Rozdział 11.

3.7K 79 12
                                    

- Ile masz lat? - Spytałam cicho, patrząc w stronę chłopaka, który wydawał się być tym wszystkim bardziej zdenerwowany ode mnie. - Objawy trzęsących się rąk w tak młodym wieku, mogą być oznaką choroby.
- Chicho bądź.
- A mogę chociaż poznać twoje imię?
- Nie.
- Szkoda... - Zrobiłam kilka drobnych kroków w jego stronę. - Lubię zazwyczaj wiedzieć, kto do mnie celuje. Takie moje hobby.
- Miałaś się nie ruszać! - Jego dłoń, w której trzymał broń, zaczęła jeszcze bardziej się trząść. - Rób co mówię, do cholery.
- Ale ja nadal stoję w miejscu. Jak wiesz, to Ziemia krąży wokół Słońca i przy okazji krąży wokół własnej osi. To, że sobie tak krąży, ma wpływ na nasze zachowania, wybory i spostrzegania niektórych rzeczy. Więc teraz ty myślisz, że ja się poruszyłam, a tak naprawdę cały czas stoję w miejscu.
- Co ty bredzisz?
- Uczą tego na studiach.
- Nie ważne. Nie jestem tu po to, byś mi wykłady dawała.
- Domyślam się. A to jeszcze długo potrwa?
- Ja przestaniesz w końcu gadać, to będzie mi łatwiej.
- Jestem głodna, więc może pozwolisz mi iść do kuchni?
- Nie. Ja to muszę zrobić.
- Ktoś cię do tego zmusza? - Milczał, więc postanowiłam brnąć dalej, chociaż na chwilę obecną nie wierzyłam, że coś mogę ugrać dzięki temu. - Bo inaczej już dawno byś to miał za sobą, wiesz?
- Bo ciągle gadasz i nie mogę się skupić!
- A tobie tak się łapa trzęsie, że nie jestem pewna czy mnie w ogóle trafisz, ale jak już, to...
- Zamknij się... - Wysyczał, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. - Ja muszę. Inaczej on ją zabije, jak tą dziewczynę.
- Kto i kogo? - Milczał, więc postanowiłam to wykorzystać.. - O kogo się tak martwisz? O swoją dziewczynę, matematyczkę czy kozę?
- On mnie to tego zmusił, ja wcale tego nie chcę. - Wytarł łzy w rękaw bluzy. - O moją matkę.
- Co?
- On ją porwał. I zagroził, że jak tego nie zrobię, to ją zabije. I wrobi w to wszystko mnie. Tak jak o zabójstwo tej dziewczyny. Ta bomba w jej aucie to była jego robota.
- To pozwól sobie pomóc.
- Nie mogę.
- A jaką masz pewność, że gdy do mnie strzelisz, to on jej nie skrzywdzi? - Zrobiłam niepewny krok w jego kierunku. - Tak bardzo mu ufasz?
- To mój przyjaciel...
- Serio? Twój przyjaciel porywałby twoją matkę i zmuszał cię do tego? - Patrzył na mnie, ale nadal we mnie celował. - Opuść broń, a ci pomożemy. Nic się jej nie stanie.
- A jaką mam pewność, co? Dlaczego mam ci zaufać?
- Komuś musisz. Musisz sam jednak wiedzieć czy chcesz zaufać przyjacielowi, który chce skrzywdzić twoją matkę czy mi.
Nie mogłam nic więcej zrobić. Chłopak był jeszcze bardziej rozdrażniony i zdesperowany, by uratować swoją matkę, że nie byłam w stanie przewidzieć, co zrobi, a ja byłam za daleko, nie miałam innej możliwości, niż tylko stać i bezczynnie czekać na jego ruch.
- Ja... - Spojrzał na mnie. Płakał i zaczęłam odczuwać dziwny niepokój. - Przepraszam.
Byłam całkowicie pewna, że w końcu strzeli, jednak zamiast tego opuścił broń na podłogę i kopnął ją w moją stronę.
- Boże, dzieciaku... - Westchnęłam cicho, wyciągając z torebki telefon. - Mądra decyzja.
Powiedziałam jedynie, wybierając numer do przyjaciółki.

---

- Nie. Spotykaliśmy się zawsze u niego. - Powiedział, patrząc to na mnie, to na krążącą przy oknie Amelię. - Jego matka mieszka w Anglii, więc tam nikt nam nie przeszkadzał.
- Od zawsze taki był? - Spytał jej dziadek, który przyjechał tu razem z nią i jej ojcem. - Pokłóciliście się o coś?
- Miesiąc temu Maciek poleciał do matki. Mieszka w pobliżu Liverpoolu, ale z kimś się spotyka. Miał go poznać. I gdy wrócił, to...
- Dobra. Pogadacie sobie później, dobra? - Amelia rzuciła na stolik notes i długopis. - Jego nazwisko, telefon i każdy możliwy adres, gdzie możemy go znaleźć.
- Kiedy porwał twoją matkę?
- Wczoraj wieczorem. Był na coś wściekły, kazał mi tu przyjść, dał broń... - Podał jej notatnik. - A co, jeśli on jej coś zrobi?
- Amelia...? - Spytałam cicho, patrząc na nią zaniepokojona. Odkąd tu przyjechali, ani razu na mnie nie spojrzała, a jeszcze teraz wyraz jej twarzy, gdy spojrzała na kartkę, zmienił się z zaskoczonego na wściekły i bez słowa wyszła z mieszkania. - Amelia!
- Biegnijcie za nią. - Powiedział szybko jej dziadek. - Ja z nim tu zostanę.
Wymieniłam z jej ojcem krótkie spojrzenia i oboje, bez żadnego zbędnego słowa, za nią wybiegliśmy.

---

- Szefowo? - Spojrzałam w stronę drzwi, w których stała Brygida. - Mogę na chwilę?
- Yhm... - Mruknęłam tylko i wróciłam do poszukiwań swojej komórki wśród chaosu panującego na moim biurku. - Coś się stało?
- Tak, bo... Jestem w ciąży.
- Nie wiem, nie oglądałam jeszcze. Ale w końcu nadrobię. - Mruknęłam cicho, ale bardziej sama do siebie, gdy znalazłam swoją komórkę w tylnej kieszeni spodni. Wzięłam swoje rzeczy i podeszłam do drzwi. Miałam już je otworzyć, ale dotarło do mnie, co mi właśnie powiedziała. Odwróciłam się powoli w stronę Koniecznej. – Co?
- Ale to mi w niczym nie przeszkadza i mogę się teraz wam przydać.
- Nie.
- Ale, Szefowo...
- Nie będę narażać ciebie i twojego dziecka na możliwe zagrożenie. - Westchnęłam cicho. - Wracaj do domu. Teraz i tak do niczego nam się nie przydasz.
Zachowałam się wobec niej dość niegrzecznie i byłam tego świadoma, tylko nie miałam teraz głowy do zajmowania się jej ciążą i innymi problemami.
Wyszłam od siebie z gabinetu i pośpiesznie udałam się do sali odpraw, gdzie był tylko Marek.
- Gdzie Amelia?
- Rozmawia z Luton. - Mruknął, będąc wpatrzony w swój telefon. - Namierzyliście go?
- Nie. - Spojrzał na mnie. - Słuchaj, pracuję z najlepszymi... I z Szymonem, ale magikami do cholery nie jesteśmy, więc nie wymagaj cudów.
- Przepraszam. A co z tym chłopakiem?
- Dopóki nie znajdziemy jego matki, to tu zostanie.
- Nie o to mi chodziło.
- Nie będę robić młodemu problemów. - Spojrzał na mnie, biorąc w dłonie jakąś teczkę. Westchnęłam. - Chłopak nie ma nawet osiemnastki, ojciec kopnął go w zadek za dzieciaka, a typ, którego uznawał za przyjaciela, porwał mu matkę i zmusił go do tego. Nauczkę już dostał, wystarczy. Załatwię mu wolontariat w Domu Seniora lub w Schronisku, jak tak bardzo chcesz go ukarać.
- Powinnaś wziąć wolne. - Teraz to ja na niego spojrzałam, siadając na krześle. - Mimo wszystko, to jednak...
- Nic mi nie jest. Po prostu się martwię i nie o to czy znajdziemy ją żywą, ale o twoją córkę. Odkąd do mnie przyjechaliście, to nie zamieniła ze mną ani słowa, nawet na mnie nie spojrzała, tylko mnie ignoruje.
- Ja bym coś powiedział, ale wolę nie. Bo znowu dostanę ochrzan od was za wyrażanie swojej opini.
- Nie pomagasz.
- Szefowo! - Wbiegł Nikodem. - Namierzyłem go. Amelia już tam jedzie.
- Sama?
- Z Kubą.
- Daj mi adres. - Rzucił wszytko na blat i wziął z niej swój telefon. - Jadę tam, zanim przez nią King będzie miał materiał na nowy horror.
- Ale...
- Ty tu zostaniesz.
- Co?
- On ewidentnie na ciebie poluje. Zostaniesz tu i koniec kropka. - Zabrał jeszcze z oparcia krzesła marynarkę i wybiegł z pomieszczenia.
- Kurrrrr... - Ścisnęłam w dłoni komórkę i nawet przez chwilę chciałam ją rzucić o ścianę, ale zamiast tego, spojrzałam na Nikodema. - Gdzie to jest?
- Przy opuszczonych magazynach.
- Jest tam monitoring?
- Sprawdzę, ale wątpię. - Rozejrzał się dookoła. - Ale mam pomysł, żeby Szefowa miała na nich podgląd.

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz