6.

1K 61 13
                                    

*******Nico******3.os.*******************

   Jak myśleli tak było. Apollo, śpiewał jakieś piosenki z lat 60-dziesiątych. Nico, poprosił Willa, aby usiadł z nim przy stole razem z Percy'm oraz Jasonem, na co ten skinął głową na potwierdzenie.

Oboje, wywrócili oczy, kiedy natrafili na przekomarzających się nawzajem przyjaciół.
Nico, kontem oka zauważył za rzenowaną minę Annabeth oraz Piper, która nie wiedziała czy śmiać się czy płakać czy być załamanym. Ostatecznie, poszła w ślady swojej przyjaciółki i pokręciła głową z politowaniem.

-Oni tak zawsze? - zagadnął Will.

-Nie. W sensie...często to robią, ale zazwyczaj nie publicznie...

-Moi, drodzy!!! - wrzasnął Apollo.

Był to krzyk, tak głośny i donośny, że Nicowi i Willowi ugięły się kolana, oboje od razu przysiedli do stołu.
Poza nimi, sprawa wyglądała tak;
Jason i Percy, zakrywali uszy rękoma ze zdziwionymi minami.
Dało się słyszeć upadające naczynia. Miski, szklanki, które się zbiły, a także brzdęk widelców, które spadały albo na ziemie albo na naczynia, ewentualnie na stół.
Niektórzy zakrywali uszy, a niektórzy zamarli z jedzeniem w połowie drogi do ust.
Nawet, dało się zauważyć osoby, które zamiast siedzieć, leżały na ziemie, w tym gronie, które miało bliskie spotkanie z podłogą była...Clarisse La Rue, która patrzyła na Apollina, takim wzrokiem jakby mówiła; ,,Pilnuj lepiej, swojej boskiej dupy!".

Ale...nie zapominajmy o osobach, które siedziały najbliżej Apolla. Pan D., zakrywał dłońmi uszy i patrzył morderczo na boga, natomiast Chejron, wstawał właśnie z ziemi, z oczami pełnymi zażenowania.

Kiedy pierwszy szok minął, wszyscy spojrzeli w stronę Apollina, który tylko na to czekał. Kontynuował. Oczywiście krzyczał.

-Dzisiaj, będę rozmawiał z moimi dziećmi osobiście...na osobności. Nasza wyrocznia, urzyczyła mi swoją jaskinie...na tę okazje!!!

Reachel Elizabeth Dare, dopiero co wstała z ziemi...ledwo. Oczy miała we łzach, a z uszu i nosa ciekła strużka krwi. Wyglądała, jakby dostała - w pewnym sensie - ataku paniki, czy coś podobnego. Rozglądała się rozpaczliwie na boki, cała drżała, wyglądała jakby miała się zwinąć w kłębek i krzyczeć.

Momentalnie przygalopował do niej Chejron, Apollo olał całą sytuacje rozgrywającą się za nim.

-Nico...

-Wiem, Will...Idź...pomóż jej.

Will uśmiechnął się do czarnowłosego i szybko podbiegł do Reachel, która znacznie pobladła, a pod oczami pojawiły się wory, jakby dopiero wstała.

Musiało coś się stać. Nico, patrzył na to, jak centaur bierze Reachel Dare oraz Willa na grzbiet i w szybkim tempie galopuje do infirmerii. A Apollo kontynuował;

-Chce się widzieć z każdym...zrozumiano? Sprawdziłem listę i wszystkie moje dzieci są. Wiecie, jakie macie numery na liście, po obiedzie, macie po kolei do mnie przychodzić!!! Ja w miedzy czasie, będę uczył strzelać z łuku obozowiczów, poza moimi dziećmi! - wziął głęboki wdech - I jeszcze jedno! Będę tu gościł przez kilka dni! Chwała Apollinowi! A teraz! Smacznego i do zobaczenia!

Apollo obrócił się w stronę zejścia, jednak...ku szczęściu obozowiczów, zaczął śpiewać. Wszyscy wywrócili oczami. Jason nawet przywalił głową w blat stołu.

-Jason, szkoda stołu. - odezwał się Percy.

-Co o tym sądzicie? - zapytał Nico.

-O Apollinie? - Generalnie spoko ziomek, ale dzisiaj przesadził. Właśnie! Co z Rachel?! - Percy, zerwał się na nogi, ale powstrzymał go Leo.

Słoneczny Anioł//SolangeloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz