Prolog

89.3K 2.7K 1.5K
                                    

Piątkowe wieczory pokera ze zwykłych spotkań szybko przerodziły się w całkiem dobrą okazję do pozyskiwania informacji. A informacje z kolei były tym, co pozwalało utrzymać się na szczycie zarówno w sferach towarzyskich, jak i biznesowych.

Alexander nie przepadał za pokerem. Uważał go za nudną, głupią formę rozrywki. Nie znosił go równie mocno jak dymu cygar, który unosił się nad ogromnym stołem, przy którym od blisko trzech lat miał swoje stałe miejsce.

Bywały dni, kiedy szczerze nienawidził także ich wszystkich – burmistrza Stewarta, który siedział po drugiej stronie stołu, w jasnym garniturze, z opaloną, promienną twarzą. Co czwartek spędzał wieczory w oddalonym o godzinę drogi od miasta hotelu, w którym regularnie od dwóch lat zdradzał swoją żoną z Cindy, młodą prezenterką lokalnej stacji telewizyjnej.

Leonarda, prawie sześćdziesięcioletniego dyrektora głównego banku w Vancouver. Rok temu zapłodnił swoją sekretarkę i, chcąc uniknąć skandalu, szantażem zmusił ją do wyjechania do Europy.

Parkera, najmłodszego z ich towarzystwa inwestora na giełdzie. Był całkiem zdolny, ale miał słabość do używek, tanich kobiet i alkoholu.

Informacje były tym, co pozwalało Alexandrowi patrzeć na nich bez obawy, że są w stanie jakkolwiek mu zaszkodzić. Jeden jego ruch byłby w stanie zniszczyć ich życia, kariery i przekreślić przyszłość, a także wszystko, co się z nią wiązało.

Właśnie dlatego spędzał dwie godziny w każdy piątek, grając w pokera, którego nie znosił. Dla informacji. I wygranej, rzecz jasna.

Uwielbiał wygrywać. Cóż... może nie tyle wygrywać, co widzieć na twarzach swych przeciwników cień porażki.

– Pamiętacie firmę Jons&Jons? – Burmistrz, nie odrywając spojrzenia od swych kart, zaciągnął się cygarem.

– Ogłosili upadłość przed rokiem – rzucił smętnie Parker, po czym wzruszył ramionami, jakby nie miało to większego znaczenia. Miał wychudzoną, wyblakłą twarz i zapadnięte, zmęczone używkami ciało. – Z tego, co mi wiadomo, właściciele wynieśli się do USA, nie zostawiając po sobie niczego prócz tego paskudnie ogromnego wieżowca w centrum. Stoi pusty...

– Już nie – wtrącił burmistrz, wykładając na stół kartę. – Wygląda na to, że będziemy mieć nową zagubioną duszę, panowie.

Leonard zaniósł się śmiechem, któremu zawtórował również piskliwy kaszel.

Alexander przesunął spojrzeniem po stole.

– Marton Company – oznajmił Stewart. – Otwierają nową filię tutaj, w naszym mieście. Podobno to jedno z czołowych przedsiębiorstw w stanach. Kto wie, może przyjdzie nam powitać nowego kompana do naszych piątkowych spotkań?

– Towarzyszy należy dobierać równie uważnie, co żony – oznajmił Leonard. – Jeden zły ruch, a człowiek zostaje z niczym. – Położył karty na blacie i westchnął ciężko: – Pas.

Alexander uniósł podbródek i, wciąż milcząc, napotkał spojrzenie stojącego przy wyjściu niskiego chłopaka. Jedno skinięcie wystarczyło, aby ten zniknął w mroku pomieszczenia.

– Pas. – Parker również odłożył karty.

– Alexandrze? – Burmistrz obdarzył bruneta uśmiechem godnym człowieka, który, zbyt pewny swojej wygranej, popada w zapomnienie.

Kilka sekund później ów uśmiech zastąpił grymas.

Alexander miał ochotę prychnąć. Przez ostatnie lata zdołał się jednak przekonać, że emocje należało trzymać na wodzy, skryte pod obojętnością. Wstał więc i, narzucając marynarkę na swoje ramiona, odparł:

– Znasz numer mojego konta.

– Sukinsyn – syknął Stewart. – Nie masz litości, ogrywając przyjaciół, Davies.

Brunet odpowiedział jedynie krzywym uśmiechem, po czym ruszył prosto w mrok, aby następnie skierować się w stronę wyjścia.

Młody mężczyzna pojawił się tuż za jego ramieniem i, nie tracąc czasu, poinformował:

– Jon Morton. Żona Olivia. Córka Kiara. Wartość rynkowa firmy to szacowane trzysta milionów dolarów. Pięć oddziałów. Jeden w Nowym Jorku, trzy w Europie i jeden tutaj, w Vancouver.

Alexander przystanął gwałtownie pośrodku wąskiego, słabo oświetlonego korytarza. Zawsze parkował z tyłu budynku, właściwie z dwóch powodów – plotki nie były mu do niczego potrzebne, nie lubił także tłumów, które w piątkowe wieczory nawiedzały ulice miasta.

– Czy to znaczy, że Davies Enterprises będzie miało konkurencję, proszę pana?

Brunet nabrał głęboki oddech, a potem, odwracając się powoli, obdarzył Xaviera niemal ojcowskim spojrzeniem.

– Gdy Jon Morton przeprowadzi się do Vancouver, będziemy musieli złożyć mu wizytę, Xavierze.

– Dlaczego?

Kącik ust Alexandra drgnął ku górze w lekkim, pozbawionym radości uśmiechu. Potem odwrócił się i, ruszając przed siebie, rzucił przez ramię:

– Jeżeli pragniesz kogoś zniszczyć, najpierw musisz trzymać go blisko siebie. 



J.B.H

If You Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz