2.

40 4 0
                                    


W taki oto sposób trafiłam od razu w europejskie wyższe sfery zamieszkujące Tokio: pomiędzy dyplomatów i przedsiębiorców, między ich rodziny, do ich mieszkań i na organizowane przez nich spotkania. Nie miałam do czynienia z takim życiem od pięciu lat. Owszem, spotykałam ludzi urodzonych w wyższych warstwach społecznych, ale zwykle natykałam się na nich w okolicznościach nie sprzyjających popołudniowej herbacie czy przyjęciu. W dużych miastach, przez które przejeżdżałam, nie udało mi się nawiązać znajomości pozwalających na życie zwane „towarzyskim". Nie zabiegałam o to nawet. Tutaj było inaczej.

Ale tutaj, jak powtarzali ludzie, których spotykałam, był inny kraj. Cywilizowany, więc pozwalający na prawdziwie cywilizowane życie. Nawet, jeśli nie uczestniczyło w nim wielu miejscowych. Nie byłam pewna kto się od kogo izoluje. Czasem miałam wrażenie, że to przybysze z Europy chcą izolować się od mieszkańców Azji, nawet, jeśli głośno wyrażają podziw dla postępu dokonującego się w Japonii.

Nie mogę powiedzieć, żeby czuła niechęć do ludzi, których tu poznałam. Wielu z nich było ciekawymi osobistościami z którymi z upływem czasu udało mi się zbudować interesujące relacje. Byli zbieraniną przybyłą z wielu krajów: głównie Anglicy, Francuzi, Rosjanie, kilku pruskich i austriackich Niemców, sporo Amerykanów, zdarzył się nawet jeden Węgier. Większość z nich prowadziła tu interesy, niemal wszyscy uprawiali jakiś rodzaj polityki, na większą lub mniejszą skalę, oficjalnie, lub po kryjomu. Części, podobnie jak lord Harway, sprowadziła tu rodziny.

Nie czułam się w tym towarzystwie najlepiej. Przed pięciu laty rzuciłabym się w wir zabawy, kulturalnych rozmów i może towarzyskich intryg, ale za bardzo przywykłam do innego życia. Zresztą nie przyjeżdżałam tu po to, co miałam wcześnie, w Paryżu. Kobiety, żony i córki dyplomatów i przedsiębiorców w większości przypominały Elanor Harway: nazbyt poprawne, anioły domowego ogniska, pozbawione zainteresowań. Nie miały marzeń lub też przerażał je obcy kraj. Nie takie kobiety zapamiętałam z Francji. Czyżby wszelkie aspiracje mojej płci pozostały na Zachodzie? Tam znałam kobiety piszące poezje i powieści, malujące. Nie mówię już o aktorkach i muzach artystów: to było środowisko, do którego nie każdy chciał się dostać. Mnie odpowiadało. Tutaj jednak go nie było. Albo inaczej: istniało, ale w zupełnie innej, niedostępnej dla mnie sferze. Tylko Kitty Harway zdawała mi się być promykiem nadziei, a i ona wzdychała czasem, że nie umie się dogadać z nielicznymi pannami w jej wieku, które zdążyła poznać.

Sfera „zachodnia" w którą trafiłam, nie była jedyną, jaka tu istniała. Prędko dowiedziałam się o licznych granicach oddzielających mnie od Japończyków. Najważniejszym, z mojego punktu widzenia, było to, że mężczyźni i kobiety żyli tu w odrębnych światach. To oznaczało, że właściwie nie miałam szans poznać żadnej miejscowej kobiety, a i z mężczyznami nie mogłam nawiązać kontaktu. Ci, których spotykałam na przyjęciach, ograniczali się tylko do uprzejmych powitań i nie pozwalali mi wciągnąć się w rozmowę. Tak samo, jak studenci z pociągu: nawet znajomość Europejskich obyczajów nie wykorzeniła w nich przekonania o niestosowności czy może niemożliwości kulturalnej rozmowy z kobietą z towarzystwa. Och, to nie oznaczało, że nie kontaktowali się z kobietami w ogóle! O tym też dowiedziałam się prędko: było już kilka towarzyskich nieporozumień, kiedy japoński wyższy urzędnik zgorszył europejską damę przyprowadzając na przyjęcie kochankę. Kurtyzanę, trzeba nadmienić. Kurtyzany cieszyły się tu poważaniem, które zaskoczyło nawet mnie. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek uważał ich profesję za hańbiącą. Co więcej, kurtyzany oraz gejsze (nie byłam pewna, czym jedno różni się od drugiego) posiadały wykształcenie i obycie towarzyskie, którego brakowało paniom z „dobrych" domów. Kurtyzana umiała dobrze się zachować, prowadzić kulturalną konwersację, znała nawet podstawy angielskiego i francuskiego.

Sztuka ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz