Rozdział 8.

4.4K 83 10
                                    

 

- Cześć. - Podszedł do mnie Bogdan. Spojrzałam tylko na niego. - Smacznego.
- Dzięki. - Odłożyłam widelec na talerz, mając wrażenie, że właśnie straciłam ochotę na jedzenie. - Coś się stało?
- Postanowiłaś już coś?
- Zależy o co właśnie pytasz.
- O Szymona.
- Aha... No, tak. Jutro go z wielką radością poinformuję, że wraca do drogówki. - Sięgnęłam po swój widelec. - Po prostu.
- Nie skreślaj go tak od razu. Chłopak musi się nauczyć...
- Bogdan, Interpol nawet nie wiedział, że Fischer jest w Polsce i najprawdopodobniej już go tu nie ma. A Amelia do tej pory chodzi wściekła i zaczyna mnie przerażać.
- Chłopak jest młody. Doskonale wiesz, jak to jest zaczynać i...
- I niedostosowywać się do rozkazów? Poważnie? - Odłożyłam ponownie widelec i uważnie na niego spojrzałam. - Ile razy już Milecki do ciebie dzwonił?
- Jakieś trzy razy.
- Serio?
- Dzisiaj.
- Właśnie. A do mnie nie dzwonił ani razu. Bogdan, walczysz o młodego, a sam dajesz sobie wchodzić na głowę jakiemuś podrzędnemu prokuratorowi.
- On chociaż nie zwalnia mnie z funkcji twojego zastępcy. - Spojrzałam na niego. - Przepraszam. Ja wiem, że Szymon jest niedoświadczony i musi się jeszcze...
- Nie. On właśnie nie chce się niczego uczyć, bo myśli, że wie wszystko najlepiej i wszystko potrafi. Przez to właśnie wszystko pieprzy i każdy ma go tu dość.
- Ale...
- Nie ma ale. Chłopak jest młody. Jest niedoświadczony. Ale jak chce te doświadczenie zdobywać, to nie tu. Nie kosztem tego wydziału.
- Nauczę go i...
- I raz próbowałeś. I mimo twoich starań, to nie wyszło. Bo on nie chce.
- Daj nam dwa tygodnie. - Westchnęłam, będąc już podirytowana.
- Nie.
- On zmieni swój charakter, nastawienie i wszystko. Tylko daj nam czas. – Westchnęłam po raz kolejny. - Proszę.
- Od jutra ma dwa tygodnie. On ma ten czas wykorzystać, przede wszystkim, do naprawy swojego charakteru. Nie chcę też więcej słyszeć skarg na niego. Wystarczy jedna, a wyleci stąd z hukiem. Rozumiemy się?
- Tak, oczywiście.
- Dwa tygodnie, Bogdan. To jego ostatnia szansa. Nie zawiedź mnie. - Skinął głową. - I Mileckim się nie przejmuj. Zajmę się tym.
- Jak?
- Zaufaj mi.
Pokiwał tylko głową, powoli odchodząc. Zostałam sama i zaczęłam żałować swojej decyzcji.

 

---

 

Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Przetarłam twarz dłońmi i spojrzałam najpierw na zegarek, który ledwo wkazywał godzinę dwudziestą, a później mój wzrok powędrował na śpiącą obok mnie Amelię. Westchnęłam głośno, gdy ktoś znowu zaczął dobijać się do drzwi. Podniosłam się z kanapy i na chwilę się zatrzymałam, by popatrzeć na lecącą w telewizji kreskówkę o chłopcu, co miał gadającego węża za przyjaciela.
- Kto normalny tworzy takie bajki dla dzieci? - Pokręciłam głową i poszłam otworzyć drzwi. Gdy stanęłam twarzą w twarz ze swoim gościem, zupełnie mnie zamurowało. - Ale... Co... Ty tu robisz?
- Jak to co? Przyszłam odwiedzić swoją córkę. - Weszła do środka, trącąc mnie ramieniem. Zatrzymała się przy wejściu do salonu i od razu wskazała na moją przyjaciółkę. - A ta co tu robi?
- Śpi...? - Zamknęłam powoli drzwi. - Chodźmy do kuchni, co?
- Nie ma to jak przyjmować swoją matkę w kuchni, co? - Poszła na szczęście za mną, mamrocząc coś jeszcze pod nosem. - Zrób mi herbaty. Z mlekiem.
- Mogę wiedzieć... Jakim cudem ty się dowiedziałaś, gdzie ja mieszkam?
- Swojego dziecka miałam nie odnaleźć? Nie takiego powitania się spodziewałam, Mario.
- A dziwisz mi się?
- A ja nadal czekam na herbatę. - Usiadła na krześle, przez cały czas mi się przyglądając. Westchnęłam bezsilnie, bo byłam chyba zbyt zmęczona na jakiekolwiek dyskusje i wstawiłam wodę na jej upragnioną herbatę. - Widzę, że u ciebie nic się nie zmieniło. Od naszego ostatniego spotkania.
- Po tych dwóch latach? Zmieniło się. Amelia w końcu do mnie dołączyła. Jest moim zastępcą.
- Chodziło mi o ważniejsze sprawy.
- A dla mnie to jest ta właśnie ważniejsza sprawa.
- Nie ważne. - Machnęła lekceważąco dłonią, a potem zaczęła rozglądać się po kuchni. - Zawiodłam się na tobie, tak szczerze ci powiem.
- To dla mnie żadna nowość.
- Możesz odzywać się do mnie grzeczniej? Ja chcę po prostu z tobą porozmawiać.
- A ja się zastanawiam nad przeprowadzką. - Skrzyżowałam ręce na piersiach. - Więc... O czym chcesz to porozmawiać?
- O twoim życiu.
- A od kiedy się nim interesujesz?
- Od wtedy, kiedy ty niczego nie osiągnęłaś i nadal...
- Słucham?
- Nie mówię o twojej... Nazwijmy to pracą. Mówię o twoim życiu prywatnym.
- Nie zgodzę się z tobą.
- Nie masz męża, ani dzieci. Więc jesteś pewna?
- No. Jestem szczęśliwa z tego, co mam i co osiągnęłam.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz.
- Nie rozumiem.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że sypiasz z... Nią.
- Co...? Aaaa... O Amelii mówisz. Tak, jesteśmy po ślubie nawet.
- Po pierwsze jest obrzydliwe. A po drugie stać cię na kogoś o wiele lepszego, niż ona. Co ja zrobię, gdy ludzie się dowiedzą?
- Uspokój się, ja tylko żartowałam. I nie oceniaj jej, bo jej nie znasz.
- Ja jej nie znam? To jest opryskliwa, wredna i bardzo wulgarna...
- Trzeba było nie denerwować jej w moje urodziny. Więc się zastanów czy obrażanie mnie wtedy miało jakikolwiek sens.
- Może wtedy faktycznie mnie nieco poniosło, ale to jej nie usprawiedliwa.
- Usprawiedliwa. A co do mojego stanu cywilnego, to była moja decyzja, że skupiam się tylko i wyłącznie na pracy. I nie żałuję tego. Powinnaś docenić, że twoja jedyna córka jest szczęśliwa.
- Szczśliwa? Jesteś sama. Niedługo pójdziesz na emeryturę i co?
- Muszę cię zmartwić, ale do emerytury mi jeszcze daleko. A poza tym to nie średniowiecze, gdzie kobieta ma siedzieć w domu i rodzić dzieci. To moja decyzja i...
- Tak, ja już znam te twoje decyzje. Jedna nawet doprowadziła do rozłamu w naszej rodzinie.
- Słucham?
- To twoja wina, że moi rodzice się rozwiedli. I nie myśl, że ja ci już to wybaczyłam.
- Większej głupoty, to ja w życiu nie słyszałam. Czyś ty na głowę upadła, że mnie o to obwiniasz?
- Ty nie zapominaj, do kogo mówisz.
- Mówię to do osoby, która wyrzuciła mnie z domu, gdy miałam piętnaście lat. Gdyby nie babcia, to skończyłabym pod mostem.
- Oj nie dramatyzuj. Nikt cię nie wyrzucał, a jedynie miałaś przemyśleć swoje zachowanie.
- W jakim ty świecie żyjesz? Dokąd wtedy miałam pójść? Tylko do dziadków. Zanim tam doszłam, to oni wiedzieli. Dziadek nie chciał mnie nawet do środka wpuścić, tylko babcia mi pomogła do cholery. A to, że was to jeszcze bardziej wnerwiło, to wasz problem. Ty tylko widzisz czubek swojego nosa i martwisz się, co ludzie powiedzą.
- I tu się mylisz.
- Ja się nigdy nie mylę, mamo. Wyrzuciłaś mnie z domu, a potem miałaś mnie dosłownie gdzieś. Miałaś w dupie moje próby skontaktowania się z tobą, zmieniłaś nawet zamki. A dziadek też nie lepszy. Odszedł w chamski sposób od babci, bo mi nie pozwoliła skończyć na ulicy.
- Gdybyś nie była tak uparta i tak zapatrzona w siebie, to żadnego problemu by nie było.
- Ja tylko wiedziałam, co ja chcę robić, chciałam iść w tym kierunku i pod tym względem się rozwijać i jak widzisz, wyszło mi to na dobre.
- Kosztem rozbicia rodziny.
- Ty masz kobieto klapki na oczach. Dociera do ciebie cokolwiek, co ja właśnie do ciebie mówię?
- Nie tak cię wychowałam...
- Nie. - Przerwałam jej od razu, z całych sił starając się nie rozpłakać. - Uparliście się na coś, czego ja nie chciałam. Wyrzuciłaś mnie z domu, pomogła mi babcia, czego kosztem był jej rozwód z dziadkiem. Miałaś mnie gdzieś. To dzięki babci doszłam do tego wszystkiego, co do tej pory osiągnęłam. A ty niczego nie rozumiesz. I tak naprawdę nigdy nie chciałaś dla mnie dobrze, bo dla ciebie liczyło się, co ludzie powiedzą i to jak przed nimi wyjdziesz. A to moje życie, to ja nim kieruje tak, jak mi się to podoba i ewentualnie nauczę się na swoich własnych błędach. I jak widzisz dobrze na tym wychodzę. A ty w końcu przestań obwiniać babcię i mnie za to wszystko, tylko pójdź w końcu po rozum do głowy. Przestań mnie krytykować na każdym kroku i obrażać ważnych dla mnie ludzi!
- Nie podnoś na mnie głosu.
- I tylko to ciebie dotarło?! A w dupie miałaś to, że próbuję się z wami kontaktować dopóki babcia żyła? Ona cały czas, do samego końca, miała nadzieję, że się zjawisz. To ja trzymałam ją za dłoń, gdy umierała, a ty nawet nie raczyłaś ruszyć swojego dupska na pogrzeb własnej matki. I ty mi się dziwisz, że ja traktuje cię tak, a nie inaczej? - Starłam szybko łzy z policzków i głośno westchnęłam. - Po prostu już sobie idź. I w końcu zrozum, o nic więcej cię nie proszę.
Miałam tego nie robić, ale spojrzałam na nią. Miała taki sam wyraz twarzy jak tego dnia, gdy mnie wyrzucała z domu, co nie wróżyło nic dobrego i miałam tylko nadzieję, że Amelia jeszcze spała.
- Jeszcze tego pożałujesz, zobaczysz.
- Udam, że tego nie słyszałam. Wyjdź już stąd.
Warknęła jeszcze coś pod nosem, ale na szczęście mnie posłuchała. Przymknęłam oczy i jedynie podskoczyłam, gdy trzasnęła drzwiami, lecz czułam, że nie jestem tu sama. Westchnęłam, powoli otwierając oczy. Spojrzałam tylko krótko na przyjaciółkę, a jedyne na co mnie było stać, to krótki i fałszywy uśmiech, którym ją obdarzyłam. Odwróciłam się do niej plecami, a dłonie oparłam na blacie szafki. Westchnęłam cicho. Nie chciałam po raz kolejny na nią spojrzeć, gdyż po prostu zbierało mi się na płacz i nie chciałam przy niej tego robić. Poczułam w pewnym momencie jej obecność za sobą, a po chwili jej dłoń na swoim biodrze. Odwróciłam się do niej, pozwalając się w nią mocno wtulić. I po prostu się bezsilnie rozpłakałam, gdy objęła mnie mocno swoimi ramionami.

 

---

 

- Naprawdę nic? Przecież Szefowa mówiła, że on ma gotowy ten nakaz.
- Ma. - Westchnęłam i zatrzymałam się pod swoim gabinetem. - Ale nam go nie wyda, dopóki nie będziemy mieć na Klonowskiego dowodów. Więc masz co robić, prawda?
- Ja nie wierzę, że to powiem... - Brygida podrapała się nerwowo po czole. - A może poprosić Szymona o pomoc?
- Milecki już się nami nie zajmuje.
- Jak to?
- Wystarczył mój jeden telefon. A ja udam, że tego nie słyszałam.
- Oho, kto tym razem ci podpadł? - Odwróciłam się szybko w stronę znajomego głosu. - Mam nadzieję, że to nie ja.
- Co ty tu robisz? Amelia nie wspominała, że przyjeżdżasz.
- Po prostu się stęskniłem. Dawno się nie widzieliśmy przecież. - Wyciągnął ręce w moją stronę. - Uściskasz mnie czy pani inspektor nie wypada?
- Minął miesiąc od twojej ostatniej wizyty. - Podeszłam do mężyczny i mono go uścisnęłam na powitanie. Jakby nie było ucieszyłam się na jego widok. - Coś się stało?
- Po pierwsze twoich urodzin bym nie przegapił, a po drugie to ja jestem tutaj największym panikarzem, więc proszę nie odbierać mojej ulubionej roli, dobrze? - Uśmiechnął się do mnie szeroko. - Chcę się tylko napić z wami kawy. Można?
- Brygida, widziałaś Amelię?
- Nie. - Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i od razu do niej zadzwoniłam. - A ja się wezmę do pracy.
- Haaaalooo? - Odebrała po trzecim sygnale.
- Gdzie jesteś?
- To zależy... A do czego mnie potrzebujesz?
- Do wypicia z tobą kawy. Jak ci zrobię, to pojawisz się szybciej?
- Przekonałaś mnie. Zaraz będę.
- Mało jej do szczęścia potrzebne... - Ruszyłam z nim w stronę kuchni, jednak ten cały czas mi się dziwnie przyglądał. - Wszystko dobrze?
- A u ciebie?
- A co to za dziwne pytanie?
- Pokłóciłyście się?
- Co? - Stanął, więc ja też. - Nie. Jest wszystko w porządku.
- A te twoje smutne oczy?
- Nie, to tylko zmęczenie.
- Zmęczenie? Widziałaś się z matką. - Westchnęłam cicho. - Czyli jednak.
- Ale naprawdę jest w porządku. Nie martw się tak, bo jeszcze bardziej posiwiejesz. - Uśmiechnęłam się do niego. - Tą, co zawsze?
- Poproszę. - Usiadł na jednym z krzesełek i cały czas mi się przyglądał. Czułam jego wzrok na sobie. Wiedziałam, że się martwił, tylko nie chciałam już tego tematu drążyć, a wiedziałam, że on tak mi tego szybko nie odpuści. - Powinnaś odpocząć. Od roku ci to powtarzam.
- Wcale nie. Drugi raz o tym wspominasz i to w przeciągu miesiąca.
- Tak mnie właśnie słuchacie... Nie miałem okazji ostatnio, ale jak wam się pracuje?
- W porządku.
- A to, czego się bałyście, to...
- To ty się bałeś. - Podałam mu kubek z jego kawą. - Nasza przyjaźń na tym nie ucierpiała, wręcz przeciwnie.
- Wcale się nie bałem, tylko... Martwiłem. Jak każdy z nas. - Patrzyłam na niego. - Poza wami.
- Pan inspektor! - Przeniosłam wzrok z ekspresu do kawy na Szymona. - Jestem Szymon. Szymon Żegota, jestem pana ogromnym fanem, jest pan legendą. Miło pana poznać.
- Naprawdę? - Zignorował jego wyciągnietą dłoń i na mnie spojrzał. - Czy to nie przez niego Ficher uciekł Amelii?
- Tak. - Postawiłam swoją i Amelii kawę na blacie. - Dokładnie właśnie przez niego.
- I to przez niego była taka wściekła?
- Owszem.
- To co on tu jeszcze robi?
- Uwierz mi... Sama się nad tym zastanawiam.
- Dziadzia! - Amelia głośno pisnęła i wpadła w ramiona swojego dziadka. Zaśmiałam się cicho z głupiej miny Szymona, który na szczęście szybko się ulotnił. - Nie wiedziałam, że przyjeżdzasz.
- Wiem. Bo to miała być niespodzianka.
- Coś się stało?
- Kolejna. Oszaleć z wami idzie. - Stanęła obok mnie. - Przyjechałem, bo zdążyłem się stęsknić.
- Po miesiącu?
- To nie moja wina, że Kraków jest daleko. - Przyjrzał się nam uważnie. - Ale jest coś, o czym chciałbym z wami porozmawiać.
- Jesteś chory?
- Masz problemy?
- Mam stuknietą wnuczkę, która ma równie stuknietą przyjaciółkę. Żaden psychiatra nie chce mnie przyjąć z takim przypadkiem. - Zaśmiałam się mimowolnie. - Nic się nie stało, panikary. Macie czas dzisiaj wieczorem?
- Dla ciebie zawsze.
- Świetnie. To ja coś ugotuję, bo... Piekielnie schudłyście. Zostawić was na miesiąc same. Nic się nie odżywiacie, nic.
- Ale...
- Kebaby i frytki o trzeciej w nocy się nie liczą.
- To poczekaj, przyniosę ci klucze.
- Nie trzeba. - Podał Amelii kartkę. - Macie mi być najpóźniej o dwudziestej.
Obdarzył nas jeszcze szerokim uśmiechem i zostawił nas same.
- Rozumiesz coś z tego?
- Zaczynam. - Oderwała wzrok od kartki i spojrzała mi prosto w oczy. - On się tu przeprowadził.

 

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz