SEVEN: when she couldn't focus

915 54 74
                                    

Odrzuciła telefon na bok, przecierając wciąż zaspaną twarz dłonią. Nie ukrywała – wzięcie urlopu na żądanie było chyba najlepszą dostępną opcją, bo naprawdę nie miała ochoty mijać się ze Smarkiem na korytarzu tylko po to, żeby zaraz rzucił jakimś zgryźliwym komentarzem albo, co gorsza, zawalił robotą. Zemsty w takiej postaci się spodziewała i nawet zaczęła się na nią psychicznie przygotowywać, jednak wtedy jeszcze postanowiła dać sobie spokój. Co prawda Szpadka nie pytała o powód nieobecności koleżanki, ale to akurat dobrze się składało. Może nikt nie zdążył rozpowiedzieć niekorzystnej plotki i oby tak zostało.

Przewróciła się na plecy, potem na bok, a koniec końców usiadła na krawędzi łóżka. Kaktusy spoglądały na nią przyjaźnie, ciepłe letnie słońce już wdzierało się do środka, oświetlając jej policzki jasnym promieniem.

Widząc, że kucyk z poprzedniego dnia nie trzyma się wcale, rozpuściła włosy, które później byle jak zebrała w całość i związała gumką trzymaną w zębach. Mimowolnie uśmiechnęła się, miętosząc w dłoni kawałek za dużej koszulki, którą wczoraj dostała. Była wygodna. I była Czkawki.

Będąc w temacie – fakt, że sprawy potoczyły się w końcu tak jak powinny, ucieszył Astrid. Nie żeby żałowała tych poprzednich „razy”, ale po prostu... W sumie nie potrafiła określić, co jej nie leży. Chyba nadal chodziło o szacunek, zresztą już ostatnio się nad tym zastanawiała i niewiele z tego wyszło. Odpuściła sobie; dzień wolny to dzień święty, a w dni święte się nie myśli więcej niż to konieczne.

Nie miała z czym dłużej zwlekać, więc boso wyszła z sypialni, podążając znajomym już korytarzem. Nie chciała hałasować, ponieważ było jeszcze wcześnie, a ona z własnego doświadczenia wiedziała, jak cenne mogą być dodatkowe godziny snu w środku tygodnia. Bezszelestnie zeszła po schodach, odruchowo spoglądając na fotografie, które zauważyła już wczoraj.

Cały dom pogrążony był w ciszy. I właśnie najbardziej podobała jej się ta cisza, bo w mieście rzadko kiedy doświadczała aż takiego spokoju. Jeśli nie syreny karetek, to szum samochodów, a jeśli nie szum samochodów to pisk hamujących kół tramwaju, za to tutaj... Tutaj się odprężyła, jakby na chwilę weszła do innego świata z dala od zgiełku. Oczywiście lubiła swoje mieszkanie, po prostu traktowała pobyt tutaj jako miłą odmianę.

Weszła do kuchni. Pomyślała, że zrobi herbatę, jednak zamiast skupić się na nalaniu wody do czajnika, jej usta rozjaśnił w pełni szczery i równie uzasadniony uśmiech. Kuchnia miała bowiem idealny widok na salon, w salonie była kanapa, a na kanapie powód owego rozczulenia.

Aż przystanęła na moment. A potem wpadła na pewien ciekawy pomysł. Po cichu wróciła na górę, kierując się do sypialni, gdzie szybko odnalazła polaroid, który ostrożnie wzięła do ręki i zawróciła z uśmiechem szerszym niż na początku. Co prawda nie wiedziała, czy urządzenie działa, a jeśli – to czy ma uzupełniony zapas odpowiedniego papieru, jednak postanowiła spróbować. Zastanawiała się też, czy powinna używać go bez zgody, bo jakby nie patrzeć była to pamiątka, ale po prostu nie potrafiła się powstrzymać. Ciekawość i chęć uwiecznienia tego momentu na zdjęciu wygrały tę bitwę.

Ustawiła się, nawet znalazła regulator ostrości i nacisnęła migawkę. Aparat, jak się okazało, działał bez zarzutów, więc kilka sekund później Astrid mogła podziwiać swoje dzieło w pełnej okazałości.

Gdyby nie burza ciemnych włosów, w zasadzie nie zauważyłaby Czkawki, który leżąc na plecach obejmował dłonią grzbiet Szczerbatka, z kolei rozpłaszczony całym ciałem pies położył głowę piersi właściciela i oddychał spokojnie.

Astrid byłaby gotowa stwierdzić, że oboje śpią jak zabici, gdyby dosłownie sekundę później labrador nie uniósł łebka, zapewne obudzony dźwiękiem polaroidu.

Przyłożyła palec do ust, jakby chciała mu pokazać, że nic się nie dzieje, jednak zwierzę radośnie zamerdało ogonem na powitanie, po czym mało delikatnie zeskoczyło z brzucha szatyna na podłogę. Czkawka mruknął coś pod nosem i jedynie przycisnął najbliższą poduszkę do twarzy.

Szczerbatek przelotnie na niego spojrzał, jednak później podreptał do Astrid, która pogłaskała go po głowie na przywitanie. W wolnej dłoni nadal trzymała zdjęcie i aparat, który odłożyła bezpiecznie na stół. Rozejrzała się po pomieszczeniu, co więcej, znalazła długopis. Odwróciła fotografię na drugą stronę, zamieszczając tam krótki, aczkolwiek adekwatny podpis – „Śpiochy”.

— Chyba się nie obrazicie? — Bądź co bądź, wolała się upewnić. Szczerbatek oblizał pyszczek, więc wzięła to za znak zgody; za pomocą kolorowych magnesów z lodówki przyczepiła fotografię niemal na samym jej środku i odeszła kawałek, by je popodziwiać. Wyglądało... Uroczo.

Poprawiła jeszcze jeden, nieco przekrzywiony róg, żeby w końcu, usatysfakcjonowana jak nigdy, zająć się robieniem herbaty. Trochę czasu upłynęło zanim znalazła puszkę z torebkami, ale przecież miała dzień wolny. Nie spieszyła się.

Labrador przysiadł na moment obok nóg blondynki, mimo to nie wytrwał długo w tym stanie. Zaskamlał cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę i na początku Astrid zinterpretowała to jako zachętę do pieszczot – niestety błędnie. Bo labrador najpierw pokręcił się bez celu po kuchni, popiszczał przez chwilę – ku przerażeniu Astrid, bo naprawdę nie miała zamiaru budzić Czkawki bez potrzeby – żeby finalnie podejść do swojej metalowej miski i uderzyć w nią łapą bez zastanowienia.

Hofferson omal nie wylała swojej herbaty, gdy podskoczyła. Odwróciła się do czworonoga, który przypominał postać prosto z bajki – gigantyczne ślepia, uszy złożone po sobie i maślane spojrzenie, którym wyciągnął z ust Astrid ciche westchnienie bezradności.

— Chciałabym pomóc, ale nie wiem, gdzie twój pan trzyma jedzenie — wytłumaczyła przepraszającym tonem, ale Szczerbatek postanowił nie oszczędzać w środkach – przy akompaniamencie szurania metalem o podłogę i zgrzytów, chwycił miskę między zęby, nie zaprzestając używania techniki szczenięcych oczu. Dla wzmocnienia efektu przekrzywił głowę w bok. — Szczerbatek, ja...

— Szczerbek, nie żebrz.

Oboje odwrócili się. Labrador prychnął, wypuszczając z pyska miskę, ale mimo upomnienia Czkawki, umiejętnie testował wytrzymałość Astrid. Co do Czkawki – przyciskał do brzucha poduszkę, obserwując zaistniałą sytuację spod roztrzepanych włosów i chociaż ton był niemal karcący, Astrid widziała te zaczątku uśmiechu. Oni naprawdę nie potrafili się na siebie złościć.

Pies zaszczekał w proteście, jednak, kiedy dostrzegł brak reakcji ze strony właściciela postanowił zmienić cel. Zapiszczał, drepcąc w miejscu. Astrid popatrzyła na niego bezradnie, a potem na Haddocka, który mozolnie przewrócił się na drugi bok podczas długotrwałego procesu wstawania z kanapy. Szatyn przeczesał zwichrzone włosy palcami na końcowym etapie, po czym powłócząc nogami przemierzył salon.

Ominął czworonożnego przyjaciela, a zatrzymał się dopiero przed ekspresem do kawy. Na ślepo i właściwie na pamięć przycisnął odpowiednie guziki i cierpliwie czekał aż napełni jeden kubek, a potem... Drugi. Astrid uniosła zdziwiona brew, jednak nie zapytała, wracając do poprzedniego problemu w postaci nadmiernie uroczej futrzanej masy, sprawdzającej aktualnie jej umiejętności w byciu asertywną.

Czkawka pił czarną kawę. Mało tego – także jej wręczył porcję, bo zdążyła podczas tego krótkiego momentu wywnioskować, że od początku była przeznaczona dla niej. Za to, jeśli patrzeć na różnice, w przeciwieństwie do blondynki, mężczyzna uznał to za naturalny gest. Astrid natomiast przeżywała fakt, że pamiętał. Pamiętał jaką kawę zamówiła wtedy, w kawiarni i to... To ją zbiło z tropu, a jednocześnie urzekło, więc żeby uniknąć rumieńca wbiła wzrok w ciepły napój. W tamtym momencie herbata spadła gdzieś na sam dół listy interesujących ją rzeczy.

— Jak zwykle nabierasz niedoświadczonych. Wiesz, to trochę okrutne z twojej strony, mordko — mruknął na wpół karcącym tonem, z którego mimo wszystko dało się wysłyszeć nuty rozbawienia. Szczerbatek prychnął, jednak się nie poddał. Chyba tak już mieli.

— Może coś mu dajmy? Jeśli jest głodny... — spróbowała, nie będąc w stanie dłużej opierać się błagalnemu spojrzeniu labradora, popiskującego od czasu do czasu. Oparła się biodrem o krawędź stołu, po czym z lubością zasmakowała płynnej kofeiny z kubka w żółto-niebieskie kropki.

— W nocy wcinał aż mu się uszy trzęsły. — Spoglądnął na Szczerbatka, wspominając ową noc, kiedy to mlaskanie o trzeciej nad ranem nie dawało mu spać przez kilkanaście minut. Astrid westchnęła, bo czworonóg potrafił posługiwać się swoim darem przekonywania.

— Odrobinkę?

Zaśmiał się. Kosmyk rozczochranych włosów opadł mu na czoło.

— Po czyjej jesteś stronie?

Wzruszyła ramionami, próbując zignorować uporczywy psi nos, trącający jej łydkę.

— Gdzieś pośrodku, ale... No zobacz go.

Czkawka, istotnie, popatrzył na zwierzę, które wysiliło wszystkie mięśnie i sprecyzowało taktykę, żeby stworzyć jak najwiarygodniejszy obraz niewinnego szczeniaka, a potem na Astrid, uśmiechającą się prawie równie prosząco co sam Szczerbatek. Nie było jej żal labradora, bo wiedziała, że na pewno jest pod troskliwą dłonią właściciela, jednak z drugiej strony nie umiała udawać, że te maślane ślepia nie robią na niej wrażenia. Naprawdę lubiła zwierzęta i jednocześnie naprawdę miała słabość do Szczerbatka.

Haddock westchnął.

— Zawsze dostajesz, czego chcesz, co? — Tu zwrócił się do przyjaciela, lecz pobłażliwy ton tej uwagi świadczył o tym, że w głębi duszy się tego spodziewał. Wspominał już, że nie potrafił mu odmawiać? — Dolna szafka, na lewo od zlewu.

Wrócił do swojej kawy. A raczej wróciłby, gdyby nie usłyszał znajomego dźwięku przychodzącej wiadomości. Uśmiechnął się, urzeczony widokiem blondynki, która uradowana chyba bardziej niż Szczerbatek właśnie sypała do miski porcję karmy plastikową łopatką. Poważnie, nigdy nie widział, żeby ktoś tak entuzjastycznie podchodził do karmienia psa. Pomyślał, że Astrid lubiła zwierzęta.

Wrócił na moment do kanapy, po czym sięgnął po telefon. Nadawcą był Śledzik, więc założył, że to coś z pracy i miał rację.

Klocki przyszły. Auto jest całe twoje”

Szczerbatek pochłaniał porcję psich chrupek, Astrid go głaskała, a Czkawka obserwował tę scenę z boku, jakby nie chciał im przerywać. Zrobił to dopiero wówczas, gdy Astrid wyprostowała się i wzięła ponownie kubek letniej już kawy w dłonie. Trudno. Kawa była jej potrzebna w każdej postaci, nawet jeśli miała wolne. Przyzwyczajenie, czy coś tam.

— Śledzik pisał — zaczął, na co blondynka skupiła na nim swoją uwagę i podniosła brew, czekając na dalszy ciąg. — Przyszły części do twojego samochodu i jeśli dobrze pójdzie, to może uda się to dzisiaj załatwić. Wiesz, podjechałbym tam zaraz, zrobił co trzeba, a ty odzyskałabyś mobilność.

Podziękowała, jednak sekundę później wyraz jej twarzy rozluźnił się całkowicie, a na usta wkradł się nieśmiały uśmiech. Zabębniła paznokciami w ścianę kubka, przy okazji zastanawiając się jakby odpowiednio ułożyć słowa. Szło ciężko, aczkolwiek w końcu coś z siebie wydusiła.

— Trochę głupio mi pytać, ale... Wzięłam dzisiaj wolne, a nie bardzo mam ochotę siedzieć sama w domu — zaśmiała się, starając się nie zaczerwienić. Byłoby miło, gdyby jej to wyszło. Nie wyszło. No bywa. — Mogłabym popilnować Szczerbatka albo po prostu dotrzymać ci towarzystwa, jeśli oczywiście chcesz. — wyjaśniła, wzruszając ramionami niby od niechcenia, w przeciwieństwie do Czkawki, który na początku był dość zaskoczony tą propozycją, ale potem pokiwał głową.

Miał nawyk drapania karku; odnotowała to w głowie, kiedy tylko przyłapała się na tym, że bezwiednie znowu zaczęła się w niego wypatrywać.

— Pewnie, czemu nie. Poza tym, ktoś mi kiedyś powiedział, że w grupie czas płynie szybciej.

Zaśmiał się.

Już miała się zgodzić i wrócić do sypialni, żeby ubrać coś innego niż za duża koszulka pożyczona od Czkawki, kiedy jej wzrok spoczął na porzuconych przy drzwiach do przedpokoju szpilkach. Aż zabolały ją stopy, gdy przypomniała sobie o wczorajszych ośmiu godzinach na obcasach, a wizja kolejnych kilku przypominała wstęp do apokalipsy. Skrzywiła się na samą myśl, ale – Bogu dzięki – on to zauważył.

— Podjedziemy pod twój dom — zaproponował, zanim jeszcze zdążyła o tym pomyśleć. Zapunktował i to solidnie, a przy tym zachowywał ten swój charakterystyczny spokój, jakby wszystko co robili, było tak naturalne jak oddychanie. Swoboda ułatwiała wiele rzeczy. I uspokajała wiele myśli, przynajmniej na tyle, ile potrzebowali. — Przebierzesz się w coś wygodniejszego. Szczerbatek nie zna umiaru w aportowaniu, więc powiedzmy, że to konieczny wymóg.

Uśmiechnęła się, dosięgając dłonią psiego łba, uparcie wciskającego się pod palce.

— Bezpieczeństwo i higiena pracy przede wszystkim.

ᴅʀᴜɴᴋ. ʰⁱᶜᶜˢᵗʳⁱᵈ ᵃᵘOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz