part six;

456 29 10
                                    

– Umm... Harry? – chłopak usłyszał, kiedy stał na uczelnianym parkingu, samochodem Gemmy, czekając by odebrać ją po zajęciach.

Spojrzał na szatyna, którego loczki śmiesznie zawijały się na twarzy tworząc najróżniejsze wzory, a czekoladowe oczy błądziły po jego twarzy, szukając czegoś znajomego, co brunet też poczuł.

– Hmmm... Li... ma? – wytężył swoją zmęczoną głowę jeszcze raz, by przypomnieć sobie imię chłopaka.

– Liam. Byliśmy chyba razem na kursie.

– I jednym ze szkoleń – dodał Harry – Już pamiętam.

W rzeczywistości niewiele pamiętał, ale potrafił robić dobrą minę do złej gry.

Jednak czekoladowe oczy wciąż świdrowały całą jego postawę, a on nagle poczuł się niezręcznie, niemal mogąc zobaczyć miliony malutkich mrówek, drepczących po jego skręcającym się, pod czujnym spojrzeniem, ciele.

– A więc wyniosłeś coś z tych kursów, przyjacielu? – spytał w końcu chłopak, poprawiając swój niewielki kapelusz na głowie. W całym tym niespokojnym wierceniu się, z niemym piskiem uciekając spod palących jego ciało oczu, kilka loków wypadło spod okrycia czarnego kapelusza, opadając na blade czoło, przed czym ten miał właśnie chronić...

– Oh, tak, w praktycznie każdej wolnej chwili uciekam do pracy jako fotograf, a jak widzisz, i studiach dokształcam w tym kierunku swoje kompetencje – szatyn uśmiechnął się i przestąpił na jedną nogę, a jego niewyobrażalnie nisko założone jeansy nie poruszyły się ani o milimetr, w porównaniu z tym, kiedy stał prosto. Jego twarz jednak stała się trochę cieplejsza, jakby brunet wyszedł właśnie cało z niemej egzekucji, toczącej się pod niegrubą warstwą śmiesznych loczków.

– A ty? Co tutaj robisz? To chyba jeszcze nie czas żebyś zaczął studiować... – chłopak nawet się do niego uśmiechnął, na co Harry chciał odetchnąć z ulgą.

– Właściwie to mógłbym, kończyłbym właśnie pierwszy rok, gdybym tylko się tego podjął, ale jednak chyba zamiast żyć, wolę przeżywać, jeśli wiesz o czym mówię.

Harry wbrew sobie, był bardzo spięty, a każdy skrawek jego bladej skóry groził, że jeśli nie wypadnie przed Liamem Payne'em jak najlepiej tylko może, spłonie najbardziej bolesnym ogniem, jaki dane było zobaczyć w piekle. Doskonale znał chłopaka. Gemms czasem o nim opowiadała jako o przyjacielu z uczelni, jednak Harry doskonale kojarzył jego nazwisko z każdej okładki, wielu magazynów, gdzie wypisane malutkim druczkiem w rogu kartki, nazwisko Payne ryło się w jego pamięci.

Skrycie Liam był niedoścignionym ideałem zawodowym Harrego, ale chłopak oczywiście nie przyznałby tego, a już napewno nie Liamowi.

– Cóż, nie spodziewałem się tu cytatów takich niszowych książek, choć naprawdę lubię Gallie'ego.

– Jest naprawdę niedoceniany, prawda?

– O tak! Myślę że gdyby nie spis lektur dodatkowych, świat by o nim nie usłyszał... – odparł szatyn, dokładnie i przemyślanie komponując swoją wypowiedz właśnie w taki sposób, a brunet zarumienił się mimo wszystko, bo rzeczywiście podkradał Gemmie książki i podręczniki, mimo że ta studiowała sztuki piękne, zupełnie nie związane z fotografią, co powtarzał sobie Harry, przechodząc koło jej starej sztalugi stojącej samotnie na strychu, już od dawna przywdziewającej wstydliwy płaszcz kurzu i zapomnienia, podstępnie ściągającej na siebie taflę szmaragdów w jego oczach, które tak pragnęły chociażby dotknąć tego przedmiotu, zdającego kryć w sobie niemal boską potęgę, jednocześnie odkrywając przed ścianami strychu swoją delikatność i powab, ubrudzona na jasnym drewnie mniejszymi lub większymi plamami farby w najróżniejszych kolorach i tonacjach.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz