SIX: playful dogs, phone calls and frozen food

1.1K 50 262
                                    

Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Astrid w oczy była jej czerwona sukienka zwisająca ostatkiem sił z uchwytu komody. Potem zauważyła jeszcze kilka innych ubrań, skopaną narzutę na łóżko i oczywiście fakt, że pod kołdrą nie miała na sobie kompletnie nic. Cóż... To w zupełności wystarczyło, żeby już wiedziała co zaszło, ba! Ona wszystko pamiętała. W dodatku za dokładnie, żeby przez jej policzki nie przebiegł rumieniec.

Na tamten moment mogła tylko westchnąć bezsilnie, przymrużając znów oczy w ochronie przed porannym słońcem wkradającym się przez rolety, jednak po kilku chwilach przewróciła się na plecy. I patrzyła w sufit. Długo patrzyła w sufit. Być może nawet całą wieczność.

Żeby było jasne: nie miała wyrzutów sumienia. Nie żałowała tego co zaszło i nie zamierzała zwalać winy na hormony czy inne pierdoły, bo tak – chciała to zrobić. Mniejsza z tym, że na samą taką myśl poczuła się dziwnie (poukładane życie, huh?). Bardziej chodziło o to, że... Że znowu poszło nie w tą stronę co powinno. Czkawka owszem był przystojnym mężczyzną, ale jakby nie patrzeć poza wyglądem był osobą, z którą Astrid czuła się wyjątkowo komfortowo psychicznie. Rozumiał ją, rozmawiał z zainteresowaniem, sprawiał, że naprawdę chciała go poznać, czasem rzucił jakimś komplementem, przez co czerwieniła się jak nastolatka, a to... To dużo dawało. Tak ogólnie, jako w obrazie człowieka. I Astrid wyrzuty sumienia odczuwała właśnie dlatego.

Z drugiej strony... Nie potrafiła się powstrzymać. Z nim każdy dotyk, spojrzenie, stawało się jakieś takie bardziej intymne, czuła więcej, a przede wszystkim – chciała więcej. Nieważne czy na trzeźwo czy po pijaku, po prostu chciała więcej. A jednocześnie nie mogła przestać myśleć nad tym, jak przez to zaczyna się odbierać. Frustrujące.

Zegarek na nocnej szafce wskazywał pięć minut po szóstej rano. Teoretycznie powinna wstawać, ale... Ale popatrzyła w bok, a cała ta wizja rozpłynęła się w powietrzu.

Gdyby się w porę nie powstrzymała, pewnie by jęknęła, przeklęła czy Bóg wie co jeszcze. Nieświadomie wypuściła powietrze z ust.

Czkawka leżał na brzuchu, głowę oparł na przedramionach, a ciemne włosy zasłaniały jego twarz, będąc w kompletnym nieładzie. Kołdra sięgała do połowy pleców, ale sęk w tym, że właśnie ta odkryta połowa zmusiła Astrid do ciężkiego i nad wyraz głośnego przełknięcia śliny. Lato latem, ale zrobiło jej się niemiłosiernie gorąco. Dlaczego?

Ślady jej paznokci wyraźnie odznaczały się na gładkiej skórze czerwonymi pręgami.

„— Cholera, Astrid...

Nawet nie odpowiedziała, nawet nie wiedziała co odpowiedzieć. Słowa były teraz nieprzepuszczalne przez ściśnięte doszczętnie gardło, suche od emocji, więc mogła tylko nisko jęknąć. Drżącymi dłońmi oplotła jego kark, wgryzając się w skórę nad obojczykiem, kiedy wszedł w nią mocniej. Nie dbała o to, jaki ślad zostawi, po prostu musiała. Rozsypała się kompletnie, nie potrafiła skupić wzroku, myśli ani czynów. Krótki krzyk opuścił jej usta, palce zacisnęły na łopatkach. Nie na długo.

Nachylił się, pocałował... Och, Boże...

Wbijając paznokcie w jego plecy, nie miała o tym pojęcia dopóty, dopóki nie syknął cicho i owiał ciepłym oddechem jej rozgrzanego policzka. Nie odsunął się, pozwolił, by Astrid raz po raz naznaczała skórę pręgami, przestając odróżniać rzeczywistość od stanu między wymiarami, szeptała jego imię, gdy akurat nie zamykał jej ust pocałunkiem. Pozwalał jej na wszystko, dosłownie wszystko. Ona jemu też, obezwładniona tym, jak czuła dotyk jego palców na swoim ciele.

Muskał czule lub mocno trzymał, całował lub niemal boleśnie stykał ich wargi, ale... Chryste to było... Ona była... Porażona, spragniona i przerażająco mocno pragnąca tego, co jej dawał. Co jej dawał cholernie dobrze.

ᴅʀᴜɴᴋ. ʰⁱᶜᶜˢᵗʳⁱᵈ ᵃᵘOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz