39. Najpierw byłeś ty

627 25 21
                                    

Gdy otworzyłam oczy wszystko było po staremu jakbym po prostu mrugnęła. Wstałam leniwie się przeciągając, próbowałam na czuja znaleźć swoje buty niestety mi to nie wyszło, nachylając się ciężko by sięgnąć je z pod łóżka poczułam jak coś boląco strzyka mi w kręgosłupie. Syknęłam odruchowo i trzymając się dłonią na krzyżu udałam się na śniadanie. Usiadłam obok Glenn'a który był widocznie zasmucony brakiem swojej żony. Każdy tu cierpiał ale po nim było to widać szczególnie. Nie odzywał się do mnie więc nie miałam zamiaru robić z siebie debila i po skończonym posiłku wyszłam by poszukać Dixon'a. Wyszłam na rozgrzany już od słońca plac przed budynkiem, z niego łatwo dostrzegłam mężczyznę. Powoli poszłam do niego napawając się pogodą, gdy byłam już blisko usłyszałam krzyk Hershel'a który upomniał mnie bym zakryła czymś twarz. Szybko wyciągnęłam bandanę która przetrwała od wczoraj u mnie w kieszeni. Staruszek patrzył na mnie uważnie dopóki nie zawiązałam jej w okół głowy. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl że się o mnie martwi. Skierowałam wzrok z powrotem na szatyna, nie zauważył mnie i dalej ciężko pracował wysilając wszystkie mięśnie.

- Hej. - lekko odskoczyłam gdy obok mnie stanął Rick, zdziwiło mnie jego zachowanie. W pewnym momencie naprawdę się przyjaźniliśmy, rozmawialiśmy codziennie i ogrywaliśmy się w pokera, ale ostatnimi czasy nie chciał że mną przebywać, unikał kontaktu ze mną. Martwiłam się o niego.

- Dobrze że tam byłeś. - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na jego dość poważną twarz.

- Niewiele zrobiłem bez broni. - odwrócił głowę tym samym kończąc nasz kontakt wzrokowy.

- Nie prawda, pomogłeś mi. Gdyby nie ty prawdopodobnie bym nie żyła. - chwyciłam go za rękę i mocno ją ścisnęłam uśmiechając się do niego szczero. - Jestem też wdzięczna losowi że to ty mnie uratowałeś a nie ten brudas bo by mi to wypominał potem. - Grimes cicho się zaśmiał, co spowodowało tą samą reakcje u mnie. Miło było widzieć go z uśmiechem na twarzy.

- Ten brudas cię słyszy. - Daryl ściągnął chustę z buzi i z grymasem pokazał mi środkowy palec. - Ty mi wypominasz cały czas że mi pomogłaś. - oparł się zgrabnie o łopatę wbitą delikatnie w ziemię, również odsłoniłam swoje usta i nos

- Poprawka, ja cie uratowałam Daryl. - podniosłam brwi by wyglądać jeszcze bardziej przekonywująco.

- Wmawiaj sobie [T.I.]. Wmawiaj. - pokręcił głową i znów zaczął kopać dół.

- Pomożesz nam to rozwiązać? - znów zwróciłam się do szeryfa, którego mina zmieniła się o 360 stopni, przed chwilą była rozjaśniona i szczęśliwa gdy obserwował bezsensowną kłótnie między mną i Daryl'em, ale gdy poruszyłam ponownie mniej milszy temat wrócił ten sam Rick co zawsze. - Rick dzięki tobie tu jesteśmy.

- Nieprawda, dzięki wszystkim. Sam bym nie wyczyścił więzienia, sam nie zebrał bym tyle pożywienia, sam nie powstrzymał bym Gubernatora, sam nie zbudował bym tego miejsca. - spuścił spojrzenie na buty.

- To też prawda, ale... Najpierw byłeś ty. Więc musisz nam pomóc, bo sami sobie nie poradzimy. - złapałam go za dłonie by dodać mu otuchy. Pokręcił głową i odepchnął moje ręce, po czym odsunął się i stanął tyłem.

- Schrzaniłem zbyt wiele razy [T.I.]. Przed wami decyzję, które podejnowałem. Prawie straciłem syna, pomogę w każdy inny sposób. - spojrzał na mnie przez ramię

- Zasłużyłeś na odpoczynek, ale ty Rick widzisz tylko błędy. - położyłam dłoń na jego ramieniu jakby miało go to jakkolwiek zatrzymać. - Jak gówno się nawarstwia ty stoisz już z łopatą. - widziałam jak jego szczęka zaciska się a mięśnie napinają.

Daryl Dixon X CzytelnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz