Rozdział 1.

7.3K 83 4
                                    

- Cześć. - Weszłam do sali odpraw, w której prócz Jakuba była również Anna z Brygidą. - Co dla mnie macie?
- Wczoraj przed północą zadzwonił do nas mężczyzna, który był na spacerze z psem. Jego pies znalazł ludzkie kości. Dwa żebra i lewe przedramię. Przeszukiwaliśmy obszar całą noc, ale niczego więcej nie znaleźlimy.
- Jesteśmy w stanie ustalić kim była ofiara?
- Niestety. Ale znalazłam na kości przedramienia coś ciekawego. - Anna powiększyła zdjęcie. - I to mnie niepokoi.
- Ta rysa?
- To nie rysa. To jest ślad po zębach.
- Pies je zostawił?
- To są ślady ludzkich zębów. Jest jeszcze coś...
- Kości zostały ugotowane. - Powiedziałam cicho, podchodząc bliżej do zdjęcia, by mu się lepiej przyjrzeć.
- Skąd wiesz?
- Znam kogoś, kto szuka tego samego kanibala od kilku lat.
- Czy ja słyszałem coś o kanibalu? - Do środka wszedł Bogdan. Westchnęłam cicho. Jeszcze jego mi tu brakowało.
- Nie wiedziałam, że w Krakowie grasuje kanibal.
- Nie tylko tu. Poproszę ją, by tu przyjechała.
- Kim ona jest?
- Naczelnikiem tutejszego wydziału kryminalnego.
- Maria, ona nam może zabrać tą sprawę.
- Ona ją prowadzi.
- Ale to trafiło do nas. Maria, taka sprawa nam się drugi raz nie trafi. Nie możesz na to pozwolić.
- Dopóki ona tu nie przyjedzie, to z nikim o tym nie rozmawiajcie. - Zignorowałam go, wybierając numer do swojej dobrej znajomej. - Ona nam powie o tym znacznie więcej.
Powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia i zanim dotarłam do biura, ona już odebrała.
- Przeszkadzam?
- Nie. Właśnie zaczynam kolejny wyrąbisty dzień w biurze. Chcesz mnie wyciągnąć na kawę?
- Wyciągnąć tak. Kawę ci załatwię, bo tu jest znacznie lepsza, niż u ciebie.
- Czyli mam cię odwiedzić w pracy? Czemu?
- Znaleźliśmy kości. Resztę już wiesz...
- Będę za godzinę. Tylko niech o tym wie jak najmniejsza liczba osób, dobrze?
- Spokojnie. Wiem, że to tajemnica. Czekamy na ciebie.


---

- Poznajcie, proszę, inspektor Amelię Weber.
- Nie jest za młoda na to stanowisko?
- Niektórzy są za młodzi na pewne stanowiska, a niektórzy się do tego nie nadają. - Chrząknęłam cicho, by po sobie nie poznać, że przytyk w stronę Bogdana mnie rozbawił. - Nie ważne. Szukam go od pięciu lat.
- Skąd wiesz, że to ta sama osoba?
- Pozbywa się kilku ugotowanych kości, w miejscach publicznych, ale bez kamer. I zawsze na jednej z nich jest ślad po jego zębach.
- To chore.
- No. Zaczęło się w Warszawie. I prawie go byśmy mieli.
- Prawie?
- Jeden z patroli zauważył kogoś, kto wyrzucał kości do fontanny.
- Jak wyglądał?
- Wysoki. Ubrany na czarno, a na głowie miał kask motocyklowy.
Ścigali go do lasu. Tam rozbił się o drzewo, oczywiście kradzionym autem i uciekł. Szukaliśmy go trzy dni, nawet na drzewach. Rozpłynął się w powietrzu.
- Jak?
- Nie mam pojęcia. Pies zgubił od razu trop. Po prostu znikł, a dwa tygodnie później zaczął działać w Gdańsku. Potem w Poznaniu, w Białymstoku i w Lublinie. Później dostałam awans i się tu przeniosłam. Aż dwa tygodnie temu znowu dał o sobie znać.
- Tu, w Krakowie?
- Yhm. Nie byliśmy w stanie żadnej ofiar zidentyfikować. Poza jedną. Tutejszą.
- Jakim cudem?
- Cierpiała na rzadki rodzaj raka kości. Zaginęła trzy miesiące temu.
- A ile jesteś w Krakowie?
- Bogdan...
- Za miesiąc będą dwa lata.
- A jesteś pewna, że on działa sam?
- Nie. Nie mamy całych ciał, szkieletów. Żadnego DNA, a jedyne co, to ten sam ślad zębów.
- I to nie może być przypadek, nie? - Spojrzałam na Amelię. - To może być jego podpis.
- Yhm.
- A ile może być jego ofiar?
- Podejrzewam, że nie mniej, niż dwadzieścia. W Białymstoku, w jednym miejscu, porzucił kości należące do dwóch osób.
- Wtedy, gdy tobie uciekł, to...
- Bogdan. - Zaczął już mnie denerwować. - Przestań.
- Nie było mnie wtedy w mieście. Byłam na szkoleniu w Berlinie. Jeszcze jakieś pytania? Nie? Fajnie.
- Bierzesz to do siebie?
- Nie wiem. Muszę najpierw poinformować górę o twoim znalezisku.
- Zrobię to. - Wilczewski wyjął telefon z kieszeni. - Zorganizuję to tak, żeby to zostało u nas.
- Nie zrobisz tego.
- Zajmę się wszystkim. Ja zawsze wszystko załatwię.
- Dwadzieścia dwa.
- Słucham?
- Numer kierunkowy do Warszawy. Jeśli tak bardzo chcesz to zrobić samemu, to nie będę ci przeszkadzać.
- Bogdan, Amelia jest w tej sprawie w bezpośrednim kontakcie z Komendantem Głównym. Więc weź w końcu usiądź i nie rób z siebie błazna. - Spojrzał na mnie z obrażoną miną i usiadł na krześle. - Dziękuję. Zadzwoń w moim biurze. Ja ci zrobię kawę.
- A myślałam, że zapomniałaś. - Uśmiechnęła się do mnie i wyszła.
- Nigdy nie słyszałam, by w naszym kraju grasował kanibal.
- Bo to nie dotarło do opini publicznej.
- A nie uważasz, że ludzie o tym powinni wiedzieć?
- Wiesz, co by się wtedy stało? Mogliby się pod niego podszywać, by się w internecie wybić. Mogliby go naśladować. Lepiej, że nikt nie wie.
- Właśnie. - Zgodziłam się z Anną. - I lepiej, żeby się niedowiedzieli. Zaczekajcie tu na nas.
Wyszłam z pomieszczenia i od razu skierowałam się do kuchni, by przyrządzić dla nas kawę. Jednak nie mogłam liczyć na chwilę samotności. Bogdan przyszedł za mną.
- Ty to tak zostawisz?
- Niby co?
- Kanibalizm nie trafia się co miesiąc, a ty tak bez walki chcesz oddać to jakiemuś dzieciakowi, który nie potrafi go od pięciu lat złapać?
- Czemu się jej tak uczepiłeś?
- Bo ona chce nam odebrać naszą sprawę.
- To jej sprawa, nie nasza. Poza tym, to nie ona o tym decyduje.
- To jest jeszcze dzieciak.
- Jak chcesz być taki dokładny, to jest tylko pięć lat ode mnie młodsza. Zadowolony?
- Nie. Maria, nie możesz tego tak zostawić. To może być nasza szansa.
- Chyba twoja. Bogdan, twoje parcie na szkło zaczyna mnie coraz bardziej irytować.
- Ja tylko chcę dla nas dobrze.
- Tak, widać.
- Długo się znacie? Pracowałyście razem?
- Nie. Ale znam ją wystarczająco długo. I to ci powinno wystarczyć. - Powiedziałam, kończąc przygotowywać kawy. Spojrzałam na niego. - Zapewniam cię, że Amelia jest bardzo dobrą policjantką.
- Dobrą? Brygida też taka jest, a ty...
- Poważnie? Brygida jest młoda i niedoświadczona, więc nie porównuj jej do niej.
- A jaką mam pewność, że...
- Dość! Ani słowa więcej.
Zabrałam kubki i odeszłam, zostawiając go samego.
- A co, jeśli to ona nim jest? - Nie dawał za wygraną. - I tylko przed tobą udaje?
- Naprawdę zaczynasz przesadzać.
- A dla ciebie to nie dziwne, że ona przez tyle lat go nie złapała?
- A dla ciebie jest normalne to, że odzywasz się w taki sposób do osoby i o osobie starszej od ciebie stopniem? Nie zapominaj, że jestem twoim szefem.
- Proszę cię, posłuchaj mnie. Ona...
Minęłam go i odeszłam jak najszybciej w stronę swojego biura. Miałam go i jego gadania serdecznie dosyć. Gdy weszłam, Amelia akurat odkładała komórkę na biurku.
- I co?
- Chce z nami i z twoimi ludźmi porozmawiać za kwadrans.
- Czemu?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Z nim nigdy nic nie wiadomo.
- Amelia? - Postawiłam kubki na biurku, a następnie pośpiesznie zamknęłam drzwi. - Wszystko dobrze?
- Tha... Jestem tylko zmęczona.
- Kilkuletnim pościgiem za kanibalem czy gryzie cię coś więcej?
- Siedzenie za biurkiem mnie gryzie. Wiesz... Chciałam być tym typem szefa, który działa i w terenie. Ale nie daję rady. A z drugiej jednak strony, to ja sobie teraz nie wyobrażam, że ktoś mógłby mi rozkazywać.
- No, tak. Indywidualista z ciebie. - Usiadłam na krześle obok niej. - Masz już jakiś plan?
- Nie. Ale jak ja uwielbiam tą pracę, tak coraz bardziej nie sprawia mi przyjemności. Ale wiem, że ja nie odpuszczę, dopóki go nie złapię.
- I Fischera.
- Wątpię, że on wpadnie w moje ręcę. Ale za każdym razem, gdy dzwoni do mnie Interpol, to mam tą nadzieję, że go mają.
Westchnęłam cicho, patrząc w jej oczy. Bolało mnie to, że tak cierpiała. A chyba bardziej to, że nie potrafiłam jej pomóc.


---

Wyszłam pośpiesznie od siebie, komórkę chowając do tylnej kieszeni spodni. Byłam wściekła. Prokurator zazwyczaj nie był skory na pogawędki, ale gdy nie miałam czasu, to nagle okazało się, że jest badziej gadatliwy od mojej sąsiadki.
- Szefowo? Mam raport.
- Dziękuję. - Wzięłam od Michała teczkę, ale po jego minie rozpoznałam, że to nie wszystko. - Coś jeszcze?
- Mógłbym już wyjść? Bo...
- Jasne. Do jutra.
Weszłam do sali odpraw, zamykając szybko za sobą drzwi. Spojrzałam na ekran, na którym było już połączenie wideo z Komendantem Głównym.
- Cześć, Mario.
- Cześć, Marek. - Usiadłam obok Amelii. - Co ty masz na tym parapecie?
- Maskotkę. Od córki dostałem.
- Aha... - Wymieniłam rozbawione spojrzenia z Amelią. To coś na parapecie nie przypominało maskotki, bardziej to wyglądało jak kulka świeżych kłaczków kota. - Nic więcej nie chcę wiedzieć.
- Wracając do tematu waszej sprawy. Ja od jutra mam urlop.
- A ty to nas o tym informujesz czy się chwalisz?
- I jednocześnie przypominam ci, że takie coś istnieje, Amelko.
- Nie mów tak do mnie.
- Twój zastępca już wrócił?
- Szybka zmiana tematu, co? Tak. Dzisiaj.
- I świetnie. On cię zastąpi.
- Łączymy siły?
- Tak będzie najlepiej. Nie zostaniesz z tym sama.
- I co dalej?
- Maria i ty, od tej chwili, jesteście jedynmi głównymi dowodzącymi w tej sprawie. Wszystko ma być konsultowane z wami. Bez wyjątku. Mario, zbierz ekipę ludzi, którzy nikomu nic nie wygadają. - Mój wzrok padł na Bogdana. - Media nie mogą się dowiedzieć.
- Przepraszam, że się wtrącam... - Wilczewski wyprostował się nerwowo na krześle. - Ale uważam, że ludzie powinni o tym wiedzieć.
- Ja też. On wie, że Amelia go ściga. Przez to ucieka. Ale opinia publiczna może go też spłoszyć. On w końcu musi za to zapłacić. Złapiemy go, to ludzie się dowiedzą.
- A... Aha.
- Ja już muszę kończyć. - Komendant Barczyk spojrzał na zegarek. - W razie problemów, jestem zawsze pod telefonem.
- O nic się nie martw. Poradzimy sobie.
- Wiem. W końcu jesteście moimi najlepszymi policjantkami. Powodzenia.
Połączenie zostało przerwane. W pomieszczeniu nastała absolutna cisza. Na chwilę.
- Dlaczego mówicie sobie po imieniu?
- Pojadę do biura. Przywiozę tu wszystko.
- Niech Paweł pojedzie do tego parku. Po ziemię, na której zostały znalezione kości. Aniu, ty...
- Przepraszam, szefowo. - Drzwi się otworzyły i do środka wszedł mundorowy. - Ale w przedszkolu, na placu zabaw, dzieci znaleźli ludzkie kości.
- Kilka godzin po znalezieniu tamtych? - Spojrzałam na przyjaciółkę. Od razu rozpoznałam po jej minie, że coś jej nie pasuje. - Co jest?
- Zawsze drugie kości były znajdywane nie mniej, niż pięć dni po tych pierwszych. I nie później, niż tydzień. Chyba, że uciekał do innego miasta. Coś tu nie pasuje.
- Co?
- Być może to nie on. Ale trzeba to sprawdzić.
- Jasne. - Rozejrzałam się po swoich ludziach. - Kuba, Anna pojedziecie tam z Pawłem. Do parku niech pojedzie Krzysiek. A ty, Bogdan. Do mnie. Musimy prozmawiać.


The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz