part one;

597 33 19
                                    

– Louis, Louis, Louis... A może bardziej... Loui's... Albo Loui. Chyba zostanę po prostu przy Loueh. Albo to słodkie... jak to było... ah! Lou. Lou jest strasznie słodkie, nie uważasz? – kontemplował Zayn, już konkretnie zjarany.

– Eh, stary... powiedz mi, kto zaproponował to wyjście i kiedy zamieniło się w to, czym jest teraz? – szatyn złapał się za skronie, po raz kolejny sięgając po skręta by zabrać go przyjacielowi, którego mulat subtelnie od niego odsunął, nadstawiając zamiast tego swój policzek.
Nigdy nie przyznałby tego na trzeźwo, ale lubił, kiedy Louis głaskał go po policzku.
Kiedy ktokolwiek głaskał go po policzku - to po prostu było przyjemne.

– Ja – odparł Zayn dumnie – Ja napisałem żebyśmy się spotkali, ja przyniosłem zioło i ja się upaliłem...

– Tak, teraz pamiętam. Tamta kelnerka również, Zee. Zasłyniesz jako jedyny klient, jaki wszedł do kawiarni z ziołem.

– Oj, Loueh... po prostu też weź bucha i porozmawiaj ze mną o życiu – brunet wyciągnął skręta w stronę przyjaciela, a ten posłał przepraszające spojrzenie w stronę blondynki w białym fartuszku, rzucającej gromy z oczu, odkąd tylko weszli, po czym zaciągnął się i wypuścił tyle dymu, że oboje na chwilę zniknęli od wszystkich słów i spojrzeń, zatopieni w rozpływającym się  jak słodkie chwile dymie.

– To było zajebiste, stary! Jeszcze raz! – zaśmiał się Zayn, a policzki szatyna zalało tsunami rumieńców, kiedy spostrzegł tą samą blondynkę, jeszcze przed chwilą rozpływającą się w białych obłokach jak koszmary na granicy jawy.

– Nie, lepiej nie, Zee. Opowiedz mi może co u ciebie – szatyn przesunął spojrzenie na przyjaciela, jak gdyby nigdy nic, rozwalonego na  czerwonej kanapie w pasy, naprzeciwko niego.

– Mój fotograf się ostatnio na mnie wkurwił. Mieliśmy sesję dla jakiegoś większego magazynu i zjadał go stres, a ja próbowałem tylko trochę rozluźnić atmosferę... poza tym to nie moje wina że miałem pozować, jakbym miał kija w dupie, Lou... – wyrzucił ręce w powietrze, po czym zaciągnął się mocno, wydychając nieco spokojniej strużkę dymu.

– Dlaczego cały czas tak na niego mówisz, Zee, to jest nasz kochany Lima!

– Nie wiem, już się chyba przyzwyczaiłem – mulat wzruszył ramionami i zaciągnął się ostatni raz, już niemal ssąc swoje palce.

– No tak, „pan fotograf", „tatuś", jak kto woli...

Zayn mlasnął głośno niezadowolony, gasząc skręta w popielniczce, ukradzionej przez Louisa z dworu.

– To, że ty jesteś samotnym chujem, nie znaczy że wszyscy inni też, Louis.

– Nie jestem samotnym chujem! Niall też jest.

– Nie, kochanie. Niall jest tylko samotny.

Szatyn oparł się o kanapę, zakładając ręce na piersi jak nadąsany nastolatek, mamrocząc pod nosem ciche przekleństwa, których Zayn nie mógł usłyszeć.

– Zmieniają mi za niedługo fotografa.

Zayn, który chwilę wcześniej oznajmił że strasznie chce mu się pić, uniósł oczy ciemniejsze niż przestrzenie między gwiazdami, z ciekawością spoglądając na Louisa znad kubka gorącej czekolady, mimo iż sezon świąteczny dawno się skończył.

– Zdecydowali się na taki śmiały ruch, po tym jak sprawiłeś że David, Jason i Michael przerzucili się na budowlankę?

– Postawili mnie przed faktem dokonanym. Nie miałem co zrobić... – odparł Louis nieco speszony, bo przecież Zayn doskonale wiedział, że szatyn nie zrobił nic celowo, aby zniechęcić do siebie tamtych ludzi...

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz