CZARNY RZEŹNIK powolnym krokiem ruszył ku początkowi szeregu. Elf odziany był w ciemną kolczugę i posrebrzaną zbroję, jego peleryna lśniła czerwonym płomieniem. Uzbrojony w błękitną tarczę, wysadzaną kryształami oraz miecz. Czarne, długie kaskady jego włosów opadały falami wzdłuż pleców.
Oczy Elerían rozbłysły się wrogo na widok nieprzyjaciela. Poczuła, jak dłoń Thranduila delikatnie spoczywa na jej ramieniu. Zadrżała nieznacznie gdy wróg stanął w miejscu. Z wyższością omiótł zgromadzonych spojrzeniem, spoczywając na srebrnowłosej elfce. Uważnie dopatrywał się choć ciena strachu w jej pustych oczach. Na próżno. Elfka zgrabnie wyciągnęła miecz i zaczęła powoli krążyć kilka metrów obok wroga, jednocześnie wyrównując z nim spojrzenia.
Zerkali na siebie przez dłuższy moment, z taką mieszaniną wstrętu, niechęci i nienawiści, że wielu spoglądających na tę scenę musiało odwrócić wzrok.
Thranduil zamknął na chwilę oczy i potarł skronie, pragnąc w ten sposób powstrzymać rozpoczynający się ból głowy. Nie potrafił odpędzić koszmarnych myśli, a to jedynie potęgowało jego gniew.
— Donari — rzucił w stronę elfa Morgolgol, ignorując przy tym Panią Gwiazd. — Zdradziłeś własnego ojca. Jak mogłeś sprzymierzyć się ze zdrajczynią? — zapytał z wściekłością.
Ciemnowłosy wystąpił z szeregu, na jego twarzy malowała się odraza, nienawiść i żal.
— Ty nie jesteś moim ojcem — wycedził — jesteś potworem. A ja służę tylko królowej — oznajmił z pewnością w głosie. — To ty jesteś zdrajcą.
Morgolgol uśmiechnął się. Uśmiech ten przywodził na myśl psychopatę, rozkoszującego się patroszeniem wszystkiego dookoła.
— Niezrównana Elerían — zakpił, kręcąc głową — gdy cię znalazłem ujrzałem w tobie to, czego pragnąłem. Zło, potęgę, siłę, a przede wszystkim dziedzictwo krwi — mówił nie spuszczając oczu z elfki. — Wygląda na to, że popełniłem błąd. Nie zasługujesz by być u mego boku — wysyczał, po czym przeniósł uwagę na ludzi, stojących obok elfów. — A wy? Zdrajcy! Ocaliłem was i wasze nic nie warte życia, a wy w zamian zdradzacie swego pana. Banda dzikusów! — wrzeszczał.
— Są teraz moimi ludźmi — wtrąciła z mocą Elerían — nie nazywaj ich dzikusami.
Elf zgromił ją zimnym spojrzeniem.
— Twoimi ludźmi? — prychnął z ustami wygiętymi w kpiącym uśmiechu. — A co takiego im obiecałaś, że stanęli po twej stronie, Gasho? — zapytał chytrze. — Wolność? Pokój? Nowe życie? — wyliczał unosząc brew. — Ona nie jest dobra i nigdy nie była. Zapomnieliście już co czyniła będąc pod moimi rządami? — rzucił w kierunku żołnierzy.
— Zamilcz — wycedziła stalowym tonem elfka.
Zabolały ją jego słowa, gdyż były wielce prawdziwe.
— Zabijała.
— Zmuszałeś mnie — wtrąciła czując narastający ból.
— Zabijała paląc żywcem, wykrwawiając, ścinając — ignorował ją — już o tym zapomnieliście? Myślicie, że was czeka lepszy los, głupcy? — warknął.
— Powiedziałam: MILCZ! — wstrząsnęła tak ostrym, nienawistnym tonem, że nawet twarz Morgolgola na moment spowił szok. — Przyznaję, iż jestem wielce podłą istotą — odezwała się już spokojniej. — Moje zbrodnie i grzechy są niezliczone. Kłamałam, oszukiwałam, zabijałam, mściłam się. Robiłam okrutne rzeczy, myśląc, że w ten sposób ochronię najbliższych — mówiła i po chwili podeszła bliżej ciemnowłosego. — Ale ty robisz rzeczy, które nie mieszczą mi się w głowie. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię tak bardzo — syknęła z goryczą —żałuję, że nie jestem potworem, którego chciałeś ze mnie uczynić. Żałuję, że nie mam wystarczająco trucizny, aby zabić w męczarniach ciebie i całą zgraję tych ścierw. Bo przeszycie was mieczem to za mało, Morgolgolu. Zbyt mało bólu. Chętnie poświęciłabym własne życie, aby z uśmiechem na twarzy patrzeć jak umierasz.
Elf poczuł jak zalewa go furia.
— Jesteś głupia, Gasho — szepnął ze złością — i obiecuję ci, że stracisz wszystko.
— Nazywam się Elerian — poprawiła go z pewnością — a ja obiecuję ci, że ostatnim, co ujrzysz będzie istota ciesząca się z tego, że umierasz i z tego, że dokonała zemsty — zapewniła go.
— I kto nią jest? Ty? — wybuchnął śmiechem.
— Nie. — Za jego plecami rozbrzmiał się stalowy głos.
Morgolgol przymknął powieki, biorąc głęboki wdech, po czym odwrócił się by ujrzeć elfiego króla.
— Ty? — Uśmiechnął się ironicznie. — Chcesz za nią walczyć? Po tym jak zostawiła cię samego z małym dzieckiem na tyle wieków? — pytał, wpatrując się z zimną twarz króla. — Zabiję ją na twoich oczach, durny złotowłosy elfie.
Thranduil czuł narastający gniew. Mimo to duma kazała mu udowodnić wszem i wobec, że nie boi się gróźb, bez względu na to od kogo by pochodziły.
— Odebrałeś ją nam — warknął. — Więc teraz ja odbiorę ci życie.
— Myślisz, że to miłość, Thranduilu? — wróg zadał kolejne pytanie. — Jesteś gotowy za nią zginąć?
Władca Leśnego Królestwa wbił w niego lekko zdziwione spojrzenie, po czym przeniósł ją na żonę stojącą kilkanaście metrów dalej. Widział jej przerażone spojrzenie, które wręcz błagało o to, aby się wycofał. On jednak wiedział, że nie może tego uczynić. Bowiem jego ukochana wycierpiała już zbyt wiele z rąk tego potwora, a on nie zamierzał pozwolić, aby to miało się powtórzyć kiedykolwiek.
— Tak — odrzekł pewnie, krzyżując spojrzenia z ciemnowłosym elfem.
Elerían próbowała go powstrzymać, ale nie udało jej się. Słowa padły, rzucone w powietrze, niczym strzały. Kpiący uśmiech wroga stopniowo zaczynał zanikać.
— Ah tak — mruknął, kiwając głową. — A zatem wybrałeś śmierć.
Zabrzmiały potężne okrzyki, z głębi bramy zabrzmiał róg. Morgolgol zaś dobył z pochwy miecz, ostrze zalśniło niczym sopel lodu.
— Ribo i tangail! — rozkazała królowa.
Elfowie ustawiali się zgodnie z jek rozkazami.
— Leithio! — zawołała.
Zawdzięczały łuki, świsnęły strzały.
Thranduil zaś skupił się na Morgolgolu.
Starcie królów się rozpoczęło.
***
Wiem, że krótko.
Jeśli tu jesteś, zostaw komentarz, chcę zobaczyć czy ktoś tu jeszcze zagląda. 😆
CZYTASZ
𝐑𝐄𝐓𝐔𝐑𝐍 𝐎𝐅 𝐓𝐇𝐄 𝐐𝐔𝐄𝐄𝐍.
FanfictionUWAGA! KSIĄŻKA MOŻE ZAWIERAĆ MASĘ BŁĘDÓW STYLISTYCZNYCH. POWOLI ZABIERAM SIĘ ZA KOREKTĘ. :) ❝𝐍𝐚𝐳𝐰𝐚ł 𝐜𝐢ę 𝐨𝐠𝐧𝐢𝐞𝐦. 𝐖𝐢ę𝐜 𝐛ą𝐝ź 𝐨𝐠𝐧𝐢𝐞𝐦.❞ Elerían. Ukochana żona Thranduila, zaginiona matka Legolasa. Podczas jednej z bitew znika, nig...