Następne dni mijały spokojnie, nie różniąc się za bardzo od innych - równie leniwych - dni, które mieli okazję przeżyć mieszkańcy Oastarii. Ta ciągła błogość zaczynała strasznie doskwierać Jake'owi. Wydawawała mu się sztuczna i bał się jej, jakby miała za chwilę prysnąć, ustępując miejsca potędze lorda Sithów.
Każdy trzask, skrzypnięcie, czy nawet szept sprawiały, że dłoń byłego Jedi automatycznie uruchamiała wiszący u pasa miecz, gotowa w każdej chwili zadać śmiertelny cios.
Każdy tydzień zdawałbyć się wiecznością, a każda kolejna sekunda najokrutniejszą torturą. Z czasem Mighost zupełnie stracił werwę, zgarbił się i zgorzkniał. Nie zmieniało się w nim tylko jedno, napięte do granic mięśnie i wytrzeszczone z przerażenia oczy. To wszytko nie uszło uwadzę Lucky'ego.
Siwobrody mężczyzna znał swojego generała nie od dziś i wiedział, że musi go trapić coś poważnego. Co więcej, wiedział nawet co. Sam też się martwił z tego powodu, jednak nie aż do tego stopnia jak jego przyjaciel. Każdy kto choć trochę poznał Jake'a Mighosta wiedział, że nie zachowywałby się on tak bez powodu. Coś naprawdę strasznego musiało wisieć nad losem bagiennej planety. Coś czego Lucky nie rozumiał. Jedno jednak rozumiał napewno: jeśli coś aż tak przeraża rycerza Jedi, to wszyscy powinni się bać.
Z tą myślą w głowie klon ruszył pędem do karczmy, gdzie znajdowała się główna sterownia systemów obronnych... a także coś jeszcze. Przeszłość podrzuciła świadość byłego żołnierza.
- Przeszłość, która staje się teraźniejszością - mruknął sobie w odpowiedzi Lucky, sięgając do starego, odrapanego kufra...---
Przez zatęchłe bagna składała się zwinna, zgarbiona postać. Poruszała się z nienaturalną wręcz lekkością, którą wspomagała ciemnozielona peleryna, niemalże kompletnie wtapiając ją w otoczenie.
- Niemalże - mruknął jeden z potężnych pniaków, powoli przeobrażając się w starszego, uśmiechniętego mężczyznę.
Tajemniczy starzec ruszył za powiewającą w oddali peleryną. Mimo podeszłego wieku, mężczyzna szybko przemierzał zdradziecką powierzchnię planety, bez trudu skracając dystans dzielący go od młodszego osobnika. Jeden sus, drugi, trzeci i nagle.....tajemnicza peleryna rozpłynęła się w bagiennej mgle.
Czyżbym zrobił się na to za stary?
Zapytał sam siebie mężczyzna, stając i uważnie przeczesując wzrokiem pobliski teren. I mimo, że oko nie widziało nic, to umysł i dusza widziały doskonale. Żywe, błękitne oczy spojrzały w bok dokładnie w chwili, w której mrok moczary rozświetliła granatowa klinga miecza świetlnego.- Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz?! - rozległ się - pozornie - suchy głos z pod kaptura.
- Myślę, że o wiele ciekawiej będzie się dowiedzieć przed kim tak uciekasz? - odpowiedział mu radosny głos starca.
Ukryte pod kapturem brwi zmarszczyły się. Czyżby ten facet nie widział, w jakiej sytuacji się teraz znajduje? - pomyślał, a klinga jego miecza zadrżała. Widząc to starzec uśmiechnął się jeszcze szerzej i rzekł:
- Miecz nie będzie nam już potrzebny- jeden drobny ruch ręki i laserowa klinga zniknęła w akompaniamencie cichego brzęczenia. - Nie ma też potrzeby, byś ukrywał się pod kapturem - dodał siwy mężczyzna, a kolejny, ledwo dostrzegalny, gest sprawił, że głowa jego rozmówcy ujrzała światło dzienne.

CZYTASZ
STAR WARS : Kres Zakonu
FanfictionJake Mighost jest jednym z nielicznych Jedi, któremu udało się przeżyć czystkę. Po latach życia w ukryciu przybywa na peryferyjną planetę Atzerri, której powierzchnia w większości składa się z bagna. Ma to być miejsce, w którym, po załatwieniu pewne...