4.

36 4 0
                                    


Być może był to wielki nietakt z mojej strony: zbierałam wiadomości o Fujiko, podczas gdy ona nie mogła wiele dowiedzieć się ode mnie. Pan Masuda wiedział tylko o moim polskim pochodzeniu i że uczę języków córki lady Harway. Cała reszta, moja przeszłość, moja rodzina... Cóż, jeśli Japończycy trzymali swoją prywatność za drzwiami, to moja znajdowała się za morzem.

Czasem czułam się, jakbym odcięła się od własnej przeszłości.

W jakimś stopniu tak było: uciekłam. Uciekłam od męża i wspomnień o nim. Poniekąd uciekłam od Maksymiliana: jedynego mężczyzny, o którym mogłam powiedzieć, że go kochałam. Od palącego wstydu niespełnionych obowiązków wobec ojczyzny. Od grobu matki w Paryżu, grobu babci w Polsce i grobu ojca w syberyjskiej tajdze. Od ludzi których zostawiłam po drodze: we Francji, Polsce, Rosji, Mongolii... Czy uciekałam od bliższych więzów? Od otwarcia się przed kimś i oddania mu serca?

Mówi się, że tam twój dom, gdzie serce twoje. Jeśli to prawda, moje serce było w kawałkach, rozrzucone po całej Eurazji. Jeśli potrzebowałam bliskości z drugą ludzką istotą, usilnie odsuwałam od siebie tę potrzebę.

Och, nie byłam nigdy odludkiem! W moich paryskich czasach bawiłam się przecież, błyszczałam w towarzystwie, uwodziłam i byłam uwodzona. Zabłysłam jak gwiazda w momencie, gdy wiedziałam już, że nie zejdę się na powrót z mężem. Taką, nowo narodzoną znalazł mnie Maksymilian i...

Zostawiłam go. Zostawiłam go, bo miał pretensje, kiedy chciałam jechać na wschód, zamiast poświęcić się bez reszty miłości do niego.

Czy to czyniło mnie egoistką?

Potrzebowałam ludzi. To wiedziałam. Nie wiedziałam, czy potrzebuję prawdziwej bliskości, takiej, jaką dałby mi przyjaciel albo kochanek.

Zostawiłam te potrzeby za sobą i w Japonii szukałam na nowo, nie wiedząc jeszcze, czego właściwie szukam. Bliskość z panną Kitty i nowe znajomości z Japończykami nie były – na razie – wystarczające. W głębi serca pragnęłam więzi, która da mi większe zaangażowanie.

Może te myśli sprawiły, że tej nocy śniłam o Mongolii. O bezkresnym stepie pod bezchmurnym niebem. Ten obraz pustki, w której człowiek pozostaje sam na sam z Bogiem wrył mi się głęboko w pamięć. We śnie stałam samotnie wśród traw, czując bezgraniczny, przepełniony lękiem zachwyt nieskończonością. Potem na horyzoncie zamajaczyła samotna góra. Gdybym nie śniła, mogłaby być którąś z gór zachodniej Mongolii, lecz we śnie była górą Fuji: idealnie stożkowatą, z białą czapą śniegu pokrywającą wierzchołek. Świętą, jak ponoć wierzyli Japończycy.

I wtedy uświadomiłam sobie własną samotność, a lęk który czułam z nabożnego stał się paniczny.

Zbudziłam się zlana potem.

Za otwartym oknem widziałam złocisty październikowy księżyc i złociste liście na rosnącym w ogrodzie klonie. Od okna wiało zimnem, podmuch wydymał firanki. Pachniał morzem.

Nie mogłam zasnąć. Długo stałam oparta o parapet okna, wpatrzona w noc przede mną. Co było ze mną nie tak? – myślałam. Miałam wrażenie, jakby przez serce przechodziła mi głęboka rysa. Nie pojawiła się na nim teraz, towarzyszyła mi od dawna, ale kiedy powstała? Kto ją zrobił?

Sny niosą w sobie ukryte przesłania. Wiedziano o tym od dawna, choć w Europie nieco o tym zapomniano. Ja zgadzałam się z poetami i filozofami romantyzmu, z starymi sennikami babci, ze słowami mądrej kobiety z Syberii: w każdym śnie tkwi wskazówka lub inspiracja. Musimy tylko wiedzieć, jak ją odczytać.

Sztuka ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz