Na bagnistej planecie panował spokój. Nikt nie podnosił głosu, osada była uśpiona. Jedynie odległa łuna światła, unoszącą się nad portem kosmicznym Talos, wskazywała na zamieszkanie planety.
Niewielka wioska starców była ukryta. Ukryta przed całą galaktyką, jak i przed własną planetą. W Oastarii dni mijały nader spokojnie. Ludzie żyli skromnie, ciesząc się wolnością od zgiełku wielkich miast. Zero zmartwień zero trwog. Panująca tu sielanka była nienaturalna, patrząc na inne rejony galaktyki.
Imperium panoszyło się coraz bardziej i było tylko kwestią czasu, kiedy flota Vadera odnajdzie Atzerri. Lucky doskonale o tym wiedział, dlatego ukryty w bagiennej mgle bacznie obserwował gwiaździste niebo.
Dziś gwiazdy były tak samo jasne, jak w dniu, w którym tu przybył. Było to kilka dni po czystce Jedi, kiedy wypleniano resztki prastarego zakonu. Lucky nie zabił swojego Jedi. Nie zabił rzadnego Jedi. W dniu narodzenia Imperium on znajdował się na Kamino, gdzie leczył rany po ostatniej batalii. Czip odkrył przypadkiem. Uaktywnił się akuart w chwili, kiedy żołnierz przebywał w zbiorniku Bacta. Lecznicza komora zniwelowała jego działanie, a po skończonym zabiegu usunięto go. Lucky nie zdążył jednak ostrzec ani Rady, ani swojego generała. Kiedy zakończyła się jego kuracja, było już za późno. Czystka Jedi trwała w najlepsze, a Palpatine zasiadał na "imperialnym tronie". Klon dobrze pamiętał uczucia towarzyszące mu w tamtych chwilach. Wściekłość- na Palpatine, strach- o własny los, rozpacz - z powodu śmierci strażników pokoju i wielu żołnierzy klonów. Te trzy uczucia nie opuszczały go nawet na chwilę, prześladując jego duszę. Było jendak coś o wiele gorszego od nich. Ponura świadomość bezradności i brak wpływu na zmiany zachodzące w galaktyce.
Doświadczony kapitan wiedział, że nie mogą być to zmiany ku lepszemu. Właśnie ten fakt sprawowił, że weteran wielu bitew załamał się. Następnego dnia, pogrążony w rozpaczy uciekł z Kaminoo, by zaszyć się na Zewnętrznych Rubieżach. Nie wiedział gdzie lecieć, w głowie wisiała mu tylko jedna myśl : jak najdalej od Imperium. Wiedziony przeczuciem wprowadził nieznane sobie współrzędne, po czym zapadł w sen...
Gdy się ocknął ujrzał przed sobą sporą, zieloną kulę. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest to planeta pełna moczar i bagien. Brak zastosowań militarnych i ciężki klimat sprawiały, że nie była ona niczym interesującym dla raczkującego Imperium. Innymi słowy idealny azyl. Właśnie z takowym przekonaniem klon wylądował na podmokłej powierzchni. Udało mu się wytropić niewielką, ukrytą osadę i to właśnie w niej postanowił rozpocząć nowe życie. Otworzył karczmę, uczył posługiwania się bronią i planowania bitew, a początkowo niechętni starcy szybko przyjęli go do swojego społeczeństwa. Po kilku tygodniach Lucky zdobył pełnię zaufania ludu Oastarii, a ci wyjawili mu pewien sekret. Ujawnienie tej tajemnicy zmieniło znaczenie planety na mapie gwiezdnej o 180 stopni. Pod bagnami, w trzewiach planety znajdowały się potężne złoża kryształów Kyber - niezwykle rzadkich i bardzo porządanych. Lucky doskonale wiedział co się stanie jeśli informacje o złożu wyjdą poza azyl starców. Chcąc za wszelką cenę zapobiec inwazji nakazał wszystkim milczenie, a sam ufortyfikował teren Oastarii, w której znajdowało się zejście do jaskiń.
Tak właśnie wyglądały pierwsze miesiące w nowym domu i, choć od tamtego czasu minęło już kilka ładnych lat, Imperium nadal nie odkryło bagiennej planety.
- Dzisaj też nie przylecą - powiedział klon osuwając się w cień.
---
Nad bagnami unosiła się mgła, powietrze było zatęchłe, a sceneria nie wyróżniała się niczym szczególnym. Był po prostu spokój. Spokój, którego Jake tak bardzo pragnął. Jednak w następnej chwili obraz uległ gwałtownej zmianie. Pojawiło się centrum Oastarii : niewielki plac targowy i domki stojące na drewnianych palach. Jedynym budynkiem znajdującym się bezpośrednio na ziemi była karczma i to właśnie jej drzwi stanęły otworem.
Wydobywał się z niej nieziemski blask, bardzo kuszący i dziwnie znajomy. Podchodząc bliżej Jake zauważył ogromną dziurę w podłodzę, z której widoczne były kryształy Kyber. I nie była to garstka, spoczywały tam tony tych rzadkich kryształów. W kolejnej chwili powietrze przeszył złowrogi ryk myśliwców TIE, a całą planetę ogarnął chłód. Odwracając się Jake ujrzał postać odzianą w czarną zbroję. Emanowała od niej ciemna strona mocy, na tyle silna, że nie sposób było wyczuć cokolwiek poza nią. Napływała ze wszystkich stron, gasząc resztki światła w sercach Oastarianów. Czerwona klinga miecza zabłysnęła w półmroku karczmy, a z pod maski wydobył się ponury głos:
-A teraz umrzesz, tak samo jak reszta...
Jake podniósł się z krzykiem. Miewał już różne wizje, jednak nigdy nie były one tak straszne. Moc nie podała skali zniszczeń, nie określiła liczby zmarłych, dała jednak jasny przekaz: Imperium nadciąga. A to oznacza koniec spokoju na Atzerii...

CZYTASZ
STAR WARS : Kres Zakonu
FanfictionJake Mighost jest jednym z nielicznych Jedi, któremu udało się przeżyć czystkę. Po latach życia w ukryciu przybywa na peryferyjną planetę Atzerri, której powierzchnia w większości składa się z bagna. Ma to być miejsce, w którym, po załatwieniu pewne...