Rozdział 14

682 23 8
                                    

MADELINE

Wtuliłam się mocniej w siedzenie, ciągle nie otwierając oczu. Próbowałam uspokoić galopujące serce, które za wszelką cenę chciało wyrwać się z mojej piersi. Nie wiedziałam, czemu ostatecznie pojechałam z Nicholasem, nie robiąc mu żadnej awantury, ale w tamtym momencie poczułam, że powinnam się zgodzić.

Siedząc później samotnie w jego samochodzie, po raz kolejny naszły mnie wspomnienia z dzieciństwa, lecz tym razem nie byłam w stanie ich stłumić, pozwalając wziąć im nade mną górę i opanować myśli. Byłam z siebie dumna, że moja chwila słabości pojawiła się dopiero, gdy opuścił samochód oraz że opamiętałam się, zanim wrócił. Dzięki temu nie widział łez, które spłynęły po moich policzkach. Mogło być to absurdalne, ale w ciągu ostatnich kilku dni, zrozumiałam jak bardzo brakowało mi jego towarzystwa. A w sumie to jego wersji sprzed kilku lat, gdy jeszcze się przyjaźniliśmy.

Chociaż czułam, że mężczyzna podczas jazdy co chwila przyglądał się mojej twarzy, w dalszym ciągu udawałam, że śpię. Raz po raz, dla niepoznaki, mamrotałam coś pod nosem, aby nie zdradzić mu prawdy o tym, iż wcale nie dryfowałam w marzeniach sennych. Mówienie przez sen było moim zwyczajem od dzieciństwa, które szczególnie ukazywało się w momencie, gdy czymś nadmiernie się przejmowałam. Kilka razy zdarzyło mi się także stwarzać przed innymi osobami iluzję odpoczynku, dlatego też nie sprawiło mi to zbyt dużego kłopotu.

Po kilkudziesięciu minutach podróży, w końcu stanęliśmy. Momentalnie od strony Nicka zawiał lekki wiatr, niosąc za sobą zapach lasu. Musiał z pewnością opuścić okno, by wpisać kod do bramy, stwierdziłam nadal z zaciśniętymi powiekami, a chwilę później usłyszałam odgłos wciskanych liczb na panelu bezpieczeństwa.

To dobry czas, by udać pobudkę, westchnęłam, przecierając oczy, a następnie szeroko otworzyłam usta, by wydać z siebie charakterystyczny przeciągły odgłos ziewania. Gdzie jest mój Oskar, Droga Amerykańska Akademio Sztuki i Wiedzy Filmowej?

– O! Śpiąca królewna się obudziła – zaśmiał się chłopak, wciskając guzik zamykania okna i ruszył przed siebie brukową drogą.

– Już jesteśmy? – zapytałam głupio, rozglądając się na boki, by rozpoznać okolicę.

Droga prowadząca do posiadłości ojca Nicholasa stała się dużo bardziej zielona, niż pamiętałam z czasów szkolnych. Żwirową ścieżkę zastąpiły kremowe kostki, ciągnące się od początku bramy, aż po wejście do budynku. Po obu jej stronach rosły sięgające do kolan krzewy, obcięte w ozdobny sposób. Aż żałowałam, że tylko je mogłam zobaczyć w świetle stojących gdzieniegdzie latarni. Obiecałam sobie jednak, że skoro świt wstanę i popodziwiam resztę roślinnych dywanów posiadłości.

– Zatrudniliście ogrodników? – zapytałam szczerze zainteresowana. Pamiętałam jak w dzieciństwie plątaliśmy się pod nogami pana Michaela, chcąc pomóc mu udekorować ogród tysiącem barw kwiatów. Pani McConnell uwielbiała rankami przesiadywać na patio i przyglądać się temu dziełu sztuki, a my chcieliśmy, aby częściej się uśmiechała. – Twoja mama...

– To było marzenie mamy, więc tata prawie codziennie pilnuje pracowników, by zajmowali się roślinnością – westchnął Nick, zaparkował i zgasił silnik. – Ma pewnie nadzieję, że podoba jej się to co widzi z góry.

Odchrząknęłam, czując się źle z tym, iż poruszyłam ten temat. Wiedziałam, że mężczyznom z rodu McConnell brakowało pani Florence. Byłam świadoma, że ten temat był drażliwy, szczególnie że nie minęło wiele lat, od kiedy wydała z siebie ostatni dech.

– Nick... – zaczęłam przepraszającym tonem, lecz ten gwałtownie otworzył drzwi i wysiadł na zewnątrz, aby uniknąć rozmowy. Rozumiałam go. Obwiniał się nie tylko za jej śmierć, ale też za to co wydarzyło się kilka lat wcześniej. Za to, co nawiedzało mnie w snach i także wywoływało duże wyrzuty sumienia.

Hated HeirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz