Rozdział XXVI: Początek kłopotów cz. 2

601 47 1
                                    

W pokoju wspólnym próbował nas zatrzymać Neville. Niestety (lub stety) nie miał szans w pojedynku z Hermioną. Harry sprytnie wykiwał Irytka, którego spotkaliśmy po drodze na trzecie piętro. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy na miejscu zastaliśmy otwarte drzwi.

- No i stało się - powiedział cicho Harry. - Snape przeszedł obok Puszka.

Pies cicho pochrapywał, a obok niego leżała harfa. Po chwili jedna z trzech głów bestii otworzyła oczy i zaczęła warczeć. Zaraz za nią zrobiły to dwie pozostałe. Harry przycisnął swój flet do ust i zaczął nieudolnie grać. Jednak Puszkowi to wystarczyło, bo po chwili znowu smacznie spał.

- Chyba uda nam się podnieść tę klapę, co? - szepnął Ron, zerkając pod grzbiet psa. - Chcesz iść pierwsza, Coro?

- Nie ma mowy - odpowiedziałam nieco zdenerwowana.

- Hermiono?

- Nie, nie chcę - pisnęła.

- No dobra.

Rudzielec zacisnął zęby, ominął wielkie łapy i pociągnął za rączkę od klapy, po czym ta się otworzyła.

- Widzisz coś? - zapytałam donośnie, chcąc przedrzeć się przez skrzekliwą melodię fletu.

- Nic... tu jest ciemno... nie ma jak zejść, trzeba wskoczyć.

Harry, wciąż grając na flecie, pomachał ręką, by zwrócić na siebie uwagę. Podał flet Hermionie, która zaczęła grać równie nieudolnie co okularnik.

- Jeśli coś mi się stanie, nie właźcie za mną. Idźcie prosto do sowiarni i wyślijcie sowę do Dumbledore'a - rzekł Harry.

- Jasne - powiedział Ron, a ja przytaknęłam skinięciem głowy.

Harry zniknął w ciemnościach. Czas dłużył się okropnie, a dalszą melodię przerwało pluśnięcie dochodzące z dołu.

- W porządku! - Usłyszeliśmy stłumiony krzyk.

Wymieniliśmy spojrzenia z Ronem, po czym ruszyłam pierwsza. Wskoczyłam w dół, spadając dosyć długo, aż wylądowałam na czymś miękkim. Zaraz za mną spadł Ron, potem Hermiona.

- Dobrze, że coś tu rośnie - zauważył Ron.

- Dobrze?! - krzyknęła Hermiona. - Popatrzcie na siebie!

Doskoczyłam do Hermiony, która przywarła do wilgotnej ściany. Chłopaki zostali oplątani łodygami zmutowanej rośliny. Zaczęli się szamotać, próbując uwolnić się z mocno ściskających ich pędów, ale im mocniej szarpali, tym mocniej roślina ich ściskała.

- Nie ruszajcie się! - krzyknęłam. - To...

- ... diabelskie sidła! - dokończyła Hermiona.

- Och, jak dobrze, że wiemy jak to się nazywa... - warknął Ron.

- Zamknij się! - krzyknęłam. - Próbuję sobie przypomnieć przeciwzaklęcie...

- Wiem! - krzyknęła Hermiona. - To lubi ciemność i wilgoć...

- Zapal coś! - wrzasnął Harry.

- Ale nigdzie nie ma drewna...

- CZY TY ZWAROWIAŁAŚ? - zawył Ron. - JESTEŚCIE CZAROWNICAMI CZY NIE?

Z naszych różdżek wystrzelił niebieski płomień, który skutecznie odpędził zdziczałe pnącza. Ruszyliśmy dalej korytarzem, słysząc jedynie nasze oddechy, kapanie wody i kroki. Doszliśmy do komnaty pełnej... małych ptaków.

- Nie wyglądają groźnie, ale jeżeli rzucą się całą chmarą... Biegnę - oznajmił Harry zanim zdążyłam go złapać.

Jednak nic konkretnego się nie zdażyło, oprócz tego, że kolejne drzwi były zamknięte. Nawet zaklęcie Alohomora nic nie zdziałało.

The Murderer's DaughterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz