11.

19 2 0
                                    

CW: samobójstwo


Popołudnie znów spędziłam sama siedząc przy otwartym wyjściu na ogród. Trzy kobiety zniknęły gdzieś, zająć się swoimi sprawami. Miałam niejasne podejrzenia, że do tych spraw należała także prawdopodobna ciąża pani Haru i stan zdrowia jej męża. Być może poszły się naradzić i skonsultować z Hirokazu Saioji, który niezależnie od stanu był głową rodziny i miał moc decyzyjną... przynajmniej ostateczną.

Znałam sporo europejskich rodzin w których kobiety przy nieobecności mężczyzn brały stery w swoje ręce. Umiały sobie nawet radzić z tym lepiej, niż ich mężowie, ojcowie i bracia. Nie wątpiłam, że i Japonki miały wystarczająco wewnętrznej siły, żeby dać sobie radę i przeprowadzić rodzinę przez ciężkie czasy. Bały się tylko, że nikt nie będzie chciał z nimi poważnie rozmawiać. Umiałam to zrozumieć.

Próbowałam o tym nie myśleć, i skupić się na lekturze. Niestety, odpływałam raz po raz. Może to dlatego, że tak źle spałam tej nocy? Mimo sporej ilości wypitej herbaty nie mogłam się nazwać w pełni przytomną.

– Czy mogę? – usłyszałam głos nad sobą.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Pan jeszcze pyta? Proszę siadać

Usiadł koło mnie. Nie patrzył na mnie ani nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Wyglądał na zakłopotanego i nieco sztywnego. Światło dnia widać uniemożliwiało mu niektóre gesty. Słów brakowało.

Wróciłam do lektury, przewróciłam kilka kartek. Natrafiłam na słowo, którego nie mogłam zrozumieć.

– Shiro, jeśli mógłby mi pan wytłumaczyć co to znaczy...

Podsunęłam mu książkę, ocierając się ramieniem o jego ramię. Nachylił się nad kartkami. Poczułam jego twarzy przy mojej twarzy, oddech na policzku. Poczułam, jak mój własny oddech przyśpiesza.

– To? – spytał, wskazując palcem jedno słowo.

– Nie, to obok – poprawiłam, kładąc mu rękę na dłoni i prowadząc palec we właściwe miejsce.

Jeśli jeszcze przed chwilą dystans między nami był niewielki, teraz zmniejszył się jeszcze. Siedziałam pochylona nad książką, a pan Kawashima pochylał się nade mną, tak, że jego tors opierał się o moje ramię. Cześć mojego ciała pragnęła zwiotczeć i omdleć, druga część domagała się działania.

Żadne z nas nie działało. Oboje patrzyliśmy na książkę, w której wszystkie słowa nie miały już znaczenia. Moje palce oplotły jego dłoń.

– Elżbieto, nie wiem... – zaczął.

Popatrzyłam mu w oczy.

– Ja też nie – przyznałam.

Pocałowałam go bardzo delikatnie. Nie odpowiedział, wyraźnie zaskoczony tym pocałunkiem. Jego ciało zesztywniało a oddech przyśpieszył.

Oderwałam się od jego ust, uśmiechnęłam.

– Czego pan nie wie?

– Co robić. Co... co to oznaczało.

– Pragnienie bliskości. Przywiązanie. Miłość.

– Miłość.

– Czuję do pana coś... Zakochałam się w panu. Mam nadzieję, że nie mówię niczego niewłaściwego.

– Nie – pokręcił głową. – Gdyby to było niewłaściwe, nie było by mnie tutaj... Proszę... proszę tylko... jeśli ja zrobię coś niewłaściwego...

Sztuka ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz