- Tani chwyt - powiedział Jake beznamiętnie, lecz w jego mózgu wszystko wrzało. Wrzała też Moc wokół nich, potwierdzając to, czego Jake tak bardzo chciał się wyprzeć.
- Zdradzają cię twoje myśli. Wiesz, że nie kłamię - odpowiedział mu Asteks cicho. Jego sylwetka była przygarbiona, sprawiała wrażenie chorej, zmęczonej. Jednak oczy, one były inne. Twardo wpatrywały się w Jake'a, nie drgając nawet przez moment. Czaiły się w nich upór, żal, smutek i bolesna, długo skrywana prawda.
- Łżesz - stwierdził krótko Mighost, choć ton jego głosu nie był już tak pewny, a ręce zaczęły mu drżeć. Asteks także to dostrzegł. Złapał młodszego mężczyznę... brata za przeguby i ścisnął mocno.
- Wiesz, że nie. Nie walcz z tym. Walka cię zniszczy.
Jake cały czas był wściekły, o tak. Jednak jego wściekłość została przyćmiona przez rozpacz i oszołomienie. Bezlitosny chłód, który jeszcze przed chwilą go wypełniał ustąpił miejsca wulkanowi sprzecznych uczuć. Dlaczego Moc mu to robiła? Czyżby uznawała to za świetny żart? Jake'owi zdecydowanie nie było do śmiechu. Kres Zakonu, strata tożsamości, wizja mówiąca o zagładzie bagnistej Atzerrri, odzyskanie tożsamości za sprawą tajemniczego starca z bagien. Starca, który podał się za przyjaciela, a okazał się zdrajcą. A teraz w dodatku jego bratem. Jaki człowiek mógł tyle znieść? Jake miał dość. Dość bólu, dość nadzieji... dość swojego życia. Wypuścił z dłoni miecze świetlne i padł prosto w błoto. Miał nadzieję, że uda mu się w nim utopić. Jednak Galaktyka postanowiła raz jeszcze sobie z niego zakpić.
- Mógłbyś sobie darować - rzucił Jake głosem męczennika, bulgocząc nieco, gdy jego twarz wynurzała się z błota. To Asteks wyławiał go przy użyciu Mocy.
- I dać ci zginąć? Nigdy! - krzyknął Asteks z niepewnym uśmiechem. - Nie ma tak łatwo mój drogi.
- Jak miło, że wrócił ci humor niszczycielu cudzych światów. Rozumumiem to, Vader napewno da ci awans za sprowadzenie Jedi. Widać to twój szczęśliwy dzień. Nie chce mi się dłużej walczyć ani uciekać. Poddaję się. A teraz bądź łaskaw ukrócić moje męki na tym chorym świecie.
- Ała, zabolało.
- Cieszę się - odparował Jake. Tak naprawdę jednak się nie cieszył. Po raz pierwszy w życiu nie czuł absolutnie nic. Znajdujący się w nim wuklan emocji wybuchł i pozostawił po sobie jedynie zgliszcza. Jake stał się pusty i wypalony. Po chwili dotarło do niego, że cały czas wisi w powietrzu. - Postaw mnie.
- Tylko wtedy, jeśli zgodzisz się mnie wysłuchać.
- Ahrrh! - zawył Jake, patrząc w taflę bagna. Przez chwilę rozważał wykorzystanie Mocy do uwolnienia się. Wiedział gdzie była, jednak nie miał siły, by po nią sięgnąć. - Mów, skoro już musisz.
- Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Chciałbym jedynie, byś zrozumiał co mną kierowało przez ostatnie lata - powiedział Asteks, stawiając Jake'a na ziemię. Po chwili, wiedząc, że nie uzyska odpowiedzi, kontynuował. - Nie zdziwiła cię przypadkiem moja wypowiedź o notorycznym zapominaniu o istnieniu Oastarii?
- Możliwe - odpowiedział Jake obojętnie, nie chcąc ujawniać, że faktycznie tak było.
- Miałbyć to wstęp do wyjaśnień, który został brutalnie przerwany.
- Przez Vadera.
- Tak, właśnie przez niego. By zrozumieć jak znalazłem się u jego boku, walcząc jednocześnie przeciw Imperium, będziesz musiał się ze mną cofnąć, aż do dnia wydania rozkazu 66.
- Skąd wiesz, że to był rozkaz? - zdziwił się Jake. Uczucia napędzane ciekawością zaczynały wracać do jego ciała i duszy. Nie był jeszcze pewien, czy tego chciał.
- Mieszkam tu trochę dłużej od ciebie. Przez te lata miałem okazję porozmawiać z twoim dawnym towarzyszem broni. To między innymi on ściągnął mnie tutaj.
- Lucky? Chciałeś się na nim zemścić? Czy może podziękować za zagładę Jedi i Republiki?
- Chciałem zrozumieć dlaczego do tego doszło, ale przede wszystkim chciałem odnaleźć ciebie. Jake, my naprawdę jesteśmy rodziną - dodał Asteks patrząc na brata znacząco.
- Wiem i z tej radości rzuciłem się w bagno. Przerwałeś mi celebrację tej ważnej chwili.
- Mało śmieszne młody.
Młody? - zapytał umysł Jake'a. - Czy on sobie nie pozwala na zbyt wiele?
- Wracając - Asteks ponownie przerwał myślotok Jake'a. - Ruszyłem za Luckym z twojego powodu. Od zawsze czułem, że mam kogoś bliskiego wśród Jedi. Moje przeczucia..., medytacje za każdym razem prowadziły do ciebie. Rozpocząłem latami trwające śledztwo, opóźnione, lecz nie przerwane, przez wojny klonów. Do prawdy doszedłem kilka dni przed ujawnieniem się Palpatine'a. Znajdowałem się wówczas na Zewnętrznych Rubieżach, otoczony przez siły Separatystów. Nie mogłem się z tobą skontaktować - westchnął z bólem.
- Od tamtej chwili minęły całe lata. Miałeś mnóstwo czasu.
- Owszem. Wiedziałem, że żyjesz. Ukrywałeś swoją wrażliwość na Moc, lecz ja wciąż czułem twoją obecność. Tak bliską, a jednak boleśnie niedostępną. Latami patrzyłem jak cierpisz i wewnętrznie umierasz. Ale musiałem cię zostawić, by móc się ochronić!
- I tak nie byłem, ani nie jestem bezpieczny. Co zmieniłaby twoja obecność?
- Imperium obserwowało każdy mój ruch... - powiedział wolno Asteks. Widać było, że to dla niego trudne. - Gdybym cię odnalazł, skazałbym cię na śmierć.
- O! I tu jest cała zagadka. Dlaczego nie zabili ciebie? Dlaczego Vader ci zaufał? Jak to możliwe, że jesteś na jego rozkazach, jednocześnie rzekomo walcząc z Imperium? - zadawał pytanie, za pytaniem Jake, a z każdym kolejnym Asteks garbił się coraz bardziej.
- Jeżeli nie możesz wygrać w walce, użyj podstępu. Stwórz okazję innym, daj im czas i wiedzę - powiedział cicho.
- Co to ma znaczyć?!
- Niedługo po wydaniu rozkazu 66 rozpoczęły się polowania na niedobitków Zakonu. Moc dawała mi wsparcie, jednak nie mogłem i nie chciałem ukrywać się wiecznie...
- Złapali cię? - przerwał mu Jake.
- Nie. Sam się do nich zgłosiłem...
- A więc to jednak była zdrada! - wykrzyczał Jake i już chciał się rzucić na brata, powsztrzymała go jednak wyciągnięta ręką Asteksa i jego słowa.
- Daj mi skończyć. Wtedy zrobisz ze mną to, co uznasz za słuszne. Nie będę ci przeszkadzał - powiedział Asteks, na dowód prawdziwości swoich słów poddał Jake'owi obydwa miecze świetlne.
- Niech będzie.
- Poszedłem do Vadera dwa tygodnie po narodzinach Imperium. Przeraził mnie jego widok i aura jaką roztaczał. Dostrzegłem jednak, że Mroczy Lord nie czuje się pewnie w swojej zbroi. Była wówczas bardzo niefunkcjonalna, Darth sam ją zmodyfikował w późniejszym czasie. Do tego w mroku wciąż tliło się światło, dawna osobowość próbującą przezwyciężyć Ciemną Stronę.
- Ta walka trwa do dziś - odpowiedział Jake dziwnie nieobecnym tonem.
- W pewnym sensie. Momentami Jasna Strona atakuje osobowość Vadera, jest to jednak bardziej próba przetrwania, niż obalenia mrocznego lorda.
- Wiesz kim on był wcześniej? - zapytał Jake, który był coraz spokojniejszy i tylko po części obecny na Atzerrri. Większość jego myśli gnała nadświetlną przez Galaktykę w sobie tylko znanym kierunku.
- Niestety nie...
- Trudno. No więc poszedłeś do Vadera i zauważyłeś jego słabości. Co było dalej?
_________________________________________________
Kres Zakonu powraca po dość długiej przerwie. Moc jeszcze nie skończyła z dwójką Mighostów. Zbliża się czas, w którym będą musieli wypełnić swoje przeznaczenie. Tylko jakie ono właściwie jest?...
CZYTASZ
STAR WARS : Kres Zakonu
FanfictionJake Mighost jest jednym z nielicznych Jedi, któremu udało się przeżyć czystkę. Po latach życia w ukryciu przybywa na peryferyjną planetę Atzerri, której powierzchnia w większości składa się z bagna. Ma to być miejsce, w którym, po załatwieniu pewne...