TWELVE: kitchen talks

608 48 28
                                    

Szczerbatek spędził w klinice cały, niekończący się, a przede wszystkim niemiłosiernie trudny tydzień. Po kilku dniach na kroplówkach, zastrzykach i Bóg wie czym jeszcze, zapalenie płuc ustąpiło na tyle, żeby był gotowy wrócić do domu.

Ale mimo tego, że koszmar trwał siedem dni, Astrid wydawało się, że o wiele dłużej, wręcz całe miesiące. Jednocześnie, gdyby miała za zadanie streścić pokrótce każdy z nich, nie potrafiłaby, bo te zlały się w jedność już po pierwszych godzinach.

Pamiętała okropny smak kawy z automatu, którego nie pozbędzie się z głowy chyba do końca życia, irytujące jarzeniówki na suficie i trzask metalowych wózków skondensowany z krokami pracowników. Jednak te chwile były mało istotne.

Czkawka był wykończony. Nawet nie zamierzała próbować liczyć, ile razy prosiła go, żeby wrócił do domu się przespać albo coś zjeść przez całe godziny, a koniec końców nieraz zostawali na korytarzu do momentu wschodu słońca, razem czekając na jakiekolwiek dobre wieści. Owszem, zgodził się na powrót do domu, żeby trochę odpocząć, ale po pierwsze taka sytuacja miała miejsce może raz lub dwa, po drugie Astrid była stuprocentowo pewna, że odpoczynek to ostatnia rzecz, na jaką sobie wtedy pozwalał, nawet jeśli skutecznie udawał przy niej, że śpi.

Jeśli już zasnął, sen był tak płytki, że blondynka bała się przejść koło jego sypialni na palcach, żeby tego nie zepsuć.

Tak, to zdecydowanie nie był przyjemny czas. Aczkolwiek Astrid była gotowa przeżyć to jeszcze raz tylko po to, żeby móc patrzeć, jak uparcie ściskana przez tydzień, czerwona obroża na powrót znajduje swoje miejsce na szyi labradora.

— Nieźle mnie nastraszyłeś, mordko. — Fakt, że zawarł w tym zdaniu nutę ulgi, ulżył również Astrid. Czkawka podrapał jeszcze zwierzaka za uchem, machinalnie poprawił obrożę i wyprostował się, w końcu spoglądając na kobietę, która pomachała mu kartą wypisową niczym zwycięskim proporcem. Oboje się zaśmiali, po czym dostosowując tempo kroków do tych nieco chwiejnych Szczerbatka, opuścili budynek.

***

Może było to dziwne, ale kiedy na podłodze zabrzmiały psie łapy, dom od razu jakby... nabrał życia. Astrid nadal wzdrygała się na wspomnienie głuchej ciszy i ciemności, kiedy przeszła przez próg w środku nocy, ale teraz... teraz wszystko rozjaśniało. Słońce wkradało się przez szyby, para kaktusów na kuchennym parapecie wdzięcznie prężyła się w promieniach, wgniecione miejsce na kanapie już wkrótce będzie zajęte, a książka otwarta.

Cieszyła ją ta wizja.

Podążyła za Czkawką, który pilnował Szczerbatka, gdy ten wchodził po schodach. Po dotarciu do pokoju, zwierzak jednak nie ułożył się na swoim legowisku, a nieco niezdarnie wdrapał na łóżko, wyraźnie z tego zadowolony i spoglądał na swojego właściciela, jakby czekał na pozwolenie. Haddock przystanął na ten pomysł z lekkim uśmiechem.

Dobra kawa podstawą dnia, więc Czkawka objął palcami poręcz schodów z zamiarem ziszczenia tych zamierzeń w kuchni i pewnie by to zrobił, gdyby nie dłoń Astrid leżąca cierpliwie na jego ramieniu.

— Ty też powinieneś odpocząć. — Odwrócił się, bo chciał zaprzeczyć. Naczynia w zlewie same się nie pozmywają, czy coś, zresztą wymyśliłby cokolwiek na poczekaniu, żeby nie pokazać, że Astrid ma rację. A miała. — Ja się wszystkim zajmę, po prostu... Idź się prześpij.

Czkawka otworzył usta, jednak koniec końców tylko westchnął.

— Nie chcę nakładać Ci pracy, już i tak wiele dla mnie zrobiłaś.

— Daj spokój. To naprawdę żaden problem. — Uśmiechnęła się, w razie gdyby nie chciał jej wierzyć, bo właśnie takie odniosła wrażenie. — Zresztą, dlaczego miałabym siedzieć sama w mieszkaniu, skoro mogę być tutaj? Przydam się na coś, a seriale obejrzę kiedy indziej.

ᴅʀᴜɴᴋ. ʰⁱᶜᶜˢᵗʳⁱᵈ ᵃᵘOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz