part eleven;

401 26 1
                                    

Dłonie Harrego lekko się trzęsły, kiedy po odsiedzeniu „obowiązkowego weekendu z rodziną", wszedł do swojego pokoju, wybierając numer Liama, znaleziony gdzieś w sieci.

Przeklął pod nosem kiedy z emocji kilka razy wpisał złą cyferkę w numerze, kiedy rozdygotanymi palcami, przyłożył słuchawkę do ucha.

Halo? – brunet usłyszał po drugiej stronie mocny głos, przebijający się przez szepty wiatru i rozmowy ludzi.

– Cześć Liam, tu Harry, fotograf, mówiłeś kiedyś żebym do ciebie zadzwonił, więc pomyślałem że jeśli nie masz akurat nic do roboty, to moglibyśmy gdzieś razem wyjść i pokazałbyś mi parę nowych rzeczy... – spytał niepewnie, już układając w głowie miliony scenariuszy jak Liam odmawia i nastaje niezręczna cisza.

Umm... jasne, jesteś tym Harrym, fotografem Louisa, tak? – chłopak wydawał się nieco zdezorientowany, ale przyjaźnie nastawiony.

– Tak, tak, to właśnie ja – brunet zaśmiał się nerwowo.

No tak, świetne zdjęcia, moglibyśmy spotkać się w parku, tym koło uczelni Gemmy? Stamtąd będzie blisko do mnie do domu.

Tak, jasne, okej, to... będę tam jak najszybciej.

Do zobaczenia, Harry – odparł miło i po chwili dało się słyszeć dźwięk zakańczanego połączenia.

Brunet odłożył szybko telefon na łóżko i wrzucił do plecaka aparat, portfel, chusteczki i parę przydatnych drobiazgów, po czym narzucił na sweter, który mimo wszystko okazał się dosyć cienki, jakąś kurtkę i czapkę, ostatecznie rezygnując z szalika i wychodząc z domu.

Nawet nie zaprzątał sobie głowy uprzedzeniem kogokolwiek gdzie idzie, ale w tym momencie było to na samym końcu jego nieskończenie długich i niespokojnych myśli, jedynie podsycanych stresem i chrupoczącym cicho śniegiem pod jego trampkami, zebranym w cieniach budynków i samochodów, gdzie jeszcze nie zdążyły zamienić się w błotniste bagna, jedynie zwodzące mętnymi wodami, naiwnych przechodniów, którzy wdeptywali w nie wierząc że być może nie zanurzą się po pas.

Chłopak po kilkunastu przepełnionych niekończącą się ilością zdenerwowania i stresu, minutach, w końcu stał w umówionym parku, rozglądając się za czekoladowymi oczami i śmiesznie powykręcanych na twarzy loczkach.

– Hej, Harry! – niemal podskoczył na silne ramię uderzające go lekko w plecy. Chłopak podskoczył w miejscu i odwrócił się do uśmiechającego się ciepło szatyna, oddając jego gest.

– Matko, strasznie zimno, chodź nie będziemy tu dłużej stać – Payne jak gdyby nigdy nic po prostu odwrócił się, stąpając wokół kałuż błota tworzących się na chodniku, zmierzając za bydynek uczelni, który Harry oczywiście znał jakby był jego własny, choć jego stopa nigdy tak naprawdę w nim nie postanęła.

Liam zaprowadził bruneta do niewielkiego bloku, kilka, niezwykle głośnych i ruchliwych przecznic dalej, by następnie wprowadzać go po schodach aż na czwarte piętro, otworzyć przed chłopakiem drzwi do dużego i przestronnego mieszkania, niemal od wejścia uderzającego w Harrego ciepłem i zapachem domowych ciastek.

– Jesteś jeszcze z kimś? – spytał brunet, odkładając czapkę i kurtkę na wskazany przez szatyna wieszak.

– Nie, po prostu miałem ochotę na ciastka. No a nawet jak trochę zostanie, to mam przecież jeszcze trójkę darmozjadów na utrzymaniu, przy nich nic nie ginie – Harry zaśmiał się na jego odpowiedź, mimo iż kąśliwą, to przepełnioną miłością i troską, a w Harrym coś skręciło się na to uczucie, tak zauważalnie bijące od chłopaka.

❝ we keep this love on a photograph ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz