14

16 3 0
                                    

Przez pewien czas panna Fujiko była jedyną Japonką z jaką miałam do czynienia, nie znałam więc jej powiązań. Nie należała do osób zapraszanych na spotkania, na których bywałam wcześniej, ale nie oznaczało to, że nie miała kontaktów i że izolowano ją towarzysko. Owszem, jej status jako niezamężnej młodej kobiety nie należał do wysokich, nie wykluczał jej jednak. Skoro obracałam się w nowych kręgach towarzyskich, a ona wróciła do Tokio, nasze ponowne spotkanie było kwestią czasu. Po sytuacji w parku zaczęłam modlić się, by doszło do niego jak najpóźniej. Nie czułam się gotowa na konfrontację. Nie, nie z panną Fujiko, to mogłabym znieść. Ale panna Fujiko nie była sama w parku i na pewno nie była sama w tokijskiej rezydencji.

Kwestia czasu.

Pani Iwasaki, jedna z dam, które z radością przyjęły wiadomość, że pojawiła się cudzoziemka mówiąca jej językiem, należała jeszcze w dawnych (z mojej perspektywy) czasach do kręgu znajomych pani Chiyoko Saioji. Była, jak przypuszczałam, jej przyjaciółką i los córki upadającej rodziny leżał jej głęboko na sercu. To ona była ową osobą, która zadała mi kiedyś pytanie, czy to ja uczyłam pannę Fujiko. Wiedziałam z kim mam do czynienia i kiedy dostałam zaproszenie, złe przeczucie rozdzwoniło się we mnie.

Odmówić. Uciec.

Nie. Powiedziałam sobie, że nie będę uciekać.

Tym bardziej, że cieszyłam się na to spotkanie w kobiecym gronie, w którym jedynymi Europejkami miałyśmy być ja i panna Kitty, która zaczynała znać już więcej japońskich zwrotów, niż tylko powitanie. Odrzucenie zaproszenia byłoby wysoce niegrzeczne, a moja uczennica ucieszyła się chyba jeszcze bardziej, niż ja.

Nie miałam wyboru.

Samo spotkanie nie należało do szczególnie fascynujących pod względem formy: grupy kobiet spotykały się jak świat światem, rozmawiać o swoich zainteresowaniach i sprawach rodzinnych. Pani Iwasaki wykorzystała urządzony po europejsku salonik ze stolikiem, krzesłami i porcelanowymi figurkami z Chin i Niemiec zdobiącymi etażerki. Damy nosiły ubrania o zachodnim kroju, choć z tkanin kolorystyką i wzorami odpowiadającym japońskiemu gustowi. Sama pani Iwasaki miała suknię we wzór liści miłorzębu, odpowiedni, jak wyjaśniła, na tę porę roku. Pochwaliłam jej dobry gust i umiejętność połączenia tradycji z nowoczesnością. W skrytości ducha zastanawiałam się, jak w tym towarzystwie wyglądałaby pani Haru w swoich pięknych, haftowanych kimonach.

Miałam wpięty we włosy jej grzebień. Na szczęście. Jedyny lokalny akcent w europejskim do granic możliwości ubraniu: nawet pod herbacianej barwy suknię założyłam tiurniurę. Zupełnie, jakbym zbroiła się na wojnę.

Panna Kitty tego nie zauważyła. Siedziała przejęta, krygowała się pokazując swoje szkice i próbowała tradycyjnych japońskich ciasteczek, które podano nam do herbaty. Ja z kolei z każdą mijającą chwilą czułam coraz wielką ulgę.

Na próżno. Drzwi saloniku otwarły się w końcu i służąca wprowadziła pannę Fujiko Saioji. Panna Fujiko ukłoniła się i zaczęła przepraszać: Na drodze, którą jechała miał miejsce wypadek omnibusu, co nie było w Tokio rzadkością.

Siedziałam sztywno, czując, że chyba znowu blednę. Panna Kitty starała się unikać zbytniego zainteresowania, jednak zerkała na pannę Fujiko raz po raz. Jak dotąd tylko o niej słyszała.

Panna Fujiko wyróżniała się ubiorem. W przeciwieństwie do pozostałych pań założyła jedwabne kimono. Ono i jej twarz sprawiały na mnie wrażenie czegoś bliskiego, znajomego.

Starałam się nie patrzeć w jej stronę. Ona z kolei nie unikała mnie szczególnie. Przeciwnie, zachowywała się naturalnie, pozdrowiła mnie z uśmiechem, wyraziła radość ze spotkania. Przywitała się z panną Kitty i pochwaliła jej umiejętność przywitania się po japońsku, wyraziła chęć obejrzenia rysunków, o których tyle ode mnie słyszała. Doskonale wychowana młoda dama. Ozdoba każdego przyjęcia.

Sztuka ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz