16.04.1988
Mała duszyczka siedziała na huśtawce na jednym z pobliskich placów zabaw. Obserwowała jak pogoda w mgnieniu oka się zmienia, niebo pokrywa się ciemnymi chmurami, a na jej twarz zaczynają spadać pojedyncze krople wiosennego deszczu. Jej ciemne włosy falowały wolno na wietrze. Szare oczy leniwie rozglądały się po opustoszałym placu zabaw. W małej główce kłębiło się wiele pytań, na które na razie nie uzyska odpowiedzi. Ciocia szuka jej od paru godzin, lecz duszyczka nie ma poczucia winy. Chciałaby być dorosła, chciałaby być najpotężniejszą czarownicą jaką widział świat. Nie rozumiała, że ten nie jest taki kolorowy, a prawda nie zawsze jest dobrym wyjściem. Postanowiła zostać na placu dopóki nie osiągnie dorosłości.
Zauważyła, że została całkiem sama. Niektórzy rodzice na odchodne rzucali pojedyncze spojrzenia, jakby chcieli zobaczyć, czy wszystko w porządku. Duszyczka nie przejmowała się innymi. Mimo młodego wieku wiedziała, że na zaufanie i szacunek trzeba zasłużyć. Nie była głupia, chociaż próbowano jej to wmówić nie raz. Powoli nawet zaczynała w to wierzyć, żeby potem znowu sobie przypomnieć kim jest.
A tak naprawdę, jej istnienie było jedną wielką zagadką.
Zaaferowana Emily przebiegła jeszcze parę razy przez tę samą ulicę. Pozornie była chodzącą oazą spokoju. Jak wiadomo pozory potrafią być mylące. Na zewnątrz zimna, spokojna Emily Moon, wszystkim znana jako uzdolniona uzdrowicielka, a wewnątrz, od śmierci jej siostry, zdrady najlepszego przyjaciela i odejścia jej miłości, była chodzącą, tykającą bombą emocji, o której tak naprawdę nikt nie wiedział. Nikt nie znał dnia ani godziny jej potencjalnego wybuchu. Nawet sama Emily.
Małą duszyczkę i Emily Moon łączyły nie tylko więzy krwi. Obie znały swoją wartość, były nadzwyczaj opiekuńcze a zarazem potrafiły kogoś doszczętnie zniszczyć. Duszyczka nie czuła się źle z faktem sprawiania kłopotu swojej ciotce. Tak naprawdę było odwrotnie. Czerpała z tego dziwną satysfakcję.
— Mamo...
— Nie jestem twoją mamą.
Nie mówienie prawdy swojej podopiecznej wcale nie pomagało Emily. Prawda potrafiła być przytłaczająca, a tym bardziej Ministerstwo Magii. Uważali małą duszyczkę za niebezpieczną, mimo że wcale taka nie była. Sugerowali się przeszłością jej ojca, śmiercią matki. Nawet sam Dumbledore nie przemówił im do rozumu.
— To jeszcze dziecko...
— Albusie, to dziecko mordercy...
Na samo wspomnienie Emily robiło się niedobrze. Oczy zaszły łzami, oddech stał się nierówny, a usta same zaczęły drżeć. Nie prosiła się o taki los, jednak wojna była nieunikniona. Śmierć siostry, wychowanie swojej siostrzenicy, odejście osoby, którą kochała do osoby, której z całego serca nienawidziła... To wszystko zbyt ją przytłaczało.
— Syriusz nas zdradził, Potterowie nie żyją...
W pomieszczeniu nastała nieprzyjemna cisza. Przez skórę każdego przeszedł dreszcz. Nikt nie chciał przyjąć tego do siebie, przecież to nie może być prawda...
— Jednak chłopiec przeżył, Voldemort zniknął...
Emily miała ochotę krzyczeć, a kiedy była o jeden krok od zdarcia sobie gardła, ciszę wokół niej przerwało skrzypnięcie. Odwróciła wzrok w tamtym kierunku i zobaczyła jedyną osobę jaka jej została. Niezwykle uradowała się na jej widok i zapominała o wszystkich złych wspomnieniach. Ruszyła pewnym krokiem przed siebie, nie zważając na nasilający się deszcz. Chciała ją przytulić, wycałować, chciała kochać dziecko swojej siostry, lecz była ona również córką Syriusza Blacka. Emily zatrzymała się trzy metry od małej duszyczki, która wpatrywała się w nią ze smutkiem. Troska zniknęła z twarzy Emily tak szybko, jak się pojawiła. Zastąpiła ją pogarda i bezradność.
— Cora, idziemy do domu.
~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że was zaciekawiłam. Historia połączona jest z innymi na moim profilu.
🌑
CZYTASZ
The Murderer's Daughter
FanfictionDorastająca w mugolskim świecie, pod okiem ciotki czarodziejki, Cora Black, dostaje list ze szkoły magii. Jedenastolatka od małego była uczona tej sztuki, a teraz ma szansę rozwinąć skrzydła. Jednak nieświadoma swojej popularności związanej z nazwis...