Rozdział 10.

3.7K 81 10
                                    

Wyszłam od siebie z gabinetu i rozejrzałam się dookoła. Tu panował jeden, wielki harmider, a jeszcze do tego wszystkiego był tłum dziennikarzy, nad którym próbował zapanować Kuba. Pokręciłam szybko głową, gdy nasze spojrzenia się spotkały i jak najszybciej, nie chcąc być przez nich zauważona, uciekłam w stronę Olgi.
- Masz coś?
- Nie. – Westchnęła, będąc wpatrzona w monitor. - Odkąd dziewczyna opuściła auto i do czasu przyjazdu patrolu, to nikt przy jej aucie się nie kręcił. Sprawdziłam też monitoring z ulicy na której mieszkała, ale ostatni raz tam była trzy dni temu. Staram się teraz określić, skąd ona na ten parking dojechała i gdzie przebywała wcześniej...
- Jej telefon?
- Od trzech dni był rozładowany. A jej auto nie posiada żadnego lokalizatora. Muszę polegać jedynie na monitoringu.
- Ja też nic nie mam. - Do naszej rozmowy wtrącił się Nikodem. - Dziewczyna nie miała dużo znajomych, a jedyne co w sieci robiła, to oglądała zabawne zwierzęta albo kupowała sobie nowe książki.
- Jej ostatnie konwersacje?
- Z szefową o przedłużenie urlopu i z matką, że nie przyjedzie na weekend. Ma też dużo zdjęć natury, a na portalach społecznościowych nie istnieje.
- Maria? - Przestraszyłam się, gdy usłyszałam za sobą głos ojca Amelii. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
- Co ty...? - Odwróciłam się w jego stronę. - Z Warszawy biegłeś, że taki zdyszany?
- Praktycznie z lotniska. Same korki macie w tym Krakowie. - Westchnął. - Nie ważne. Wszystko w porządku? Ktoś ucierpiał?
- Do szpitala trafił tylko Krzysiek, będzie miał szytą rękę, ale jego życiu nic nie zagraża. A tak, to tylko parę radiowozów. To była pora obiadowa, więc w garażu praktycznie nikogo więcej nie było.
- A wam? - Spojrzałam na niego. - Nic wam nie jest? Jesteście całe?
- Nie, nic nam nie jest.
- A ta bomba? Jak wyście tego nie wykryli?
- Bo mieliśmy dużo pracy i chłopaki nie byli w stanie ogarnąć tego wcześniej? Poza tym ten badziew był ukryty tak, że bez sprzętu by go nie wykryli, a to też nie wyło, syczało i pipkało. A jeszcze nigdy nie mieliśmy bomby w aucie, żeby go od razu przeszukiwać.
- Przepraszam. A te auto do kogo należało? A sama bomba? Masz raport?
- Auto stało na monitorowanym parkingu niedaleko wylotówki z miasta i należało do młodej dziewczyny, która została znalezona martwa niecały kilometr od tego parkingu. A bomba, to czysta amatorka, domowej roboty, jednak brak jakiś śladów, które... - Umilkłam, widząc nadchodzącą Amelię i już wiedziałam, że była zła. - Co się stało?
- Jego się zapytaj. - Warknęła w odpowiedzi, wskazując na swojego ojca. - Chociaż wątpię, że ci powie od razu.
- A co ja znowu zrobiłem?
- Nie powiedziałeś mi o Luton.
- Oh... - Podrapał się po głowie. - To już wiesz...
- Tak, ale nie dowiedziałam się tego od ciebie.
- Nie chciałem cię martwić, bo...
- Cholerny łaskawca z ciebie, bardzo ci za to dziękuję.
Odwróciła się i po prostu odeszła. Westchnęłam cicho, wzrok z niej przenosząc na niego.
- Ale w Luton jest…
- On i jego rodzina zostali zamordowani dwa tygodnie temu.
- I to przed nią ukrywałeś?
- Nie uważałem, że powinna o tym wiedzieć...
- Oszaleję. - Westchnęłam tylko i poszłam do Amelii, która skryła się w kuchni. Spojrzała na mnie. - Brytyjska Policja coś wie...?
- Nie.
- A czy...
- Nie broń go nawet. - Przerwała mi i usiadła na krześle. - To była moja sprawa od samego początku, to ja ją kończyłam i przez to gówno opóźniła mi się moja przeprowadzka tutaj. Więc mam prawo być na niego wściekła.
- Nie zamierzam nawet. - Podeszłam do niej powoli, a dłonią od razu zaczęłam masować jej plecy. - Tylko nie lubię, gdy się wściekasz. Bywasz wtedy bardzo argesywna.
- Niczego głupiego nie zrobię, przecież ci obiecałam. - Spojrzała na mnie. - Nie martw się, przejdzie mi.
Podniosła się z krzesła i odeszła, zostawiając mnie samą.
- Oczywiście, że ci przejdzie. - Powiedziałam cicho sama do siebie, siadając na jej miejscu. - Za miesiąc, przy dobrych wiatrach.
- Jest źle, prawda? - Spojrzałam tylko na Marka, ale uparcie milczałam. - Czyli tak.
- Wiesz ile ją to wszystko kosztowało i jak ciężko nad tym pracowała, a koniec końców nie informujesz jej o jego śmierci i jeszcze się dziwisz, że jest zła?
- Wiem, znaczy... Po prostu uznałem, że tak będzie najlepiej. - Przyszedł Szymon, przygotować dla siebie kawę. Westchnęłam, bo jeszcze jego mi tu brakowało. - Ona to wszystko doprowadziła do końca i...
- I on był częścią tego wszystkiego, przecież ją znasz do cholery. To, że to zakończyła, nie znaczy, że masz przed nią cokolwiek, co jest z tym związane, ukrywać.
- Ale...
- Marek, mam martwą dziewczynę, bombę w jej aucie i swojego człowieka w szpitalu. A Amelia chodzi teraz wściekła, nie będzie z niej pożytku, a jej do cholery potrzebuję. Więc nie wiem jak to zrobisz, ale napraw to do cholery. - Zabrałam swoją komórkę z blatu i przechodząc obok Szymona, jeszcze na niego spojrzałam. Byłam całkowicie pewna, że podsłuchiwał. - A ty nie masz niczego lepszego do roboty?
Warknęłam w jego stronę i uciekłam do siebie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, o co Amelia była na niego zła. I zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zaczęła w tym na nowo grzebać...

---

Moja przyjaciółka miała bardzo ciężki charakter i zdenerowować ją nie było lada wyczynem, aczkolwiek jeszcze nigdy nie widziałam, by była tak zła na swojego ojca. Może pod koniec dnia jej złość nieco zmalała, gdy Marek nam pomagał, ale nadal to było mało, więc nie chciałam jej jeszcze wypytywać o szczegóły wydarzeń w Luton i o sam fakt, dlaczego zainteresowła się swoją starą sprawą akurat w tym momencie.
Wróciłam do domu po drugiej w nocy. Po ciemku weszłam do salonu, swoje rzeczy niedbale rzucając na kanapę i głośno przeklnęłam, przecierając twarz dłońmi. Byłam tak zmęczona, że najlepiej poszłabym spać i przez kolejne trzy dni nie wstawałabym z łóżka, jednak chyba najpierw chciałam coś zjeść. A może głodna nie byłam i tylko głupia podświadomość posiadania w lodówce gołąbków zrobionych przez dziadka Amelii dawała o sobie znać? Tak czy siak to ona wygrała, więc chciałam już iść do kuchni, lecz nagle zapaliło się światło. Dosłownie kilka chwil trwał moment, aby moje zmęczone oczy przyzwyczaiły się do nagłej jasności.
- Nie ruszaj się. - Usłyszałam za sobą męski, poddenerwowany głos. - Trzymaj ręce w górze i nie rób niczego głupiego. Masz broń?
- Nie. - Odpowiedziałam szczerze, robiąc to, co mi kazał. - Nie mam.
- Odwróć się.
Westchnęłam cicho, odwracając się powoli w jego stronę. Jednocześnie próbowałam wymyśleć cokolwiek, by się stąd uwolnić, jednak on miał tą przewagę, że mnie zaskoczył. I broń, wycelowaną prosto we mnie.

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz