Rozdział 28.

3K 68 9
                                    

Zanim zaczniecie czytać,  chciałabym Was przeprosić za tak długi okres oczekiwania na rozdział, który miał być z okazji 50 000 wyświetleń. Jest za to z okazji 60 000 i to zupełnie przypadkowo.
Jeszcze raz Wam bardzo dziękuję, bo to, jakie liczby osiąga te opowiadanie jest przerażająco niesamowite. I to, w jaki sposób przeżywacie historię Marii sprawia, że chce mi się to pisać, chociaż nie zawsze mam na to czas. I Was, drodzy fani Marelii, też lubię. Gdyby nie Wy, to bym nie miała ulubionego GIFA na naszym Discordzie :D

---

- Mamo, nastraszyłaś nas. - Człowiek, zwany moim bratem podbiegł do szpitalnego łóżka, na którym leżała nasza mama i ją przytulił. - Jak się czujesz?
- Lepiej, lepiej. - Spojrzała na mnie. - Cieszę się, że też tu jesteś.
Mruknęłam coś w odpowiedzi, a później usiadłam na parapecie. Nie wiedziałam, skąd on miał mój numer, ale bardziej zastanawiałam się nad swoim zachowaniem i nad tym, dlaczego ja w ogóle tu przyjechałam.
Rozdzwonił się mój telefon, wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam, chociaż wiedziałam, że to nie było grzeczne z mojej strony.
- Hejo! - Uśmiechnęłam się mimowolnie, słysząc zaspany głos Amelii. - Gdzie cię wywiało?
- Do szpitala, bo...
- Co się stało? Jesteś cała? Dlaczego mnie nie obudziłaś?
- Amelia, nic mi nie jest. Jestem cała, zdrowa, jest w porządku. Później ci wszystko wyjaśnię.
- Chodzi o nich?
- O nią.
- Dlaczego...
- Nie wiem.
- Ratować cię?
- Chyba nie. I tak niedługo się zbieram do pracy.
- W porządku...
- Postaraj się nie zaspać, co?
- Nie, nie. I tak rodzice dzwonili.
- Mała zostaje jednak tam?
- Tak... W sumie, to psycholog ma racje. Ona pamięta, co się tam wydarzyło i przez to nas się boi. Może nie tak bardzo jak dzadka, ale jednak. A skoro u moich rodziców czuje się bezpieczna, to bym była głupia, gdybym ją od nich zabrała.
- Bardzo dojrzała i mądra decyzja z twojej strony.
- No nie? Aż dziwne! - Zaśmiałam się mimowolnie. - Ale mniejsza. Na pewno wszystko w porządku?
- Na pewno. Tylko nie bierz auta, co? Jestem swoim i wrócimy do domu razem.
- Dobra.
- I ogarnij mi po drodze jakąś sałatkę, co? Jeszcze dzisiaj nic nie jadłam.
- Nie wymagasz ode mnie za dużo?
- Wymagałabym, gdybym chciała, abyś sama sobie ją zrobiła. A tak przynajmniej wiem, że nie pójdziesz znowu spać.
- To brzmi, jakbyś mnie znała... - Zamilkła na chwilę. - Kupię ci i nawet dwie. Pa! A i jak mam cię ratować, to też dawaj mi od razu znać, dobra?
- Yhm. Pa.
Rozłączyłam się. Przez całą moją rozmowę z Amelią, przez cały czas się im przyglądałam i coś mi w ich zachowaniu bardzo nie pasowało, albo po prostu byłam już na ich temat bardzo przewrażliwiona.
- Dołączysz do nas? - Spojrzałam się na matkę. Mogłam zrozumieć, że czuła się źle, ale nie rozumiałam, dlaczego ona wobec mnie zachowywała się... Normalnie. - Tam przy oknie musi być zimno.
- Nie. Przyniosę ci coś do picia. - Zsunęłam się z parapetu i wyszłam z jej sali, nawet na nich nie patrząc. Będąc już na korytarzu zadzwoniłam do Anny. - Jesteś w pracy? Potrzebuję cię.
- Cześć...? Tak, właśnie przyjechałam. Coś się stało?
- Chciałabym cię prosić o małą przysługę. O której nikt, poza Amelią, nie może się dowiedzieć. Ani tego nie ma być w papierach. Mogę na ciebie liczyć?
- Chyba zaczynasz mnie przerażać, ale tak.
- Super. Będę w pracy za godzinę, wtedy porozmawiamy.
Rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni. Wtedy do mnie dotarło, że ta prosta część mojego planu właśnie była za mną...

---

- Ja?
- Ty.
Odpowiedziałam Robertowi równocześnie z Amelią.
- A co z...? - Spojrzał na Bogdana, który wydawał się być zadziwiająco spokojny. - W sensie... Jest po was najstarszy stopniem, a ja tu pracuję od niedawna.
- Też chciałbym wiedzieć. To nie moja wina, że...
- A to nie chodzi o to, że oni tu weszli. Nie chodzi o to, że napadli na Brygidę i resztę. Bogdan, powiedziałam, że cię nie zwolnię, ale nie chcę, żeby osoba, która mnie nie raz okłamała i knuła za moimi plecami, zastępowała mnie i Amelię. Jeżeli nie odpowiada ci rola śledczego, możesz odejść. Ja ciebie na siłę trzymać nie będę. Ja jednak obiecałam ci dać szansę i ci ją dam. Ale na innych zasadach i na moich warunkach. Po prostu nie mogę już ci ufać.
- Rozumiem. Mogę już iść?
Gdy wyszedł, spojrzałam na przyjaciółkę.
- W sumie dobrze to zniósł.
- Wracając do ciebie, Robert. Wiemy, że wymagamy od ciebie dużo i wiemy, że jesteś tu nowy. Ale też wiemy, że podczas naszej nieobecności nikogo nie zwolnisz, nikogo nie zatrudnisz i nie dasz się omotać Wojewódzkiemu i innym takim.
- Ale ja mam być zastępcą? A Kuba? Albo Klaudia?
- Kuba ma problemy, z którymi sam musi się uporać. A Klaudia wróciła dopiero po ciężkiej chorobie i nie chcemy jej jeszcze męczyć. Szczególnie taką odpowiedzialnością. - Spojrzałam na niego. - Możemy na ciebie liczyć?
- Zawsze.
- Super. To ja do ciebie później przyjdę i wdrożę cię w twój nowy zakres obowiązków, a teraz możesz iść zadzwonić do żony, bo widzę, że cię nosi.
Podziękował nam za zaufanie, którym go obdarzyłyśmy i zostawił nas same. Chciałam z nią zacząć temat mojej mamy i tego, o co poprosiłam Annę, ale przyszedł Paweł.
- Ja nie chcę przeszkadzać, ale... - Położył mi na biurku jakiś dokument. Nie wzięłam go, tylko na niego patrzyłam. - To ważne.
- Od kiedy...?
- Od Nowego Roku. Rozmawiałem już na ten temat z mamą Brygidy i ona z nami, w sensie ze mną i z dziećmi przeprowadzi się bliżej mojej mamy. - Amelia usiadła na moim biurku, biorąc w dłonie jego wypowiedzenie. - Wiem, że to jest dla was kłopotliwe, jednak znajdę dla siebie zastępstwo.
- Znajdź mi tylko kogoś równie dobrego, co ty.
- Znajdę nawet i lepszego. - Uśmiechnął się do mnie. - Tylko...
- Tak, wiem. Mam to zatrzymać w tajemnicy. - Westchnęłam cicho. - Jak zawsze.
- Sam im chcę to powiedzieć.
- W porządku. - Gdy wyszedł, spojrzałam na Amelię. - Nawet nie jestem zaskoczona.
- To było do przewidzenia. - Westchnęła, oddając mi jego wypowiedzenie, które schowałam do szuflady. - Trudniej będzie mu znaleźć kogoś, kto cię zachwyci.
- Mogę? - Spojrzałam na Annę. - Czy mam przyjść później?
- Chodź. Zrobiłaś to?
- Yhm. Ale nie mam dla ciebie dobrych informacji. Nie zrozum mnie źle, ale wasze DNA są niezgodne. - Wzięłam od niej wyniki i zaczęłam je przeglądać. - Sprawdziłam dwukrotnie.
- Tak myślałam. - Oddałam wyniki przyjaciółce. - Dziękuję.
- Ej, Szajner. Czy to znaczy, że twój Stary nie jest twoim Starym?
- Moja Stara.
- Co?

---

Poprosiłam Amelię, by pojechała tam ze mną. Kobieta, która przez całe moje życie podawała się za moją matkę, była na szczęście sama. Spojrzała tylko na moją przyjaciółkę, gdy weszłyśmy razem do jej sali, ale nic nie powiedziała.
- Musimy prozmawiać. - Oparłam się o ścianę, wcześniej rzucając na jej łóżko wyniki badań DNA. - O tym.
- Co to jest?
- Papierek, który świadczy o tym, że nie jesteśmy spokrewnione.
- Zrobiłaś to bez mojej wiedzy?
- To mnie pozwij! - Westchnęłam. - Po prostu ja chcę wiedzieć, o co tu chodzi. Czy mnie adoptowaliście, porwaliście czy znaleźliście w kapuście. Tylko bez kłamstw i wykrętów.
- Na krótko przed naszym ślubem, twój ojciec miał romans. Postanowiłam mu wybaczyć, a później okazało się, że ona jest w ciąży. Zgodziła się ciebie urodzić, pod warunkiem, że my się tobą zajmiemy.
- I...?
- I to nie zmieniło faktu, że cię pokochałam. Jak własną córkę.
- Ale ci się znudziłam, gdy zaszłaś w ciążę.
- Wcale nie. Tylko ty zaczęłaś mieć swoje plany, które mnie przerażały. - Spojrzałam na nią. - To nie jest łatwe dla matki, która słyszy, że jej dziecko chce być w Policji.
- I dlatego postanowiłaś wyrzucić mnie z domu?
- Nie chciałam tego. Masz rację, że to wszystko, co się później stało, to tylko i wyłącznie moja wina. I teraz dość nieudalnie, ale próbuję to wszystko naprawić.
- Na to chyba jest już za późno.
- Ja po prostu chciałam dla ciebie jak najlepiej. Jak każda matka dla swojego dziecka.
- Nie nazywaj mnie swoim dzieckiem. - Warknęłam, będąc zirytowana już tą całą sytuacją i jej głupimi wymówkami, w które nie mogłam i chyba nawet nie chciałam uwierzyć. - Nie po tym, gdy wyrzuciłaś mnie z domu. Nie po tym, gdy gdzieś miałaś swoją umierającą matkę.
- Myślisz, że ja tego wszystkiego nie żałuję? Nie popełniaj mojego błędu. Pozwól mi to naprawić, zanim będzie za późno.
- Nie popełnię, a wiesz dlaczego? - Spojrzałam na nią. - Bo jesteś dla mnie nikim. Ty i ojciec. Oboje mnie okłamywaliście, w dupie mnie mieliście, a gdy przychodzi co do czego, to mnie obrażacie albo wyzywacie bliskie mi osoby. Więc dajcie mi po prostu spokój. Chociaż tyle dla mnie zróbcie.
Wychodząc spojrzałam na Amelię, która była zajęta oglądaniem swoich paznokci. Nie mogłam więcej jej słuchać, nawet, jeśli to wszystko faktycznie było prawdą. Jakoś nie potrafiłam jej tych kłamstw i tego wszystkiego wybaczyć. A może nie chciałam?
Wyszłam na parking i oparłam się o swoje auto. Czekając na przyjaciółkę, żeby oczyścić swoje myśli, zaczęłam się zastanawiać, jak będzie to wszystko wyglądało po Nowym Roku. Jak każdy zrozumie, że Brygidy już z nami nie będzie, nie będzie Pawła i szczerze wątpiłam, żeby Wilczewski wytrzymał tak długo bez odpowiedniego dla siebie stanowiska.
- Maria...? - Z rozmyśleń wyrwał mnie jej głos. Spojrzałam na nią. - Boli?
- Trochę. - Przytuliłam się do niej i dopiero, gdy objęła mnie swoimi ramionami, zaczęłam po prostu płakać. - Bardzo.
- Wiem... - Szepnęła, wzmacniając swój uścisk. - A ja tu jestem.

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz