- Można? - Odwróciłam się w stronę drzwi, w których stała Anna. - Czy przeszkadzam?
- Nie, nie. - Zamknęłam szafkę i wróciłam na swoje krzesło. - Chodź.
- Prosiłaś o to. - Spojrzałam na mały stos teczek, które mi położyła na biurku. - Od wczoraj.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się do niej. - Coś jeszcze?
- Mogę ciebie o coś zapytać?
- Pewnie.
- Super. - Usiadła na krześle. - Jesteście razem?
- Co? - Milaczała, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, co miała na myśli. - Nie.
- Serio? Bo im dłużej się wam przyglądam, tym mam wrażenie, że coś jest na rzeczy...
- Serio. My się tylko przyjaźnimy i uwierz mi... Początek naszej znajomości nie był taki kolorowy.
- Pracowałyście rezem?
- Nie. Poznałyśmy się na wakacjach. - Odpowiedziałam jej w skrócie, myśląc, że już ten temat odpuści, jednak się myliłam. Westchnęłam, ściągając okulary i na nią spojrzałam. - Po prostu miałyśmy urlop o tej samej porze, w tym samym miejscu i w tym samym hotelu. Miałam tą nieprzyjemność, że bardzo często na nią wpadałam i za każdym razem mnie niesamowicie denerwowała.
- To kiedy wasza relacja się zmieniła?
- Po prostu pewnego dnia byłam świadkiem jak Amelia, na swój sposób, mówi tamtejszemu policjantowi, co myśli na temat jego kierowania ruchem drogowym. I ja przez przypadek się z nią zgodziłam.
- Tylko tyle?
- Wiesz... Trzy godziny spędzone w celi na tamtejszym komisariacie zbliża do siebie ludzi.
- Poważnie? - Zaśmiałam się cicho z jej miny. - Żartujesz sobie ze mnie.
- Nie. Na szczęście komendant tej komendy był o wiele bardziej dla nas wyrozumiały, niż ten policjant. Ale kazał na siebie długo czekać. Więc przez te trzy godziny jakoś się dogadałyśmy.
- I ona jest z Warszawy?
- Yhm.
- I się przeprowadziła do Krakowa?
- Yhm. Ja wiem, co teraz myślisz. Ona tam dostała awans, osiągnęła bardzo dużo i chciała zacząć od nowa.
- W Krakowie...
- No, dobra. - Westchnęłam cicho. - Może faktycznie coś miałam wspólnego z jej przeprowadzką, ale nie w tym znaczeniu, co myślisz.
- Akurat...
- Watsonie, od kiedy z ciebie taki Sherlock?
- Zdziwiłabyś się. - Uśmiechnęłam się tylko. - I uznajmy, że ci wierzę. Pod warunkiem, że zrobisz sobie przerwę i napijesz się ze mną kawy.
Uśmiechnęłam się tylko, odkładając długopis na biurko. Jeśli to miało zakończyć ten temat, który swoją drogą mnie nawet rozbawił, to wolałam się na to zgodzić.---
- Tak... - Powiedziała moja przyjaciółka, będąc wpatrzona w telefon. - W sumie nie.
- To się zdecyduj.
- Nie wiem. Nie pamiętam. - Uśmiechnęła się do mnie. - Kiedy to było, kto by w sumie pamiętał takie rzeczy.
- To było dzisiaj. Jakieś dwie godziny temu. - Zebrałam swoje rzeczy i razem z nią wyszłam z pokoju przesłuchań. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Yhm... Tylko szukam prezentu dla rodziców. Mieli rocznicę ślubu.
- Serio? Kiedy?
- W kwietniu. - Zaśmiałam się cicho. - Oj, cicho. Zapomniałam.
- Dlaczego mnie to już przestaje dziwić? Rozmawiałaś dzisiaj z Anną?
- Yhm...
- Pytała się mnie czy jesteśmy razem.
- Serio? To dlatego mi się tak dziwnie przyglądała. Wiesz lubię ją, ale mimo wszystko jest lekarzem. - Schowała telefon do kieszeni. - I gdy lekarz tak się na mnie patrzy... To się boję, że mnie wyśle na jakieś szczepienie. A nie jestem już dzieckiem i lizaka w nagrodę nie dostaję.
- Cześć. - Drogę zagrodził nam Szymon i całkowicie mnie ignorując, całą swoją uwagę skupił na Amelii. - Możemy porozmawiać? Na osobności?
- I tak jej powiem. Więc albo gadasz, o ci chodzi, albo zejdź mi z drogi.
- Pójdziesz ze mną na kolację?
- Że co, proszę?
- Znam taką naprawdę dobrą, francuską restaurację. - Zaśmiałam się, chociaż nie byłam do końca pewna, co mnie tak naprawdę rozbawiło. Czy te zaproszenie Szymona czy jej głupi wyraz twarzy. - Ale mój wujek zna się z...
- Mogę w niego rzucić krzesłem?
- Nie.
- Oj, no weź. - Minęłyśmy go i ruszyłyśmy w stronę mojego gabinetu. - Tylko raz.
- Nie.
- Nie zrobię sobie krzywdy.
- Nie. - Stanęłam naprzeciw niej, próbując z całych sił zachować powagę. - Gdybym była wredna, to bym powiedziała, że szkoda krzesła. Ale nie jestem, więc nie powiem.
- Yhm... Ciekawe. Możesz przestać odbierać mi przyjemności?
- A czy ty możesz przestać chcieć rzucać we wszystkich krzesłami?
- To nie jest tak, że akurat we wszystkich... Tylko w tych wybranych. No, chyba mi nie powiesz, że on na to nie zasługuje. - Westchnęłam, bo trudno mi było się z nią nie zgodzić, ale po prostu nie mogłam przyznać jej racji. Chociaż bardzo chciałam. - Sama widzisz.
- Tobie się chyba nudzi, co?
- Eeee... Nieee? I nie zmieniaj tematu, co?
- Rozmawiamy o tym, że chcesz w niego rzucić krzesłem. Ja cię powinnam wysłać do Magdy.
- Jesteś dla mnie wredna.
- Teraz, to ja mam ochotę rzucić w ciebie krzesłem, wiesz?
- O, fajnie. Idziemy razem w takim razie.
- Dlaczego ja w ogóle dyskutuję z tobą o takich głupotach?
- Bo jesteś zmęczona? - Szepnęła cicho, a jej wyraz twarzy z rozbawionego zmienił się na zmartwiony. - Od czasu, gdy nawiedziła cię matka, to znowu zamknęłaś się w sobie, pracujesz do późna, praktycznie nie jesz i mnie unikasz. A w lodówce masz dwa jajka, pustą butelkę po mleku i światło.
- Czekaj, czekaj... Wypiłaś mi mleko?
- Nie było go dużo? A poza tym było już lekko kwaśniawe, więc uratowałam cię od możliwego zatrucia. - Uśmiechnęła się. - Nie musisz dziękować.
- Na mnie marudzisz, że ja za dużo panikuję, a sama jesteś nie lepsza.
- Sama mnie tego nauczyłaś.
- No, dobra. Jak zabiorę cię na kebaba, to mi odpuścisz?
- Błagam cię. Mam dziadka pod ręką, który niesamowicie gotuje i takie rzeczy już na mnie wrażenia nie robią. Chociaż dzisiaj spotkałam właściciela tej knajpki, co mam ją na osiedlu. Pytał się czy jestem chora, bo mnie dawno u niego nie było. - Zaśmiałam się. - Więc jedzenie odpada.
- Kino?
- Nie grają nic ciekawego. Po prostu pojedziesz ze mną dzisiaj do dziadka i w końcu coś zjesz. Porządnego.
- A potem położysz mnie lulu, poczytasz bajkę i zaśpiewasz kołysankę?
- Wiesz, że kiepsko śpiewam, ale poczytać ci mogę. - Szturchnęła mnie palcem w ramię. - Nie odpuszczę.
- To akurat wiem...
Odwróciłam się, chcąc już iść po prostu do siebie i nie dać się więcej wdawać w nią bezsensowne dyskusje, tylko stało się coś, czego nie do końca się spodziewałam.
Eksplozja. Tak silna, że znalazłam się na podłodze, tylko to za sprawą Amelii, która całą sobą próbowała mnie ochronić.
Po tej eksplozji nastąpiły jeszcze dwie mniejsze, a potem nastała cisza, przerwana niemal od razu, przez głośny alarm...
CZYTASZ
The living end
FanficInspektor Maria Szajner mimo, że jest uważana przez swoich pracowników za surową i zawsze opanowaną osobę, jest przez nich lubiana. Inspektor ceni sobie życie prywatne, przez co nikt nic o niej nie wie. Wszystko się zmienia, gdy jej Wydział Śledczy...