46

462 15 0
                                    

Pojechaliśmy do domu Scotta, gdzie wszyscy już na nas czekali. Kazałam odwieść Liama do domu, bo dużo dziś przeszedł. Szatyn zgodził się i obiecał szybko wrócić.

Obserwowaliśmy mapę, którą Argent rozłożył na stole w jadalni.

-Nemetony-stwierdziłam.

-Co po nich Gerardowi?-zapytała Melissa.

-Przyciągają istoty nadprzyrodzone-odpowiedział jej Mason.

-Jeśli chciałbyś je wybić zacząłbyś, w tych miejscach-stwierdził Chris. 

-Gerard nie zatrzyma się tylko na Beacon Hills?-zadała kolejne pytanie.

-Mierzy w cały świat-odpowiedziałam spoglądając cały czas na mapę.Nagle wszedł mój ojciec do kuchni.

-Chodzi o broń Gerarda-powiedział na wstępie-On legalnie zbroi mieszkańców Beacon Hills. Wszystkich i za darmo. 

-Pozbywa się jej?-zapytał Scott, który zszedł z góry do nas w między czasie.

-Nie-zaprzeczyłam, a wzrok wszystkich przeniósł się na mnie-On uzbraja swoją armię. 

-Na ziemie!-krzyknęła Lydia. Wszyscy wykonali jej polecenie, a tata podciągnął się do mnie i zasłonił mnie tak samo, jak kiedyś Theo. Byłam bezpieczna, bo Theo obok mnie nie było, tak samo, jak tata, bo przy nim nie było mamy, lecz i tak mnie zasłonił. Do środka zaczęły wpadać strzały jedna za drugą. Pociski latały tuż nad naszymi głowami. Gdy pociski zaprzestały latać wszyscy się ucieszyli, lecz nie na długo. Jedna osoba została postrzelona, mama Scotta. Chris zadzwonił po karetkę, a ja próbowałam pocieszyć jej syna. Gdy karetka zabrała ciocię i Scotta wszyscy wybiegli z domu patrząc się na odjeżdżającą karetkę spod domu. 

-Audrey!-usłyszałam za swoimi plecami i obróciłam się w tamtą stronę. Głos należał do Theo, który wziął mnie w objęcia, gdy podbiegł do mnie bliżej-Jak zobaczyłem karetkę myślałem o najgorszym-głaskał moje włosy jedną ręką, a drugą trzymał na plecach przyciągając mnie jednocześnie do siebie-Już nigdy cię nie zostawię-wyszeptał. 

-Mama Scotta została postrzelona-szepnęłam cicho w dalszym ciągu przytulając się do torsu szatyna. 

-Będzie z nią dobrze-pocałował mnie w czubek głowy.

-Pojedźmy do niego-odsunęłam się gwałtownie-Muszę przy nim być-ominęłam go w zamiarze dojścia do swojego samochodu i gdy miałam już otwierać drzwi od strony kierowcy zostałam gwałtownie pociągnięta za łokieć. 

-Przepraszam-poluźnił uścisk-Chyba nie myślisz, że puszczę cię w takim stanie. Wsiadaj od drugiej strony-nakazał, a ja jedynie przytaknęłam i wyślizgnęłam się z jego uścisku.

-Kochanie uważaj na siebie-podszedł do nas jeszcze mój tata-Uważaj na nią-skierował tym razem słowa do Theo.

-Będę-posłał mu uśmiech, który mężczyzna odwzajemnił. Wsiedliśmy do auta i dostałam wiadomość od Lydii, abym dała znać, jak się czuję mama Scotta, gdy się dowiem. Zaparkowaliśmy na parkingu, chciałam już wysiadać, lecz zatrzymał mnie Theo łapiąc za nadgarstek.

-Ja poczekam. Traktujesz Scotta, jak brata. Potrzebuję cię teraz-pocałowałam go szybko w usta i posłałam lekki uśmiech.

-Dziękuję-wysiadłam z auta i pobiegłam do wejścia od szpitala. Idąc prosto zauważyłam Scotta siedzącego na krześle w poczekalni. Usiadłam obok niego i złapałam za jego rękę gładząc jej wierzch. Nie odzywaliśmy się, każdy był pogrążony w swoich myślach. Gdy przyjrzałam się chłopakowi zrozumiałam dlaczego się nie odzywa, nie myślał, lecz nasłuchiwał co się dzieje w sali operacyjnej. Spojrzał na mnie i kiwnął głową uśmiechając się przy tym lekko, udało się. Scott wszedł do mamy, gdy ją przenieśli na salę, by odpoczęła. Gdy wyszedł podszedł do  mnie szybko.

-Co teraz?-wstałam z miejsca.

-Walczymy-odpowiedział pewnie.

-I to mi się podoba-stwierdziłam z szerokim uśmiechem.

-Z Gerardem, Monroe i łowcami-ruszyliśmy jednym z korytarzy.

-Potrzebujemy ludzi-zauważyłam. 

-Mało powiedziane. Potrzebujemy armii.

Córka Lucyfera  || Teen wolf || Theo ReakenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz