Wieczór był spokojny. Lubiłam ten łagodny, japoński październik: już za kilka dni miał przemienić się w listopad, a ciągle było ciepło i pięknie. Dzisiaj było wyjątkowo przyjemnie, na czystym niebie migotały liczne gwiazdy. Przypatrywałam się im, popijając herbatę, na kolanach miałam jedną z książek z domowej biblioteki. Za moimi plecami panna Fujiko analizowała papiery dotyczące finansów rodziny, jej matka zszywała jakieś ubranie, a pani Haru podobnie jak ja przed chwilą studiowała książkę. Blask naftowych lamp rozlewał się w duże, ciepłe kręgi sprawiając, że pokój i cały dom wydawały mi się niezmiernie spokojne. Wiedziałam jednak, że wcześniej pani Haru udała się w głąb domu, niosąc mężowi kolację i książki. Została tam przez dłuższy czas i znów zastanawiałam się, co tak naprawdę dzieje się w tym domu.
Czasem powątpiewałam w istnienie Hirokazu Saioji jako żywego człowieka. Może był tylko iluzją, którą chciała utrzymywać jego rodzina: przynajmniej tak długo, aż nie znajdzie się mąż dla panny Fujiko. Może przebywałam w domu duchów.
Na razie siedziałam, piłam herbatę i patrzyłam na gwiazdy i malejący księżyc. Za moimi plecami nie było zjaw, a tylko trzy realne kobiety, z których dwóch może nie rozumiałam, ale jedna była moją przyjaciółką.
Znów otwarłam książkę i zaczęłam uważnie analizować każdy znak i słowo, kiedy zawisł nade mną cień.
Pan Kawashima odsunął lampę, która stała przy mnie i usiadł obok, zasłaniając mi światło. W takiej sytuacji nie dało się czytać, więc złożyłam książkę.
Popatrzyłam na niego, odwróciłam wzrok. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
Potem nie zastanawiając się wiele, włożyłam buty, które przezornie przyniosłam na werandę. Nie dbałam o to, by porządnie je zasznurować: ważne, by jako tako trzymały się stóp.
Zsunęłam się z werandy i chwyciłam lampę za uchwyt.
– Idzie pan? – spytałam.
– Gdzie?
– Nigdzie daleko. Do ogrodu.
Wsunął sandały.
Nocą ogród pachniał inaczej, niż za dnia. W trawie i gałęziach krzewów brzęczały owady. Pokój, który opuściliśmy, prędko zmienił się w żółtą plamę światła. Widziałam też światło palące się w jednym z odległych skrzydeł domu: w pokoju Hirokazu Saioji.
Weszliśmy między cienie, między wilgotne od jesiennej rosy liście. Ogród nocą stał się zupełnie innym miejscem, kraina z innej rzeczywistości, może tej, w której przebywali japońscy bogowie i duchy przyrody. Większy, cichszy. Światła w domu prędko zaczęły być odległym poblaskiem i jedynym, co pokazywało nam drogę, była latarnia.
Szliśmy w milczeniu. Minęliśmy staw, kamienną latarnię, w której nikt nie zapalił światła, pusty pawilon herbaciany. Wyszliśmy na skraj ogrodu, tam, gdzie przechodził on w trawiaste zbocze. Przystanęliśmy.
Pan Kawashima stał po mojej lewej stronie, a ja trzymałam lampę w lewej ręce. Przełożyłam ją do prawej i przysunęłam się ostrożnie. Musnęłam palcami wierzch jego dłoni. Widziałam, jak odwraca głowę w moją stronę, ale nie mogłam zobaczyć wyrazu twarzy. Może i dobrze. Staliśmy tak przez chwilę, patrząc na zarysy naszych twarzy w ciemnościach, aż pan Kawashima poruszył dłonią i chwycił moje palce. Zamarłam, oddychając wolno i głęboko. Uścisnęłam jego dłoń. Staliśmy tak przez chwilę, znów odwróciwszy głowy od siebie i kierując wzrok na krajobraz przed nami.
Nigdy dotąd nie odbierałam tak prostego dotyku w tak dogłębnie intymny sposób. Nigdy uścisk czyjejś dłoni nie wydawał mi się tak bardzo intensywny.
CZYTASZ
Sztuka Zmian
RomanceDziewiętnasty wiek. Elżbieta spędziła ostatnie kilka lat w podróży przez Azję - teraz dociera do Japonii, kraju właśnie przechodzącego wielkie zmiany. Fascynacja nieznanym jej dotąd społeczeństwem wkrótce zaowocuje dla Elżbiety nową przyjaźnią - i f...