XLVIII: Lista haseł

570 49 8
                                    

— Emily wie, że dostałam Błyskawicę.

Razem z Leo siedzieliśmy w opuszczonej klasie już od dwóch godzin. Byłam zbyt wyczerpana i zdenerwowana, żeby znów próbować wyczarować patronusa. Lupina przynajmniej przypominał jakiś kształt, mój w ogóle się nie pojawiał, albo srebrna mgiełka znikała po sekundzie.

— Wysłałam Antaresa — kontynuowałam — i nie dostałam odpowiedzi do tej pory.

Vesim siedział wgryziony w mały kawałek jabłka na rogu biurka nauczycielskiego. Kto by pomyślał, że tak mu przypadną do gustu.

Leo zmarszczył brwi i dał spokój z ponowną próbą.

— Kiedy go wysłałaś?

— Jakieś... dwa tygodnie temu? — mruknęłam, przecierając oczy. — Może coś mu się stało po drodze?

— Nie... — zaprzeczył od razu Leo. — Wątpię. Może to Emily zwleka z odpowiedzią?

— Albo to jej się coś stało... Mówiłam ci? — Zobaczywszy minę Leo, dodałam: — Emily z papierkowej roboty w ministerstwie została wysłana na szkolenie aurora. Oczywiście mogła odmówić, ale już od dawna słyszałam, że gdyby tylko jej się udało, chciałaby nim zostać. — Spojrzałam na Vesima, który swoimi długimi palcami właśnie próbował wyrwać kolejny kawałek jabłka. — No i proszę. Przynajmniej ma jakieś zajęcie.

Leo wyglądał, jakby nie wiedział, co mi odpowiedzieć.

— Dobrze dla niej — przyznał w końcu. Skinęłam głową, czując okropne znużenie. Lupin zdawał się to zauważyć. — Jest grubo po jedenastej, a ty masz jutro mecz. Dasz już sobie spokój? Inaczej cię zaniosę...

Parsknęłam. Leo miał rację, zresztą jak zwykle. To ja namówiłam go, by się dzisiaj spotkać.

— Tak... Dobry pom-yyy-sł — ziewnęłam.

•••

Poranek zapowiadał katastrofalny dzień. Wstałam zmęczona, zupełnie niewyspana, Vesim zwrócił na moją szafkę nocną jabłko, które wczorajszego wieczoru pochłonął całe (a to był szok, bo ciało ma jak patyk), a Hermiona, jak zwykle zresztą, zbudziła mnie ciosem poduszką w twarz.

Mojego zbierania nie do końca można było nazwać zbieraniem, bo popędziłam do toalety aż dwa razy, raz zapominając szczoteczki. Zaklęcia accio jeszcze nie przerabialiśmy. W końcu jednak doczłapałam do dormitorium, do śniadania było dosyć dużo czasu, ale Hermiona już dawno poszła w ślady chłopaków i po prostu poszła porozmawiać z drużyną i życzyć im powodzenia. Zapewne wszyscy już tam byli.

A mi wpadł do głowy pomysł. Spojrzałam na swoją szafkę nocną. W dormitorium było pusto, a Vesim jeszcze sprzątał resztki zwróconego jabłka. Podeszłam do szafki nocnej.

— Dasz mi szczęście — szepnęłam i otworzyłam górną szufladę.

Pod książką do transmutacji, w kawałku starej koszulki, ukryłam pierścionek. Przez kilka ostatnich dni nie nosiłam go w kieszeni, bo bałam się, że go zgubię. Teraz byłam prawie pewna, że nie jest zaklęty.

Położyłam go na otwartej dłoni, chcąc jeszcze się mu przyjrzeć. Inicjały L. M. wskazywały na jedynego właściciela — Lisę Moon. W liście do Emily nie zawarłam informacji o pierścionku. Wsunęłam go na palec serdeczny i chwyciłam za miotłę, kierując się do drzwi z uśmieszkiem błąkającym się gdzieś na ustach.

Kiedy tylko wparowałam do Wielkiej Sali, moje oczy powędrowały w kierunku stołu Ślizgonów, szczególnie Malfoya, stojącego w grupie swojej drużyny. Ich głowy odwróciły się jak na zawołanie, a miny wyrażały więcej niż tysiąc słów; co najmniej jakby sam Syriusz Black stanął w drzwiach Wielkiej Sali. Poprawiłam chwyt na Błyskawicy, uśmiechając się pod nosem i przygotowałam na zderzenie z bliźniakami. Wylecieli ze swoich miejsc do mnie, zaraz za nimi Leo i podnieśli. Jakimś cudem, bez zbędnego upadku, usadzili mnie na barkach. Lupin odebrał ode mnie miotłę i, szczerząc się głupio, ruszył za nami do stołu. Czułam się jakbym zaraz miała zlecieć.

The Murderer's DaughterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz