ROZDZIAŁ PIĄTY

202 27 3
                                    

Gra królów

O Serendipity, wielkim kraju Kochanków Wody, wielu prawiło i to w różnoraki sposób. Niektórzy wędrowcy zwykli mawiać, iż była to oaza spokoju, gdzie panował bezwzględny ład i porządek. Wychwalali mieszkańców, którzy kochali przyrodę tak, jak własne dzieci oraz dokładali wszelkich starań, aby z nią współistnieć. Inni zaś jeszcze, ci zdecydowanie mniej przyjaźni, okrutnie żartowali, że nawet czarne kruki nad miastami krakały szeptem, by nie obudzić bogatych szlachciców na dworze. W obu przypadkach jednak kryło się wiele prawd. Serendipity faktycznie była kultywowana jako miejsce, gdzie przyroda odgrywała ważną rolę w tradycji, ale równocześnie trzeba było mieć na uwadze, iż tak naprawdę ludzie nie mieli wyboru, żeby odrzucić wyznaczone zasady. To bowiem władcy nadawali prawa i to oni je odbierali. Dodatkowo Parkowie, którzy rządzili od setek lat, wpoili swoje wierzenia zbyt głęboko, aby teraz ktokolwiek chciał porzucił zakorzenione zwyczaje, które przez tak długi czas się utrzymywały. Dlatego wędrowcy mogli sobie powtarzać z ust do ust szydercze słowa, a mieszkańcy wciąż odpowiedzieliby, że to ich tradycja, nieważne czy narzucona czy nie. W dodatku nie szło zaprzeczyć, że lubili panującą dookoła harmonię. I nienawidzili, gdy chaos wdzierał się do ich monotonicznego życia.

A tego dnia właśnie się to działo.

Jimin sam był zdumiony, jak szybko spokój zastąpiony został przez istne piekło. Hałas słyszał nawet ze swoich komnat. Trudno było jednak orzec, jakie dźwięki głównie wychwytuje — czy gwar na dziedzińcu, czy trzask przenoszonych naczyń przez służących, a może tupot konnych na zewnątrz. To wszystko się ze sobą zlewało, chociaż Jimin w żadnym razie nie czuł się spanikowany. Bardziej podekscytowany. W odróżnieniu od swoich pobratymców wychylał się jeszcze bardziej przez ogromne okno komnaty, byle tylko zobaczyć czatujących wojskowych pod murami zamku. Zwykle nie pojawiali się w tak licznych zgrupowaniach, a teraz prowadzili na tyle częste patrole, by Jimin mógł podziwiać bez przeszkód żołnierskie sylwetki i dumny chód.

Wreszcie się coś działo — myślał, wpatrując się w nich dużymi oczyma. Tyle że ta radość chwilę później prysnęła, niczym wodna bańka. Jimin zmarszczył czoło, dostrzegając z oddali obce wojsko, przedzierające się przez otwarte bramy. Zaniepokojenie nasiliło się, gdy zobaczył czerwone sztandary.

Ojciec tyle razy ostrzegał go przed tym kolorem. Mówił, żeby uciekał, gdy tylko zobaczy Barwy Ognia przed sobą. Nie chcesz zostać sparzony — żartował, ale z twardą nutą. Jimin wychwytywał w tych słowach jawne ostrzeżenie. I naprawdę się bał. Bał się czerwieni, bo tata twierdził, że nie była dla nich przyjazna. A jeśli jego ojciec, odważny oraz mądry władca, miewał poczucie zagrożenia, to Jimin powinien czuć je jeszcze wyraźniej.

Ale mimo wewnętrznego przerażenia, ciekawość Jimina zwyciężyła. Matka, co prawda powiedziała, żeby nie wychodził z komnat, dopóki nikt go nie wezwie, ale Jimin nie potrafił wysiedzieć na miejscu. Nie, kiedy wróg przybył do jego ostoi. Jimin natomiast chciał wiedzieć dlaczego.

— Nie powinieneś, książe — upomniał Sophia, kiedy Jimin nacisnął klamkę, po czym niepewnie zajrzał przez szparę w drzwiach sali tronowej. Niedawno udało mu się bez żadnych kłopotów przemknąć obok gwardzistów oraz służby w zatłoczonych korytarzach. Towarzyszył mu przy tym assasyn, którzy również pozostał niezauważony.

— Tylko zerknę — odszepnął z napięciem, już nachylając się, by móc zobaczyć dokładniej, co działo się w środku. Problem w tym, że zdołał ujrzeć jedynie srebro zbroi, po czym drzwi stanęły otworem. Jimin natychmiast zachwiał się i gwałtownie wpadł pod nogi obcego strażnika.

Sophia, był pewien, ulotnił się. Stał się jego cieniem za polecenia matki, co też znaczyło, że miał czuwać nad bezpieczeństwem Jimina, choć z ukrycia. Dlatego ludzie nie mogli wiedzieć ani o jego obecności, ani o istnieniu reszty assasynów, przebywających w pałacu.

DIONYSUS || KookminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz