Rozdział 27.

3K 79 19
                                    

Siema!
Zacznim zaczniecie czytać rozdział (chociaż zapewne już to robicie i to zignorowaliście 😂), chciałabym z Wami zamienić kilka słów.
Dodając ten rozdział jestem w pełni świadoma, że za kilka godzin osiągniemy 50 000 wyświetleń. Z tej okazji obiecałam specjalny rozdział, który będzie za jakiś czas. Nie chciałam przerywać aktualnie toczącego się wątku, dlatego go jeszcze nie ma. Ale też macie pewną pewność, że ten kolejny rozdział będzie tym "specjalnym".
Ten rozdział jest też krótszy, niż zazwyczaj, bo nie chciałam go sztucznie przedłużać, zwłaszcza, że w końcu mi dobrze wyszedł (chyba 😂).
Kończąc swoją wypowiedź, chciałabym Wam po prostu podziękować. Za to, że czytacie, tworzycie swoje dziwne teorie spiskowe, które nigdy się Wam nie sprawdzają. I Wam, fanom Marelii, którzy mnie wiecznie torturują - i tak Was uwielbiam.
To oczywiście nie koniec historii Marii, gdyż przed nią jeszcze DUŻO przygód i nie zawsze tych dobrych... 😉

---

Oparłam dłonie o umywalkę i westchnęłam głośno. Już po raz piąty, w przeciągu godziny, zmieniłam zdanie i nie chciałam tam jechać.
- Musimy się już zbierać... - Spojrzałam na obicie Amelii w lustrze. - Skoro chcemy jeszcze Olgę zgarnąć po drodze.
- Yhm... Już idę. - Odwróciłam się w jej stronę. - To już zawsze tak będzie?
- Czyli co...?
- Te głupie uczucie... Nawet nie wiem jak mam to nazwać.
- Po utracie swojego człowieka? Nie. - Westchnęłam, przymykając oczy. Usłyszałam, że się do mnie zbliża. - Musiałabyś być dwulicowa i bezuczuciowa. A taka nie jesteś.
- No, nie... - Spojrzałam na nią. - A może powinnam taka być?
- Nie. To się gryzie z twoją naturą, Szajner. - Uśmiechnęła się do mnie smutno. - Możesz udawać, ale każdy się na to nabierze.
- Nie lubię, gdy czytasz mnie jak książkę.
- Nie czytam. Po prostu cię znam, Szajner. I wiem jaka jesteś naprawdę. I wiem jak strata człowieka boli. - Patrzyłam na nią. - Więc przede mną udawać nie musisz.

---

Przy pierwszym strzale, spuszczam głowę na dół.
Przy drugim, musiałam już założyć okulary przeciwsłoneczne, gdyż łzy zaczęły mi się zbierać w oczach.
Dopiero przy trzecim, pojedyńcza łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją pośpiesznie, ale coraz ciężej było mi udawać, że jestem silna.
- KAMPANIA... SPOCZNIJ!
Dopiero po salwie honorowej odważyłam się podnieść głowę. Spojrzałam najpierw na Amelię, która z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywała się w ziemię. Spojrzałam bardziej na prawo, gdzie stała zapłakana Olga w ramionach równie zapłakanego Kuby. Przenioslam wzrok w końcu w stronę Pawła stojącego w towarzystwie mamy Brygidy i na grabarzy, którzy zasypywali grób. Dopiero teraz do mnie dotarło, że to, co tu się dzieje, jest naprawdę. Nagle taki natłok emocji mnie ogarnął, których już nie potrafiłam pohamować. Rozpłakałam się i przytuliłam się do Amelii.
Gdy się już nieco uspokoiłam, starłam łzy z policzków i mokre od łez dłonie wytarłam w swoje spodnie.
- Pani Mario? - Podniosłam powoli głowę z ramienia Amelii, by spojrzeć na mamę Brygidy. - Może mnie pani odprowadzić na parking?
- Em... - Spojrzałam wpierw na przyjaciółkę, a później na nią. - Tak... Tak, tak.
Ruszyłyśmy obie w milczeniu w stronę wyjścia z cmentarza. Czułam, że powinnam coś powiedzieć, tylko nie wiedziałam czy było coś stosownego, co jej teraz nie urazi.
- Brygida dużo o pani mówiła. - Odezwała się pierwsza. Tego się chyba najbardziej obawiałam. - Była szczęśliwa, że mogła u pani pracować.
- Ale...
- Dała jej pani szansę i nie skreśliła jej od razu, jak inne komendy. Moja córka była po prostu szczęśliwa, mogąc uczyć się od pani. - Będąc na parkingu podeszłyśmy do jedynej stojącej tu taksówki. Kobieta otworzyła tylne drzwi i na mnie spojrzała. - Przez cały ten czas miała ją pani na oku, gdy ja codziennie się o nią bałam. Wspierała ją pani, gdy ja nie mogłam i teraz... I teraz mi słów brakuje jak bardzo jestem pani za to wszystko wdzięczona. Dziękuję, że uratowała pani moje wnuki.
Po tych słowach wsiadła do taksówki, a ja byłam jedynie w stanie tak stać i patrzeć jak odjeżdża, czując jak ponownie zbiera mi się na płacz.

---

- Kurrr... - Przestraszyłam się, gdy jednocześnie błysnęło i zagrzmiało. - Serio?
- No, wiesz... Jest lato. Zdarza się tak czasami. A siedzenie na balkonowej podłodze, gdy za barierką jest coraz silniejsza burza i picie alkoholu, nie jest dobrym pomysłem. - Podała mi kieliszek z winem, a następnie usiadła obok mnie. - W ogóle. Ani trochę. Wcale.
- Dlaczego każdy ma mnie za cholernego bohatera, co?
- Bo nim jesteś.
- Wcale nie. Gdybym była na miejscu...
- To, co? Masz tą pewność, że oni by nie weszli? Nie strzeliliby do niej? Do ciebie?
- Nie, ale...
- Maria, nie możesz się obwiniać o to, co się stało.
- Ale gdybym była na miejscu...
- To byś może dostała pierwsza i co by z tego wyszło? Sama mi mówisz, że gdybanie jest bez sensu, więc dlaczego to teraz robisz?
- Bo chcę zrozumieć, dlaczego...
- Bo wróciłaś z Warszawy najszybciej jak się tylko dało. Tu na miejscu emocji było dużo, owszem. Ale nie ryzykowałaś wejściem na henjał, tylko odczekałaś na odpowiedni moment. Weszliśmy z zaskoczenia, oni nie byli na to gotowi. Nie chcieli się podjąć negocjacji, bo wiedzili, że będziemy najpierw żądać wyjścia ciężarnej, a ona już tam od dawna we własnej krwi leżała. - Starłam łzy z policzków i na nią spojrzałam. - Nie mogłaś postąpić lepiej, Szajner. To nie ty kazałaś im napaść na nasz budynek. To nie ty dałaś im broń i kazałaś strzelać. I skoro to nie byłaś ty, to nie masz nawet prawa się obwiniać o jej śmierć. Robiłaś wszystko, by ją, jej dzieci i resztę ratować. Dlatego każdy jest ci za to wdzięczny. Za twój cholerny profesjonalizm, Maria. Pokazałaś swoim ludziom, że jesteś wstanie wskoczyć nawet w ogień, żeby ich ratować i w razie potrzeby ich nie zostawisz. Wojewódzkiemu utarłaś nosa i pokazałaś mu, że lepszego szefa od ciebie nie ma i nie będzie, bo mój ojciec już to od dawna wiedział. A mi dałaś kolejny powód do tego, żeby być z ciebie cholernie dumną.
- No, może... - Pociągnęłam nosem i się do niej przytuliłam. - Jednak to boli.
- Wiem i boleć będzie. Uwierz mi, że to nigdy nie minie. Ale to tylko i wyłącznie dobrze o tobie świadczy. - Zaczęła dłonią gładzić moje ramię. Przymknęłam oczy, pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach. - I rzucę w każdego krzesłem, kto się z tym nie zgodzi...

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz