Prolog

321 17 6
                                    

Muzeum Van Gogha, Amsterdam

Pewien mężczyzna stał niespokojnie przy jednym z obrazów. Starał się udawać, że go ogląda, ale prawdę mówiąc to nie mógł się nawet w najmniejszym stopniu skupić. Miał się tu spotkać ze swoim wspólnikiem, ale jak na razie go nigdzie nie było widać.

- Robert Barrowby? - odwrócił się słysząc męski głos, zdziwiony tym, że ktoś nazwał go jego prawdziwym nazwiskiem. - Jest pan aresztowany.

Z lekkim strachem spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. Był on wysokim blondynem o jasnoniebieskich oczach. Ubrany był w czarną kurtkę, która nie całkowicie zakrywała mu pistolet przypięty do pasa. Zanim wymyślił w jaki sposób zareagować w końcu zobaczył swojego wspólnika, który rozmawiał z dwoma ochroniarzami. Po chwili całą trójką ruszyli w ich stronę.

- Nie ruszaj się! - krzyknął jeden z ochroniarzy. - Jesteś podejrzany o wniesienie broni na teren muzeum.

Chwycili policjanta za ręce, a kiedy on próbował im się wyrwać Robert bez chwili zwłoki pobiegł ze swoim wspólnikiem w stronę wyjścia. Nie oglądał się za siebie, ale doskonale usłyszał co mówi "policjant":

- Jestem z policji! - krzyczał mężczyzna. - Zatrzymać ich!

- Jak oni nas znaleźli? - zapytał Barrowby, nie przerywając biegu.

- Zwykła policja by nas nie złapała, ale jak na złość poprosili o pomoc PW.

W ich środowisku trudno było nie usłyszeć o tej organizacji, która zrzeszała tylko sami najlepszych agentów ze wszystkich krajów. Zbiegli ze schodów i już mieli dobiec do wyjścia, gdy nagle rozległ się strzał. Większość ludzi automatycznie upadła na ziemie, nawet wspólnicy zamarli w miejscu. Wtedy zleciał na nich stalowy żyrandol tworząc coś na wzór klatki. Po chwili dobiegli do nich ochroniarze i kilku policjantów, którzy musieli w międzyczasie dojechać. Tajemniczego agenta PW nigdzie nie było widać, ale za to Robert zauważył ubraną w czarną bluzę postać, która wyglądała tak jakby właśnie chowała broń do kabury. Odwrócił się i odszedł w inną stronę nim Barrowby zdążył mu się dokładniej przyjrzeć.

A w tym czasie agent, którego chcieli zatrzymać ochroniarze podszedł zobaczyć obraz "Pokój Van Gogha w Arles" pod którym stała na postać z czarnym kapturem na głowie.

- Niezły strzał - powiedział cicho. - Ale czy my nie umawialiśmy się, że zostajesz w bazie? Jak wymknąłaś się strażnikom?

- Powinniście lepiej sprawdzić ochronę - w jego głosie dało się usłyszeć uśmiech. - Ucieczka z budynku zajęła mi nie całe 15 minut.

- Aż tyle? - zażartował. - Zazwyczaj uciekasz w mniej niż 10 minut.

- Bardzo zabawne - uśmiechnęła się. - Mieliśmy złapać gang przemytników cennych obrazów, więc było tam więcej osób niż zazwyczaj. Za dwa dni w biurze?

- Jasne. Ale jak masz zamiar wrócić do Ameryki?

- To już mój problem. Do zobaczenia Steve.

Powiedziała i odeszła w stronę wyjścia. Agent jeszcze chwilę poparzył za odchodzącą, lekko zgarbioną postacią i sam ruszył do biura dyrektora muzeum, żeby wyjaśnić mu co się stało.

Postać wyszła na ulicę i skierowała się w stronę jednego z zaułków. Zdjęła kaptur i bluzę. Przewróciła ją na drugą stronę, gdzie był jasno fioletowa podszewka, wyprostowała się i wyszła z zaułku. Kilku ludzi na nią spojrzało zastanawiając się co w podejrzanym zaułku robiła taka młoda, może 17-letnia dziewczyna.

Agentka 00XOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz