoju, pozostawiając go już tylko z jego demonami, pomimo światła wdzierającego się agresywnie przez okna, jak gdyby zamiast go chronić, miało jeszcze go dobić.

Dźwięk komórki i głuchy jęk.
Szelest poduszki, kiedy ukrywał się przed hałasem. Wyglądał jak zombie.
Dwa nieodebrane połączenia i pół godziny spokoju.

– Co do cholery? – krzyknął podnosząc słuchawkę, kiedy nawet telefon się na nim uwziął.

Jak Louis? – rozległ się ten głęboki głos, przesiąknięty lekką chrypką i zatopiony w zmartwieniu, jak gdyby świat się wczoraj zawalił.

– Tak jak ostatnio, a dlaczego pytasz?

Nie wiem czy mówił, często kiedy dzieje się u niego za dużo zamyka to wszystko w sobie, ale jestem z Zaynem w szpitalu. Zasłabł wczoraj i okazało się że jest mocno niedożywiony. Wyglada strasznie, dlatego nie pozwoliłem Louisowi tu przyjechać.

– O nie... – rzucił Harry w przestrzeń pokoju, która nagle zamarła, jakby życie przestało tu istnieć.

Harry, co się dzieje? Czy z Louisem wszystko w porządku? Radzisz sobie z nim? Napewno mocno to na niego wpłynęło, dlatego może być w złym stanie – Liam wydawał się coraz bardziej spięty z każdym kolejnym słowem.

– Nie, to znaczy tak. Tak, ja... nie wiedziałem. Przepraszam. Ale zaraz wszystko opanuję, spokojnie. Kiedy tylko Zayn będzie czuł się na tyle dobrze by o mnie słuchać, przekaż mu że strasznie mi przykro... – odparł i rozłączył się szybko, ubierając się w pośpiechu i wybiegając z domu, nie przejmując się uprzedzeniem nikogo gdzie idzie, ani nawet umyciem zębów.

Nagle zaczęło irytować go piękne marcowe słońce, oraz ludzie, którzy nagle zaczęli się uśmiechać, a także lśniące w słońcu wysychające kałuże.

On po prostu biegł przed siebie, spychając z drogi przechodniów i odgarniając z twarzy włosy.

– Louis! – rozległo się po klatce schodowej Liama, gdy bezskutecznie dobijał się do drzwi.
Czekał więc, a każda sekunda ścinała każde jedno białko w jego ciele.

– Louis, Louis, Louis, Louis... – poniosło się głucho, po jasnych ścianach obłożonych obrazami, gdy wpadł do mieszkania mulata.

Zawrócił, pędem zbiegając po wszystkich schodkach przemykając pod południowym słońcem, nie dbając już nawet o nogawki jeansów, gdy wpadał w kałuże, gdy jego ostatnim celem było zapomniane przez świat mieszkanie kwiaciareczki. Oczywiście, Louos miał też to swoje, ale Harry modlił się, żeby to nie tam się wybrał, bo nie miał najmniejszego pojęcia gdzie ono jest.

– Louis! – walił w drewniane drzwi, które jednak okazały się zbyt grube, by przepuścić jego głos do pustych ścian i zakurzonych mebli. Brunet nacisnął klamkę, napierając całym ciałem na drewnianą powłokę, lecz ta jedynie skrzypnęła głośno i nie drgnęła ani o milimetr. Chłopa wyciągnął telefon drżącymi dłońmi i wybrał numer do Liama, przeklinając się w myślach, za to że przysparza mu tyłu problemów.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz