ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

290 22 11
                                    

Ten rozdział jest jednym z najważniejszych. I mam nadzieję, że zrozumiecie dlaczego. Czekam na Wasze komentarze i do następnego ;D 

ZDARTE MASKI

Naprawdę sądził, że dzisiaj przyjdzie mu umrzeć. I być może faktycznie było to tchórzostwo z jego strony, najprostsza ucieczka od agonii. Ale wtedy, stojąc na zimnym gzymsie, wcale o tym nie myślał. Patrząc w przepaść, w te zburzone fale, które agresywnie obijały się o mury pałacu, widział tylko przed sobą upragnioną wolność. Skały wystawały nad wodami, lśniły od wilgoci oraz wiatru, który niestrudzenie drżał, i przyzywały go do siebie. Zimno z kolei, tak przeszywające na wskroś, również dodawało sił, aby wreszcie wykonać ostatni wdech i rzucić się w przepaść. Morze drżało w oczekiwaniu. Nawet syreny od czasu do czasu wypływały na powierzchnie, chcąc go należycie ugościć na dnie.

Tak naprawdę w duchu czuł się dziwnie pusty. Strach przed Śmiercią go obezwładniał, ale z drugiej strony ciążyła świadomość, że nic go tutaj nie trzyma. Skok mógł być jego lotem ku wyzwoleniu po latach niewoli. Ta wizja koiła jego rozdygotane w przerażeniu serce. Podjął decyzję. Jednak los ponownie pokrzyżował mu plany.

Gdy tylko się przechylił, solidne dłonie uziemiły go. Powstrzymały przed wieczną ciemnością.

Z tego powodu Jimin leżał w łóżku, pośród stosu poduszek, jakby wcale nie wychodził z komnaty, jakby wszystko te wydarzenia były jedynie okrutnym snem. Tyle że nie dał się nabrać na wybryki swojego umysłu. Jak przez mgłę pamiętał Jungkooka zabierającego go z wieży i kładącego do łóżka, już we własnej komnacie. Napoił go winem, żeby rozgrzał wyziębione ciało oraz wyciszył wzburzone myśli. Potem opatulił grubymi kocami, po czym sam usiadł, spoglądając przez okno na bezchmurne, szarawe niebo. Profil wojownika stał się z powrotem surowy — kąciki wąskich ust opadły w dół, oczy zaś pochłonęła bezdenna ciemność.

Jimin wnikliwie go obserwował, ponieważ znowu oddzielał ich dziwny mur. Fizycznie Jungkook może i tutaj siedział, ale myślami przebywał zupełnie gdzie indziej. Jimin pragnął zrozumieć, co zaprząta jego myśli w tym momencie.

W jakiej krainie teraz trwa? — zapytał sam siebie.

Jednak cisza nie trwała długo, a przynajmniej nie tak długo jak Jimin przypuszczał, ponieważ nagle oschły głos rozbrzmiał wśród tych czterech ścian, przerywając milczenie. Książę Wody drgnął, zupełnie się tego nie spodziewając. Mimowolnie opatulił się też mocniej kocem, czując dziwną gulę w gardle.

— Zawsze uważałem, że miłość to słabość.

Słowa Jungkooka były pozbawione emocji. I niosły z sobą chłód, przenikliwy oraz wywołujący ciarki. Nic więc dziwnego, że Jimin ponownie stał się niepewny. Bał się, że zostanie za chwilę zraniony słowami, jak to miało miejsce tak wiele razy wcześniej. Ale prędko przezwyciężył te obawy. Gdyby Jungkook był tak okrutny, jak wszyscy myśleli, jak on sam jeszcze do niedawna myślał, czy naprawdę byłby wstanie go uratować? Wylać tyle łez ze strachu o życie Jimina? Dlatego Jimin pozwolił mu kontynuować. Uciszył wątpliwy głos w swojej głowie, który krzyczał, żeby przerwał to wszystko i uciekł, a zamiast tego pozwolił, aby Jungkook wyjaśnił, co miał na myśli.

— Przez to, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, nie mogłem pozwolić, abyś mnie kochał.

— Dlaczego?

Pytanie wymsknęło się, nim zdążył zapanować nad swoimi ustami. Jungkook jednak nie wyglądał na zdenerwowanego, jego lico wciąż pozostawało nieprzeniknione. Jakby był zwykłą kukłą, pozbawioną duszy.

Na sekundę jednak uśmiechnął się. Okrutnie. W oczach zapłonęła nienawiść.

— Patrząc na mnie z takim uwielbieniem, przypominałeś mi o matce, ponieważ ona... ona też tak na mnie patrzyła i przez długi czas myślałem, że to, co widzę w jej spojrzeniu, jest prawdą — obwieścił z odrazą. — Dałem się nabrać.

DIONYSUS || KookminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz