- Hej. - Amelia obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, gdy tylko weszłam do kuchni. - Śpiochu.
- Jest szósta. Rano, a ty już na nogach?
- No. I zrobiłam ci śniadanie. Prawie, bo nie wiem na co masz chęć.
- Co? Dobrze się czujesz?
- Yhm. Dziadek wpadł, bo postanowił spontanicznie pojechać do Warszawy, ale tak naprawdę chce się pochwalić swojej córce i zięciowi, że ma psa. A nam przywiózł jedzenia na dwa tygodnie.
- Nazwał go już jakoś? - Usiadłam na szafce. - Czy nadal czeka na natchnienie?
- Powiedzmy. - Podała mi kubek z kawą. - Pies.
- No, właśnie o to mi chodzi.
- No, Pies.
- Czy twój dziadek nazwał psa, Pies?
- Moja rodzina nie jest zbytnio kreatywna. - Uśmiechnęłam się tylko. - Czasami cieszę się, że jestem adoptowana. Inaczej miałabym jakieś dziwne imię.
- Mówisz, że bym się przyjaźniła z jakąś Makryną czy inną Koryną?
- Możliwe. - Zaśmiała się wesoło. - Dlaczego wyglądasz tak, jakbyś chciała ze mną porozmawiać o czymś ważnym?
- Bo chcę.
- O Gabi?
- Myślisz, że gdybym ją gdzieś przeniosła, to by rozwiązało problem? - Spojrzała na mnie. - Ja jej u siebie nie chcę.
- Nikt jej tu nie chce. Ale bez zgody tego pajaca, to nic nie zrobisz.
- To wiem.
- Maria, tu chodzi w tym wszystkim o mnie, dobrze wiesz. I ja to załatwię, tylko muszę wykminić to tak, by nie angażować w to ojca i ciebie.
- Nie mamy na to czasu. Odsuwam ją od wszystkiego, ale...
- Tak, wiem. Wojewódzki znowu się przypieprzy. Spokojnie. A teraz chcesz jajecznicę czy tosty?
- Chcesz gotować o szóstej rano? Ja zrobię.
- Ale...
- Nie, nie. - Napilam się kawy i zeszłam z szafki. - Ty, nawet i wyspana, sprawiasz niebezpieczeństwo w kuchni, więc pozwolisz, że ja zrobię.---
- Ej, a gdyby tak...
- Nie.
- Jeszcze nie skończyłam swojej myśli.
- Wiem, ale to nie ma znaczenia.
- Jesteś dla mnie okrutna.
- Oj, jak mi przykro. - Uśmiechnęłam się, zbierając swoje rzeczy i w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, a potem na przyjaciółkę. - Dlaczego twoja mama do mnie dzwoni?
- Ty mnie się pytasz?
- Znowu nie naładowałaś telefonu, prawda?
- Całkiem prawdopodobne, że tak.
- Ty naprawdę nie możesz wstawać tak wcześnie. - Odebrałam, włączając od razu tryb głośnomówiący. - Tak?
- Czyś ty oszalała?!
- Poczekaj, kochanie. Ja to załatwię. - Wtrącił się Amelii tata. - Rozpędzony pociąg?! Zostawić was same na chwilę!
- Ale załatwiłeś, Bohaterze. Doceniamy to, że uratowałaś psa przed śmiercią, ale samej mogło ci się coś stać!
- Jak miło jest słuchać, jak własni rodzice opieprzają kogoś innego.
- A ty nie bądź taka mądra, bo ty też jesteś nie lepsza.
- Ej! Ale ja, w tym miesiącu, byłam grzeczna.
- No, dopóki ci pamięć nie wróci. - Spojrzałam wymownie na nią, ale ją, akurat w tym samym momencie, zaczął bardzo interesować sufit. - Potem znów zaczniesz wyczyniać dziwne rzeczy.
- Idziemy! Mamo, musimy kończyć, wołają nas. Kochamy was, pa!
Zabrała mi telefon i nas rozłączyła.
- Nie powiedziałaś im?
- Nie miałam kiedy.
- Dziadkowi też nie?
- Zapomniałam?
- Boże, kobieto! - Podniosłam się i zabrałam swoje rzeczy. - Ty masz niesamowite szczęście, że cię lubię. Ale czasami mam ochotę po prostu cię pacnąć w ten durny łeb, wiesz?
- Ale to nie zmienia faktu, że i tak mnie uwielbiasz. - Wyszyłśmy z jej gabinetu. - Chociaż powiesz mi, że się nad tym momentami zastanawiasz, ale i tak wiem, że mnie uwielbiasz.
- Coraz częściej mam wątpliwości.
- Powiem im.
- Ale...?
- Ale jak coś przeskrobię. Wtedy to wszystko zgłagodzi.
- Tak, ale od twojej przeprowadzki do Krakowa, to niczego nie przeskrobałaś. - Spojrzałam na nią przez ramię, bo nie mogła mnie dogonić. - To mnie chyba martwi.
- Nawróciłam się. - Zaśmiałam się. - I zwolnij, no.
- Amelia! - Obie się zatrzymałyśmy, słysząc znajomy głos. Podbiegł do nas Robert, Śledczy z dawnego wydziału mojej przyjaciółki. - Pani Inspektor. Potrzebuję waszej pomocy.
- Co się stało?
- Marta zaginęła prawie dwie doby temu. To na pewno było porwanie.
- No... - Wymieniłam z nią krótkie spojrzenia. - To chyba masz naczelnika, nie?
- Błagam cię. On niczego innego nie robi, tylko próbuje wrobić w to Toma.
- A co ma Tom do jej zaginięcia?
- No... - Rozejrzał się dookoła. - To nie jest rozmowa na korytarz.
- Do mnie.
Rzekłam i ruszyłam jako pierwsza w stronę swojego gabinetu.
- To o co chodzi?
- O to, że Tom i Marta mieli romans.
- O nie. - Zamknęłam pośpiesznie drzwi. - Amelia, tylko na spokojnie.
- Chcesz mi powiedzieć, że twoja osobista, rodzona partnerka, miała romans z twoim informatorem?
- Ja sam się dowiedziałem, gdy poroniła.
- Cholera. - Powiedziałam sama do siebie, siadając na jednym z foteli. - I teraz nad nią nie zapanuję.
- Słucham, co?
- To była wczesna ciąża, ona sama o tym nie wiedziała.
- To ma mnie uspokoić? Twoja partnerka sypiała z twoim informatorem, do cholery!
- Tak, jestem starszy stopniem, nawaliłem, ale to nie moja wina, że się pstrykali ze sobą. - Spojrzałam na nich. - Nadal jestem za nią odpowiedzialny, dlatego tu jestem.
- Powiedz, o co chodzi z twoim naczelnikiem.
- Marta i Tom ostatnio nie byli w dobrych kontaktach, w ogóle Marta od czasu poronienia stała się jakaś dzwina. Tom nachodził ją w pracy, wydzwaniał i...
- I uznał, że były, nieszkodliwy diler stoi za jej porwaniem?
- Tak.
- Coś, poza tym, na niego jeszcze ma?
- Odciski jego palców w jej zdemolowanym mieszkaniu.
- I na tej podstawie uznał, że to on?
- Tak. Zatrzymali go na czterdzieści osiem, które zaraz miną. Zamiast jej szukać, to próbuje mu wcisnąć porwanie. To nie był on. Ale jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć.
- Chyba już mnie nic nie zdziwi.
- Zostaliśmy tylko my. W sensie Marta i ja. Wszyscy poodchodzili, zaraz po twoim porwaniu. Berg obsadził swoich ludzi, ja też chciałem odejść.
- Ale...?
- Ale Marta nie chciała. Nie zostawiłbym tam jej samej. - Położył coś na biurku. - Marty telefon. Ukradłem, znaczy pożyczyłem. On go nie sprawdził, wątpię też, że ktoś faktycznie sprawdził jej mieszkanie.
- Czy Berg jest w stanie dopuścić fałszywe dowody, by udupić Toma bez powodu?
- Tak. Oni jej nie szukają, a ja sam jej nie znajdę. Pomóżcie mi, proszę.
- Ty czy ja?
- Ja. - Powiedziała, wyciągając telefon z kieszeni. - Zadzwonię do Warszawy. Nie chcę wojewódzkiego i Gabi na głowie.
- Tylko go nie rozszarp. - Podeszłam do biurka i wzięłam telefon zaginionej partnerki Roberta. - Albo chociaż oszczędź moje kwiatki.
- Pani Inspektor teraz mnie z nią zostawi, prawda?
- Yhm. Powodzenia. - Dodałam i uciekłam od nich jak najszybciej. Nie podobało mi się to wszystko, ale nie mogłam zabronić Amelii działać. Tylko nie chciałam, by znowu się wplątała w jakieś kłopoty. - Olga?
- O, Szefowa. Mam już coś w sprawie właściciela tego psa.
- To może zaczekać. - Podałam jej telefon. - Zaginęła policjantka z dawnego wydziału Amelii. Sprawdź to. I uważaj na Gabi. Jeszcze mi jej tu brakuje.
CZYTASZ
The living end
Fiksi PenggemarInspektor Maria Szajner mimo, że jest uważana przez swoich pracowników za surową i zawsze opanowaną osobę, jest przez nich lubiana. Inspektor ceni sobie życie prywatne, przez co nikt nic o niej nie wie. Wszystko się zmienia, gdy jej Wydział Śledczy...