Lucky, żołnierz-klon, bohater Wojen Klonów...
- I starzec bez kondycji - mruknął były żołnierz sił Republiki przedzierając się przez bagnisty teren. Tak naprawdę była to przesada - klon był w świetnej formie, lepszej niż nie jeden łowca nagród, jednak Lucky wiedział, że to tylko cień jego dawnych możliwości.
- Emeryturka zrobiła swoje - mruknął znowu po nieudanej próbie wskoczenia na drzewo z rozbiegu. Jeszcze 10 lat temu bez trudu dostałby się na upatrzoną gałąź, dziś już w połowie drogi zaczął opadać na ziemię. W następnej chwili poczuł delikatne szarpnięcie w okolicach brzucha i nim się obejrzał, frunął już w górę. Rozglądając się na boki ujrzał dwóch Jedi, każdy z nich wyciągał dłoń w jego stronę. Młodszy z rycerzy przymknął też oczy w wyrazie skupienia. Do tego doszło, przyciągali Lucky'ego Mocą, niczym stertę ludzkiego złomu.
- Nie szarżuj tak, jeszcze sporo drogi przed nami - usłyszał Lucky od swojego dowódcy, Jake'a Mighosta.
- To ty powinieneś dostosować tempo pod starszych panów. Albo chociaż zaoferować śmigacz - teraz z kolei odezwał się Asteks, starszy z Jedi, brat Jake'a i sąsiad Lucky'ego w Oastarii. - Jeszcze dwa kroki i padnę na zawał!
Lucky uśmiechnął się pod chełmem. Był zatwardziałym, zażartym wojownikiem, ale też człowiekiem sentymentalnym i towarzyskim. Brakowało mu przekomarzanek w oddziale, wspólnych misji i dni wolnych. Brakowało mu braci. Lata temu schował zbroję, a z nią stare, dobre życie do kufra. Teraz, gdy znów miał ją na sobie, czuł, że to co utracił wraca do niego. Na ostatnią rundę tej gry. Bo tego, że śmierć jest blisko Lucky był pewien, podobnie jak dwójka Jedi. Oni chcieli po prostu godnie stawić jej czoła i zaszkodzić przy tym Imperium. Po to właśnie tu byli, po to przedzierali się do...
- Lumineo - odezwał się Jake wskazując ręką na północ. - Widać już światła - Lucky podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i rzeczywiście ujrzał świetlną łunę rozciągającą się nad ponurym, nocnym krajobrazem Atzerri.
- Ja nie widzę - westchnął Asteks. - Chyba starość mnie bierze. Lucky, podałbyś rolnetkę.
- Oczywiście... - Lucky zaciął się, czując ciężar zbroi, poczuł się jak w służbie Republiki. Chciał powiedzieć klasyczne "sir", jednak ze starszym Mighostem od lat byli przecież " na ty". - Asteksie. Łap!
- Dzięki - odparł usatysfakcjonowany Asteks, teraz bezproblemowo dostrzegając światła kosmicznego portu i jedynego miasta na planecie. - Daleko to od nas?
- Mamy jeszcze... cztery kilometry drogi. Powinniśmy być na miejscu za godzinę - tym razem z odpowiedzią pośpieszył Jake. - Myślałem, że znasz tą planetę.
- Nigdy nie zaszkodzi zapoznać się z opinią innych, chociażby po to, żeby ich poprawić. Przed nami jeszcze cztery kilometry i czterysta metrów bagnistej trasy - uśmiechnął się Asteks. Po chwili jednak zmarszczył brwi - Nie mamy tyle czasu. Według moich danych pierwszy patrol ma tu być za pół godziny.
- Nie damy rady poruszać się z taką prędkością! - krzyknął Lucky, który jednocześnie poczuł, jak strzela mu kolano. - Nie ma szans!
- Może i tak, a może i nie... Mam pomysł - powiedział powoli Jake i rozejrzał się dookoła. Nagle przeskoczył na następne drzewo i bez ostrzeżenie przyciągnął do siebie najpierw Lucky'ego, a potem Asteksa, używając do tego Mocy.
- Chyba zrozumiałem - powiedział uśmiechnięty Asteks i tym razem to on skoczył w kierunku kolejnego drzewa i sięgnął po Moc. Lecz zamiast przyciągnąć pozostałych mężczyzn na swoją gałąź, posłał ich na na następne w kolejności drzewo. Po chwili to samo uczynił Jake i tak na zmianę. Lucky musiał jedynie skupić się na poprawnym lądowaniu, tak by w międzyczasie nie ześlizgnąć się do jednej z licznych bagiennych kałuż. Dzięki takiemu sposobowi podróżowania mężczyźni nadrobili dwadzieścia pięć minut i na granicy Lumineo znaleźli się piętnaście minut po planowanym przylocie szturmowców.
- Przyszedł czas, by powitać naszych gości - powiedział cicho Lucky, uśmiechając się złowieszczo.
- Oj tak... - zawtórowali mu Jedi i razem z nim wbiegli do miasta. Znaleźli się w zacienionej, wąskiej i brudnej uliczce. Pełnej sierot i miejscowych opryszków. To dobre miejsce, by się ukryć, lecz nie spotkają tu szturmowców. Jeszcze. Imperium zawsze zaczyna od niszczenia wyższych sfer i ludzi wykształconych, by zastraszyć ciemnotę, odebrać świadomość narodową, tradycje i kulturę. Tych na Atzerrri nie było szczególnie dużo, planeta nie posiadała nigdy rdzennej ludności, a większość łowców głów traktowała ją jak melinę. Miejsce, do którego warto przylecieć, jeżeli chce się na jakiś czas "zniknąć". Była też jednak garstka, która traktowała Lumineo jak dom i była gotowa za niego walczyć. To ich Imperium będzie chciało wyeliminować najpierw. Lucky, Asteks i Jake nie mogli do tego dopuścić. Musieli się więc zatem udać do centrum kosmoportu.
- Jake, miałeś kiedyś okazję zwiedzić Lumineo? - zagadnął Lucky skanując jednocześnie najbliższe otoczenie.
- Zatrzymałem się tu na dwa dni kiedy przyleciałem na Atzerrri, ale nie rozglądałem się za bardzo. Byłem skupiony na odnalezieniu Oastarii - odpowiedział Jake, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła.
- Dzisiejszej nocy będziesz miał okazję nadrobić te straty - podjął Asteks studiując holomapę. - Musimy iść na północ, centrum znajduje się na sztucznej wyspie po środku jednego z ostatnich czystych jezior na planecie. Już sam ten fakt na wskazać na wyższość ludzi tam mieszkających nad całą resztą Atzerrrczyków.
- Ruszajmy zatem, już i tak jesteśmy spóźnieni - powiedział Lucky i pobiegł przed siebie. Biegł lekko pochylony i trzymał się blisko ścian budynków. Unikał światła nielicznych latarni, wykorzystywał cień. Przy odrobinie szczęścia podpici mieszkańcy centrum nie powinni go zauważyć. Żołnierz klon obejrzał się przez ramię i ujrzał za sobą rozmazaną sylwetkę Jake'a, którego kamuflaż wspomagała maskująca peleryna. Asteks z kolei działał w myśl zasady "najciemniej pod latarnią" i przemieszczał się wyprostowany,
po dachach niskich baraków, służących za mieszkania dla ubogiej części ludności Lumineo. Mimo że ta trasa była bardziej wymagająca, to Asteks zdążył już zostawić w tyle dwójkę swoich towarzyszy. Lucky, a za nim Jake, przyspieszyli, żeby dogonić starszego z Jedi. Spotkali się przy moście prowadzącym do centrum stolicy Atzerrri. Daleko przed nimi malowała się średniej wielkości wyspa, sprawiająca wrażenie, jak gdyby została wycięta z innego świata. Wysokie, błyszczące budynki, mocne i liczne lampy oraz luksusowe śmigacze zdawały się być nierealną wizją na tym galaktycznym zadupiu.- My cały czas jesteśmy na Atzerrri? - zapytał skołowany Jake, patrząc tępo na wyspę. Nikt mu nie odpowiedział. Chodź Asteks i Lucky byli tu wiele razy, to sylwetka bogatej części Lumineo zawsze robiła na nich wrażenie. Głównie przez to, że otaczały ją stare, rozklekotane domostwa i ogólna bieda. Bieda, która tym razem znajdowała się na uprzywilejowanej pozycji. Imperium najpierw zaatakuje bogaczy, ludzi, których stać na broń lepszą niż prymitywna włócznia. Lucky wiedział, że tak będzie. Republika również najpierw skupiała się na wrogach z blasterami. Nieuzbrojeni krzykacze przeważnie stanowili zagrożenia.
W chwili, gdy dwóch Jedi i klon postawili pierwszy krok na moście, przez niebo przetoczył się ogłuszający ryk. Gdy Lucky spojrzał w górę ujrzał eskadrę myśliwców TIE, osłaniających dwie kanonierki. Stało się, Imperium przybyło na Atzerrri.
![](https://img.wattpad.com/cover/203044519-288-k847377.jpg)
CZYTASZ
STAR WARS : Kres Zakonu
FanfictionJake Mighost jest jednym z nielicznych Jedi, któremu udało się przeżyć czystkę. Po latach życia w ukryciu przybywa na peryferyjną planetę Atzerri, której powierzchnia w większości składa się z bagna. Ma to być miejsce, w którym, po załatwieniu pewne...