XXXV

562 57 38
                                    


Wypuścił powietrze z ust, nerwowo wbijając swoje paznokcie jeszcze głębiej w swoją skórę na pokaleczonych nadgarstkach. Wiedział, że nie powinien  otwierać tych nieszczęsnych drzwi. Teraz przyszło mu płacić za swoją głupotę, z niepokojem wpatrując się w końcówki brązowych włosów. Johnson był wysoki, a Travis starał się nie stracić resztek panowania nad własnym życiem,  zachowując godność nie trzasnąć drzwiami i na powrót skulić się pod miękką, pachnącą Salem pościelą. 

Szatyn nie odzywał się dłuższą chwilę, samemu prawdopodobnie będąc w szoku. Za cholerę nie spodziewał się zobaczyć wcześniej tych złotych kosmyków i zadziwiająco denerwujących tęczówek  niż postanowi na powrót wrócić do wypełniania obowiązków ucznia, czyli najzwyczajniej w świecie nie wcześniej niż gdyby wrócił do budy. 

Oczywiście, blondyn wyglądał pierwszorzędnie.


Jak na osobę, która kilka dni temu wykrwawiała się w szkolnym kiblu, prawie że na pewną śmierć. 

Johnson nie spodziewał się po Travisie  niczego innego. Stał przed nim cały i zdrowy, w przeklętych ubraniach niebieskowłosego. Larry już nawet nie wiedział, czy truskawkowy zapach pochodzi z mieszkania, czy to blondyn zdążył już nim tak przesiąknąć. 

Nawet jeśli Johnson był w stanie dostrzec na twarzy Travisa wyraźne wory pod oczami, skaleczoną wargę czy niespokojne drżenie jego powiek, dalej był w stanie stwierdzić, że blondyn ma się dobrze. Mimowolnie skrzywił się na tę myśl, ale w głębi duszy cholernie się cieszył, mimo, że w życiu nie przyznałby by się do tego chociażby sam przed sobą. W szczególności sam przed sobą. 

Skaleczoną wargę? Larry skrzywił się jeszcze bardziej, przymrużając oczy, wypuścił powietrze przez nos. Całowali się? Nawet jeśli ta rana była tam już wcześniej, jakie to miało znaczenie, kiedy teraz i tak była ona podrażniona i wskazywała na jedno? 

Nie, Travis pewnie sam ją rozgryzł, chłopak powiewał autodestrukcją na kilometr, biła od niego nawet teraz, gdy stał przed nim całkowicie bezbronny, wbijając swoje paznokcie w swój drżący i zaczerwieniony już nadgarstek.  Larry starał się za wszelką cenę nie zrobić niczego głupiego, i tak był  zadziwiająco spokojny, jedynie spoglądał na blondyna w akcie desperacji, sam nie wiedząc co powinien teraz zrobić, chciał spróbować porozmawiać z Salem, a zamiast tego los zesłał mu pod nogi kolejną kłodę, o którą zapewne nie omieszka się potknąć.  

Czując jak do głowy napływa mu kolejna fala głupich wyobrażeń o tym jak niebieskowłosy musiał być już blisko z Phelpsem, może nieco za agresywnie wyrwał jego nieszczęsną, pokaleczoną rękę spod nacisku zdumiewająco dobrze zadbanych paznokci i wyciągnął go na korytarz, niemalże od razu zaczynając ciągnąc zdezorientowanego, prawie zakrztuszającego się swoją własną śliną  chłopaka w stronę windy. 

Travis czuł jak w jego głowie rozbrzmiewa ostrzegający alarm, setki chaotycznych myśli właśnie przez nią przelatywało, co w rezultacie sprawiło, że był z wierzchu niewiarygodnie beztroski jak na fakt, że właśnie został wyciągnięty z bezpiecznego, przynajmniej teoretycznie mieszkania przez swojego niedawnego oprawcę. Jego umysł nie współpracował z ciałem. Chciał wyrwać się szatynowi, ale jego ciało wiedząc, że i tak nie miałby najmniejszej szansy widocznie postanowiło zachować względny spokój by nie pogarszać swojej sytuacji. 

Zimno rozchodzące się po jego ciele od stóp nieco go otrzeźwiło, sprawiając, że blondyn, gdy został wepchany do windy z metalową, lodowatą podłogą jedynie spojrzał na swoje bose stopy, wydobywając z siebie cichy wulgaryzm. 

Larry, wchodząc zaraz za nim, gdy tylko drzwi zasunęły się z przeraźliwym wręcz skrzypnięciem, uderzył łokciem w panel windy sprawiając, że ta gwałtownie się zatrzymała, sprawiając, że blondyn nieco się zachwiał. Światło w niej zgasło, podobnie co cicha, irytująca muzyczka, by po chwili się zapalić, ale o wiele mniej intensywniej niż wcześniej. Muzyki już nie było, a winda w dalszym ciągu stała w miejscu.

Travis przełknął ślinę, opierając się plecami o zimną metalową ścianę, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, niepewnie obejmując swoje ramiona. Podniósł głowę, spoglądając na Larrego który z rękami w kieszeniach czarnych spodni, również się oparł, tuż obok niego. Blondyn mógł wręcz usłyszeć swoje zdradliwe bicie serca, był zestresowany bo za cholerę nie wiedział czego mógłby się spodziewać. 

Gdyby Larry chciał zrobić mu krzywdę, już dawno by to zrobił. Zamiast tego stali w przyciemnionej windzie, w zupełnej ciszy obok siebie, słuchając bić swoich serc i nierównych, poddenerwowanych oddechów. 

Travis starał się zrozumieć co się dzieje i dlaczego jeszcze żyje, a Larry w tym czasie przechodził prawdziwą burzę mózgu w swoim umyśle. Za cholerę nie wiedział co powinien zrobić, co powiedzieć. Wiedział, że musiał coś zrobić, więc zupełnie tego nie przemyślając skazał się na obecność blondyna na kolejne półgodziny, zanim ktoś nie zorientuje się, że winda się zatrzymała i postanowi pomóc. 

-Kim jesteś dla Sala?- Rzucił szybko Larry, stwierdzając, że chce chociaż znać grunt po jakim stąpa. Jeżeli ta dwójka okaże się być razem, Larry po prostu by odpuścił, nie wiedział tylko, co po tym stałoby się z nim samym. Nie wiedział, czy w ogóle poradził by sobie z życiem na jednej planecie co Sal, ale chciał jego pieprzonego szczęścia. 

Kim był dla Sala? Nawet gdyby blondyn znał odpowiedź na to pytanie, nie byłby pewien, czy chciałby odpowiadać na nie Johnsonowi, choć chyba nie miałby zbytniego wyboru. Wlepił więc w niego tylko beznamiętne spojrzenie, do reszty gubiąc w sobie wcześniejszy strach i równie szybko i bezceremonialnie co szatyn odparł, że nie wie. 

-Jak to, kurwa, nie wiesz? - Odgryzł Larry, czując jak żyłka na czole niebezpiecznie zaczęła pulsować, a jego głowa subtelnie boleć. Był zmęczony, czuł jak poddenerwowanie powoli przejmuje nad nim kontrolę, zacisnął swoje dłonie w pięści, nie wyjmując ich z kieszeni by jakoś dać upust emocjom, ale w dalszym ciągu wyrzucił z siebie następne pytanie ze złością i niechlujnością  w głosie - Lizaliście się?

Travis jedynie skinął głową, ściskając dłonie na swoich ramionach jeszcze mocniej, ale nie zrzucając z siebie maski obojętności. Teraz wpatrywał się w Larrego z chłodem, obserwując jego reakcję. Larry osunął się po ścianie, skrywając twarz w dłoniach, zaczął drżeć, oddychać jeszcze bardziej niespokojnie, od czasu do czasu pociągając nosem, płakał. A Travis nie wiedząc co zrobić, jedynie wpatrywał się w ten obrazek, czując jak Larry łapie i kurczowo trzyma nogawkę jego spodni. Zimna podłoga była jedyną rzeczą która sprawiała, że blondyn jeszcze kontaktował z rzeczywistością. 

-Nienawidzę cię- Wymamrotał ledwo słyszalnie szatyn, przez gorące łzy którymi się krztusił. Podwinął kolana jeszcze bliżej siebie niż wcześniej i zwyczajnie płakał, jak małe dziecko, które właśnie usłyszało, że rodzice go nie kochają. I Travis pomyślał, że ma do tego pełne prawo, nie rozumiał tylko, czemu musi być świadkiem tej gorzkiej sceny. 



Understand Your Pain | Sally Face x TravisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz